Zgiełk wojny. Tom 3. Cel uświęca środki. Kennedy Hudner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zgiełk wojny. Tom 3. Cel uświęca środki - Kennedy Hudner страница 2
Ci właśnie uczyli innych savaków i prowadzili ich szkolenie. A komandosi nieświadomie doskonalili swoich przeciwników… Tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. Gdy tylko się zorientowali, co robią, niektórzy odmówili walki. I umarli w męczarniach – włączone obroże zacisnęły się im na szyjach, a przez rdzeń kręgowy przemknęły impulsy bólu. Nie była to przyjemna śmierć, ale wielu ją wybrało.
Po kilku miesiącach z pięciuset jeńców zostało trzydziestu. Jednak ta trzydziestka walczyła wspaniale, wykorzystywała każdą okazję, każdy zakamarek okrętu-makiety, który dawał choć minimalną przewagę, przygotowywała błyskawiczne zasadzki i nieustannie zmieniała taktykę, aby zaskakiwać savaków.
Aż pewnego dnia sierżant Kaelin obudził się i znalazł na podłodze obok posłania topór, a obok człowieka z niechętną miną, instruktora, który miał go nauczyć walki tą bronią.
I teraz to. Grupa żołnierzy uzbrojonych tylko w miecze, włócznie i topory stojąca przed wrotami w wielkiej sali.
„A niech mnie” – pomyślał Kaelin. „Pieprzona wojna gladiatorów”.
– Może zamierzają się poddać – zauważył Hollingberry żartobliwym tonem. – Na bogów naszych matek, zabiliśmy już tysiące tych drani. Może wreszcie czegoś ich to nauczyło?
– Jasne, Holly, masz rację – odpowiedział Timothy O’Doherty. – Jak się uwiniemy, królowa osobiście nam podziękuje, a potem zaprosi na herbatę i ciasteczka.
Wystarczyło jedno spojrzenie sierżanta, żeby zamilkli. Kaelin zarzucił topór na ramię. Co kryło się za wrotami? Kątem oka podchwycił ruch. Instruktor walki. Niski, zwinny i giętki jak rzemień. Absolutnie zabójczy w walce białą bronią. Wolny człowiek z Tilleke, z prawami i przywilejami stosownymi do swojej klasy społecznej. Najwyraźniej jednak jego prawa i przywileje były gówno warte, skoro biedny drań znalazł się tutaj razem z niedobitkami jeńców wojennych.
– Wiesz, co czeka za tymi drzwiami? – zapytał cicho Kaelin.
Instruktor spojrzał na niego ponuro.
– Śmierć.
Kaelin tylko mruknął. Tilleke mówił dość słabo po angielsku, ale trafił w sedno.
– Słuchajcie uważnie. – Sierżant zwrócił się do swoich ludzi. – Za tymi drzwiami na pewno czai się coś paskudnego. Trzech ludzi odwróci uwagę wroga z prawej, a reszta zajmie się tym z lewej, a potem wszyscy wrócą do przeciwnika po prawej.
Żołnierze skinęli głowami, po czym wbili zaniepokojone spojrzenia we wrota.
– Bułka z masłem – stwierdził radośnie O’Doherty.
Zaraz potem jedno skrzydło wrót się uchyliło. Tylko jedno. Kaelin poczuł ulgę, ale na krótko.
– Och, niech mnie… – wydusił Hollingberry.
Stworzenie wyglądało jak lew z piekła rodem. Miało chyba ze dwa metry w kłębie, cztery metry długości, ogromny łeb, a z karku wyrastały mu dwie wiązki śliskich macek, nie wspominając o giętkim ogonie, zakończonym żądłem jak u gigantycznego skorpiona. Ogon kołysał się miarowo, gdy stwór rozglądał się po pomieszczeniu.
Zwierzę miało czarne futro, a jego ślepia lśniły czerwienią. Gdy ryknęło, zalśniły kły, długie jak u tygrysa szablozębnego. Żołnierze Victorii cofnęli się odruchowo. Ich miecze, włócznie i topory wydały się nagle żałosne.
Sierżant Kaelin prychnął z pogardą.
– Ten sam cyrk, ale inne małpy. Byliśmy już w gorszych tarapatach. Hollingberry, O’Doherty i Smith, zróbcie zamieszanie po prawej stronie. Reszta za mną. Uważajcie na ogon tego kociaka. Do boju!
– Zawsze chciałem być przynętą – rzucił O’Doherty.
Żołnierze rozdzielili się. Kaelin znalazł się obok instruktora, uzbrojonego w długi zakrzywiony miecz i krótki oszczep.
– Co to za zwierzę? – wyszeptał sierżant chrapliwie. Nie chciał, aby jego ludzie zauważyli, jak bardzo wstrząsnął nim widok stwora.
– Hok – odpowiedział krótko instruktor.
– Co?
– Hok. Dzieło cesarza.
Kaelin omal się nie potknął.
– Chcesz powiedzieć, że to stworzenie nie występuje w naturze?
Instruktor uśmiechnął się kpiąco. Kaelin zaklął pod nosem. Poprowadził ludzi przez niewielki labirynt przeszkód, które na chwilę przesłoniły widok. Z tyłu rozległy się okrzyki Hollingberry’ego, O’Doherty’ego i Smitha oraz rytmiczne uderzenia, zapewne bronią w jakieś metalowe części wyposażenia sali. Hok ryknął w odpowiedzi.
Kaelin dotarł do pięciometrowej ściany, ustawionej prostopadle do wrót i miejsca, gdzie trzech żołnierzy wykrzykiwało i robiło hałas. Ściana zasłaniała ich przed wzrokiem hoka, ale stwór i tak musiał przejść obok grupy sierżanta, żeby dotrzeć do trzech ludzi, wystawionych jako przynęta. A kiedy tak się stanie…
Niestety, teoria teorią, a praktyka praktyką.
Hok nie poszedł, lecz rzucił się do szarży. Wyskoczył spod wrót i pognał między przeszkodami, nie spuszczając ślepi z trzech żołnierzy, bijących w metalowe części sprzętu. Stwór przemknął przez zasadzkę Kaelina jak mroczna błyskawica. Hollingberry, O’Doherty i Smith zamarli z zaskoczenia w najgorszym momencie, a potem odskoczyli na prawo i lewo… Za późno. Bestia uderzyła, wysuwając kły, pazury i giętki ogon. Hollingberry z krzykiem próbował zrobić unik, ale hok zmiażdżył mu czaszkę jednym uderzeniem łapy, po czym odwrócił się do Smitha. Ten wciąż trzymał wysuniętą włócznię i pośpiesznie się cofał, nie spuszczając oka z bestii. Dźgnął raz, hok uchylił się i od razu rzucił się do ataku. Smith dźgnął ponownie, ale nie przestał się cofać. Szło mu całkiem nieźle, dopóki nie potknął się o jedną z przeszkód i nie upadł. Bestia skorzystała z okazji do ataku, ale szybko odskoczyła, bo Smith ciął ją po pysku grotem. Hok skoczył w lewo, a żołnierz rozpaczliwie zamachnął się włócznią, aby się osłonić.
Nie zauważył, że ogon bestii uniósł się z przeciwnej strony. Żądło wbiło mu się w gardło, koniec wyszedł karkiem. Hok szarpnięciem wyrwał kolec i zaatakował pozostałych żołnierzy. Smith bez życia osunął się na podłogę.
W tej samej chwili sierżant Kaelin wbił ostrze topora w czaszkę hoka.
Bestia padła równie bezwładna i martwa jak Smith.
Kaelin zatoczył się, od podwyższonego poziomu adrenaliny drżały mu ręce.