Stara Flota. Tom 3. Wiktoria. Nick Webb
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stara Flota. Tom 3. Wiktoria - Nick Webb страница 3
Nie dorównywały rozmiarami wielkim stacjom orbitalnym, które flota Grangera zniszczyła nad Volari 3, macierzystą planetą Dolmasi, ale i tak były niezwykle groźne. Dziesięciokrotnie większe od wcześniej spotykanych jednostek i uzbrojone po zęby w wieżyczki promieni antymaterii i generatory osobliwości, dostarczone przez Rosjan.
Istniały tylko trzy lub cztery – wywiad wciąż nie mógł ustalić, ile dokładnie – ale nie miało to znaczenia, skutek był zawsze ten sam.
Całkowita zagłada.
– Gotowe, kapitanie – zameldował chorąży Prucha.
– Wykonać.
Obraz na ekranie znowu się przesunął, wyświetlona na środku Indira znowu zauważalnie urosła. Jeszcze tylko dwa skoki, prawie pół roku świetlnego i spóźnieni dotrą na miejsce starcia.
Albo znajdą zniszczoną, pozbawioną życia planetę. Zależy, jak bardzo się spóźnią.
– Co myślisz?
Przez ostatnie kilka tygodni komandor Proctor intensywnie pracowała ze swoim nowym zespołem nad projektem, który pochłaniał cały jej wolny czas. Teraz jednak odeszła od stanowiska oficera naukowego na mostku, nachyliła się do Grangera i zadała mu to pytanie.
– Spóźniliśmy się – odparł kapitan.
Skinęła głową, trudno było inaczej ocenić sytuację.
– I co teraz? Będziemy walczyć? Poczekamy na wsparcie? Wezwiemy Dolmasi?
– Wcześniej czy później i tak czeka nas kolejne starcie z Rojem. Równie dobrze możemy walczyć tutaj. A jeśli planeta została już zniszczona, przynajmniej ograniczymy straty.
Proctor jeszcze bardziej ściszyła głos.
– Czy nie lepiej poczekać na Zingana, jeżeli planeta jest zniszczona?
Granger pokręcił głową.
– Nie słuchałaś, co mówiłem? Bill zajmuje się niespodziewanym atakiem w systemie Maori. Pojawiło się tam niewielkie ugrupowanie Roju, zaledwie cztery okręty, ale starcie pewnie potrwa kilka godzin.
Zaledwie cztery okręty. Zabawne, że Granger powiedział to z takim lekceważeniem. Cztery miesiące temu zaledwie cztery okręty Roju omal nie zniszczyły Ziemi.
Od tamtego czasu potencjał defensywny floty ludzi znacznie wzrósł, ale nawet w starciu z „zaledwie czterema” jednostkami Roju admirał straci zapewne kilkanaście okrętów i tysiące członków załóg.
Proctor skrzywiła się ponuro.
– Nic o tym nie wiem. Kiedy to się stało?
– Z dziesięć minut temu. – Granger spojrzał na nią uważnie. – Wszystko w porządku?
Proctor rozejrzała się i ściszyła głos do szeptu.
– Zespół i ja… Chyba udało nam się coś odkryć.
– Co takiego? – Kapitan powiódł spojrzeniem po oficerach na mostku. Proctor przebadała krew wszystkich członków załogi „Wojownika” pod kątem obecności wirusa Roju. Próba wypadła negatywnie dla wszystkich poza doktorem Wyattem i pułkownikiem Hanrahanem, ale Granger wciąż miał opory przed otwartym omawianiem planów strategicznych ZSO czy wyników badań Proctor nad Rojem. Analiza krwi nie dawała absolutnej pewności, więc wciąż istniało ryzyko, że na pokładzie znajdują się agenci Roju. Na razie lepiej było zachować zaostrzone zasady bezpieczeństwa.
– Jeden z podstawowych mechanizmów komunikacji Roju, związany z sygnałami metaprzestrzennymi, jest kwantowy. Wykorzystuje grawitony. Cząsteczki kwantowe.
– Świetnie… – Granger nie wiedział, do czego Proctor zmierza.
– Ale osobliwości wcale nie są kwantowe. Równania fal grawitacyjnych, osobliwości grawitacyjnych, wszystko związane z grawitacją, przynajmniej na skalę makro, opiera się na teorii względności. Mechanika kwantowa i teoria względności, jak by to ująć… Te dwie dziedziny fizyki nie pasują do siebie. Przez siedemset lat nie udało nam się znaleźć wspólnego mianownika dla obu tych dziedzin, a Rój robi to z przerażającą skutecznością.
Obraz na ekranie zmienił się znowu, gdy wykonali kolejny skok kwantowy. Jeszcze jeden i będą na miejscu.
– No i? – wymamrotał Granger.
– No i… to tyle. To przeczucie. Później pokażę ci wyniki eksperymentów, które przeprowadziłam. Są… interesujące.
Przerwał im chorąży Prince:
– Kapitanie, jesteśmy gotowi do ostatniego skoku.
Granger skinął głową, a Proctor wróciła na swoje stanowisko, przy którym porucznik Diaz kończył ostatnie przygotowania do bitwy. Komandor rzuciła okiem na odczyty, potem zerknęła na członków zespołu taktycznego, aby upewnić się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik.
„Bardziej gotowi już nie będą”.
Granger sam nigdy nie był gotowy do walki, bo jak można się przygotować na śmierć dziesiątek tysięcy podkomendnych? Pomimo przezwiska nigdy się do tego nie przyzwyczaił. „Procarz? Też coś”.
– Wykonać – rzucił i usiadł dokładnie w tym samym momencie, w którym zmienił się obraz na ekranie.
W miejsce gwiazdozbioru pojawiła się spustoszona przez wojnę planeta.
– Chorąży?
Prucha pokręcił głową.
– Systemy obrony planetarnej milczą. Na wszystkich kanałach wojskowych i cywilnych trwa gorączkowa komunikacja.
Chorąży Diamond przy stanowisku taktycznym sprawdził odczyty.
– Niemal wszystkie metropolie zostały obrócone w perzynę. Flota Roju znajduje się na orbicie równikowej, skąd ostrzeliwuje mniejsze ośrodki miejskie. Z planety próbują uciec tysiące kolonialnych transportowców i frachtowców, ale myśliwce Roju na to nie pozwalają.
Granger raz jeszcze musiał dokonać wyboru. Kogo ratować? Dla kogo walczyć? Za kogo ginąć? Za setki tysięcy ludzi na orbicie, których czekała wegetacja w obozach dla uchodźców w sąsiednim systemie? Czy za miliony pozostawione na powierzchni planety, które czekała śmierć w płomieniach lub w wybuchu osobliwości?
Zacisnął dłonie na oparciach, aż zbielały mu knykcie. Miał dość. Z gardłowym okrzykiem uderzył pięścią w blat swojego stanowiska. Konsola wyrwała się z mocowań i z hukiem spadła na podłogę.
Oficerowie na mostku wbili wzrok w dowódcę.
– Gdzie, u diabła, jest ten superpancernik? – warknął.