Zgiełk wojny. Tom 3. Cel uświęca środki. Kennedy Hudner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zgiełk wojny. Tom 3. Cel uświęca środki - Kennedy Hudner страница 3
– Wejdźmy na nie! – warknął. – Szybko!
Żołnierze zerwali się, aby wykonać rozkaz. Instruktor spojrzał na sierżanta z namysłem, a potem również się wspiął. Na szczycie sterty Kaelin rozejrzał się jeszcze raz. Nie ruszano przeszkód, więc tak jak poprzedniego dnia tworzyły wąskie przejście, którym zbliżył się hok. Sierżant z zadowoleniem przyczaił się i zaczął obserwować.
Dwa hoki wyszły zza wrót bez pośpiechu i rozejrzały się uważnie, jakby spodziewały się zasadzki. Potem popatrzyły na siebie, a w ich oczach błysnęła inteligencja. Sierżantowi Kaelinowi ten widok zmroził krew w żyłach.
Bestie na jakiś niewidzialny znak ruszyły leniwym truchtem w kierunku ludzi. Jedna skręciła i wskoczyła za ścianę, za którą poprzedniego dnia ukrywał się sierżant i jego ludzie. Hok z warknięciem dźgnął tam żądłem raz i drugi, a kiedy nic nie znalazł, odskoczył i ruszył za swoim pobratymcem. Bestie zatrzymały się przed metalowymi skrzyniami, a potem ryknęły na ukrytych tam żołnierzy.
Na szczycie sterty sierżant Kaelin obrócił się do instruktora walki.
– Widziałeś, co ten stwór zrobił? – Jego twarz wykrzywił gniew. – Sprawdził miejsce, gdzie wczoraj zrobiliśmy zasadzkę! A przecież zabiliśmy tamtego hoka! Skąd te wiedziały, co znajduje się za wrotami?
Instruktor wzruszył ramionami.
– Hoki agresywne, ale nic nie wiedzą o walce. Wy walczycie po ludzku. Wy uczycie, hok się uczy. Dlatego cesarz was tu sprowadził. Uczyć hoka.
Kaelin zacisnął zęby. Pomyślał o miesiącach walk w atrapie okrętu, gdy nieświadomie szkolił savaków. Nauczył wroga, jak skuteczniej walczyć z żołnierzami Victorii.
„Pieprzony głupiec ze mnie” – wyrzucał sobie w duchu. Przecież chciał tylko zachować swoich ludzi przy życiu.
W dole dwie przerośnięte bestie z piekła rodem krążyły wokół sterty skrzyń, zapewne szukały miejsca, z którego mogłyby wygodnie się wspiąć. Od czasu do czasu spoglądały sobie w oczy. Kaelin miał coraz większą pewność, że te dwa piekielne lwy porozumiewają się nie tylko ze sobą, lecz także z innymi hokami. Wszystko, czego te stwory nauczą się w potyczce, dotrze do innych, pomoże im się przygotować i rozwinąć. Kolejne bestie będą jeszcze sprytniejsze i jeszcze bardziej niebezpieczne.
Sierżant skrzywił się i popatrzył na instruktora walki.
– Nie rozumiesz? – Wskazał na zwierzęta niżej. – Skazano cię na śmierć, poświęcono, żebyś uczył te przeklęte monstra!
Tilleke zerknął na warczące hoki.
– Żyję, by służyć cesarzowi. – W jego głosie zabrzmiała rezygnacja, przesycona jednak dumą.
Kaelin wydął usta, ale skinął głową. A potem nieoczekiwanie zepchnął instruktora ze sterty skrzyń. Mężczyzna zawisł na jednej ręce, ale daremnie szukał oparcia, grawitacja zrobiła swoje – Tilleke spadł na twardą podłogę.
Hok dopadł go, jeszcze zanim mężczyzna dotknął podłoża.
– A ja służę swojej królowej – rzucił Kaelin cicho.
Żołnierze popatrzyli na niego ze strachem i zdumieniem. Sierżant posłał im ponury uśmiech, który zapowiadał, że czeka ich naprawdę trudne zadanie.
– Dranie z Tilleke wykorzystują nas, żeby uczyć te przerośnięte kociaki, jak walczyć – wyjaśnił swoim ludziom. – Gdy tylko je porządnie je wyszkolimy, jebany cesarz wypuści mnóstwo takich stworów na okręty Victorii.
Potem popatrzył im w oczy.
– Nie możemy do tego dopuścić.
Żołnierze spojrzeli po sobie z niepokojem.
A Kaelin wytłumaczył, co muszą zrobić.
Jeden z jeńców miał żonę i dwójkę dzieci, które czekały na niego na Kornwalii, stołecznej planecie sektora Victorii. Zacisnął usta po słowach sierżanta, ale skinął głową.
– Kto wie, może uda nam się zmylić te bestie – prychnął. – Lepsze to, niż je uczyć.
Ale jeden z żołnierzy był bardzo młody, ledwie chłopiec. Miał na imię Billy i właśnie zaczynał karierę jako majtek na niszczycielu „Cowlyn Bay”. Pojmano go, gdy savakowie abordażem przejęli okręt. Billy rozumiał, co chciał zrobić Kaelin. Rozumiał, ale nie potrafił się z tym pogodzić. Usta mu drżały, do oczu napłynęły łzy.
– Nie, nie mogę – wyszlochał i cofnął się od sierżanta. – Proszę!
Kaelin westchnął. Dopiero teraz poczuł znużenie. Uśmiechnął się do młodzieńca uspokajająco.
– W porządku, Billy.
A potem skinął głową, ale nie chłopakowi, lecz żołnierzowi, który stał za dzieciakiem.
Billy nawet nie zauważył, co się święci. Gdy upadł, był już martwy – topór rozpłatał mu czaszkę. O’Doherty spuścił wzrok. Dyszał ciężko jak po biegu maratońskim. Przykląkł, położył dłoń na piersi chłopaka i wymamrotał coś za cicho, żeby dało się odróżnić słowa. A potem wstał.
– Załatwmy to, zanim stchórzę – rzucił ochryple. Głos mu drżał.
Pod komendą Kaelina wszyscy jeńcy zebrali się blisko miejsca, gdzie skrzynie tworzyły stopnie, które pozwalały łatwo i szybko zeskoczyć. Hoki czekały przy stercie i niecierpliwie machały ogonami.
– Zaatakujmy tego po prawej – zdecydował Kaelin.
Pozostali skinęli tylko głowami i zacisnęli dłonie na broni tak mocno, że zbielały im kłykcie. Nie miało znaczenia, na którą bestię się rzucą. Właściwie nic już nie miało znaczenia.
– Niech bogowie naszych matek poprowadzą nas do domu – szepnął sierżant Kaelin.
– I jebać cesarza! – warknął O’Doherty.
Skoczyli.
***
Kiedy walka dobiegła końca, hok, który przeżył, uniósł zakrwawiony pysk i ryknął triumfalnie. A potem położył się na środku pobojowiska i zaczął lizać długą ranę na łapie. Po oczyszczeniu rany bestia podniosła się sztywno, podeszła do najbliższego ciała człowieka i zabrała się do jedzenia.
A w klatkach za areną dziesiątki hoków przeciągnęło się i przysiadło. Oczyma swojego brata ujrzały właśnie, jak walczą ludzie przyparci do muru – atakują jednego przeciwnika naraz i ignorują pozostałych.