Stara Flota Tom 4 Niepodległość. Nick Webb

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stara Flota Tom 4 Niepodległość - Nick Webb страница 17

Stara Flota Tom 4 Niepodległość - Nick  Webb

Скачать книгу

To prawda, było ciężko, ale tutaj dzieje się coś innego. Nie pisałam się na starcia z garstką malkontenckich separatystów. – Odwróciła się do ekranu. – Nie obchodzi mnie, że ten obcy miesza im w głowach. Lepiej, żeby trzymali się z daleka, albo będą mieli do czynienia z bardzo wściekłą byłą admirał floty.

      – Mamy czas na zajmowanie się grupką przerażonych kapitanów? – zapytał Yarbrough z powątpiewaniem.

      – A co? Lepiej się wmieszać w wojnę domową? Bo to, co się dzieje, wygląda właśnie na taką wojnę. Nie można bezkarnie przejąć okrętów floty, Zjednoczona Ziemia na pewno na to nie pozwoli. – Proctor podeszła do stanowiska chorąży Riisy. – Zabierz nas stąd. Wykonaj skok. Musimy znaleźć się w samym środku formacji okrętów, które nie zadeklarowały lojalności wobec GKL.

      – Tak jest, pani admirał.

      Niedługo potem Proctor poczuła znajome zawroty głowy po skoku transkwantowym, a na ekranie ukazała się flota obronna Bolivara na tle szarych regolitów powierzchni Ido.

      Niemal od razu wcześniejsze uczucia przerażenia, czystego gniewu, żądzy i zgrozy powróciły. Okręt Golgotów znajdował się blisko.

      – Nadawanie do całej floty – rozkazała Proctor.

      Qwerty skinął głową.

      – Gotowe, ma’am.

      – Uwaga, wszystkie okręty Zjednoczonej Ziemi. Mówi admirał Shelby Proctor z bezpośredniego rozkazu naczelnego admirała Oppenheimera. Jak wiecie, zostaliśmy zaatakowani. – Zacisnęła zęby i ostrożnie zaczęła dobierać słowa. Było to dziesięć razy trudniejsze, gdy odczuwała wpływ Golgotów na emocje. – Odniosłam wrażenie, że kilku kapitanów postanowiło właśnie w bardzo niefortunnym momencie złożyć deklaracje… swoich sympatii politycznych. To niedopuszczalne, zwłaszcza w obliczu poważnego zagrożenia, jakie stanowi obcy okręt. Chociaż jeszcze nie rozumiemy jego zamiarów, myślę, że można założyć…

      Z głośników łączności przerwał jej tubalny głos:

      – Pani admirał, proszę nam oszczędzić tej przemowy. Zbyt długo znosiliśmy jarzmo opresyjnego reżimu Zjednoczonej Ziemi i nie obchodzą nas groźby fałszywej bohaterki, której wyprano mózg.

      Proctor poczerwieniała z gniewu. Na części ekranu pojawiła się obca jednostka, która zbliżała się do księżyca i floty. Okrętom pozostało najwyżej kilka minut, żeby się przygotować. A tymczasem ona musiała prowadzić spór z politycznym aktywistą znajdującym się pod wpływem obcych. Proctor zerknęła na schemat floty, aby sprawdzić nazwisko kapitana i nazwę okrętu.

      – Kapitan Shee, jak mniemam? Proszę posłuchać. Pańskie polityczne pretensje omówimy później. W tej chwili jednak liczy się tylko to, żeby przygotował pan „Davenport” do starcia z obcym okrętem. Od tego zależy nasze przetrwanie.

      – Pani admirał, okręt „Davenport” uzbraja działa magnetyczne i lasery – odezwała się porucznik Whitehorse ze stanowiska taktycznego. – Mam odczyty, że zaczął nas namierzać.

      – Och, na litość… Riisa, wycofajmy się. Lećmy na orbitę Ido, ale wybierz kurs jak najdalej od tych dupków. – Skinęła głową na Qwerty’ego, żeby włączył kanał ogólny. – Wszystkie okręty ZSO, które chcą i mogą przystąpić do walki, niech ruszają za „Niepodległością” na orbitę Ido. Zamierzamy przeciąć kurs obcej jednostki. Każdy okręt, który nie przystąpi do walki razem z nami, niech się przygotuje na surowe konsekwencje, gdy będzie po wszystkim. Proctor, bez odbioru.

      Kiedy „Niepodległość” przyśpieszyła, widoczne na ekranie zbuntowane jednostki ZSO zmniejszyły się do białych punktów. Ponad połowa floty z Bolivara ruszyła za Proctor. Okręty zajęły pozycje wokół księżyca, a po przekroczeniu terminatora skryły się po jego ciemnej stronie. Niedługo potem poczucie gniewu i strachu wywołane przez Golgotów zelżało, stało się tylko ćmieniem w tle, jak stłumiony lęk w zakamarkach pamięci.

      – Riisa, zwiększ prędkość do dziesięciu kilometrów na sekundę. Rozpędzimy się w studni grawitacyjnej księżyca i uderzymy w obcy okręt salwą z dział magnetycznych. – Proctor usiadła w fotelu kapitańskim i zapięła pasy. – To ulubiony manewr Grangera – mruknęła pod nosem.

      – Sądziłem, że jego ulubionym posunięciem było posyłanie innych okrętów na pastwę krążowników Roju – zauważył Yarbrough.

      Proctor wzruszyła ramionami.

      – To prawda, że przezywano go Procarzem, bo ciskał w Rój jednostki własnej floty. Uważał, że okręty gwiezdne można zastąpić. Nie podzielam jego przekonania. – Zerknęła na młodego komandora. – Na razie.

      Jednak wspomnienie… nieortodoksyjnej taktyki Grangera podsunęło jej pomysł. Jeżeli kapitan Shee i jego kohorta zamierzali przeszkodzić w operacji bojowej…

      – Chorąży Riisa, zmień nasz kurs. Zbliż się do obcego okrętu po trajektorii od strony buntowników. Zmniejsz prędkość, aż znajdziemy się tuż za nimi.

      – Pani admirał? Przecież wystawimy się na ostrzał – zaprotestowała Whitehorse.

      – Owszem. – Proctor mocniej ujęła podłokietniki fotela. – Ale w ten sposób będziemy mogli wykorzystać ich jak tarczę.

      ROZDZIAŁ 11

      Sektor Irigoyen

      układ gwiezdny Bolivar, planeta Bolivar

      Wysoka orbita stacjonarna, stacja Brytan

      Zivik przytrzymywał wieko skrzyni tak mocno, że krawędź wbiła mu się w dłonie. Na szczęście zawierucha uciekającego powietrza, śmieci i krwi zabitego pracownika minęła, gdy tylko gródź hangaru zamknęła się za wojskowymi. Zivik policzył do dziesięciu, zanim wychylił się ze skrzyni. Stacja mogła wybuchnąć w każdej chwili. Ethan musiał zachować ostrożność, groziła mu nie tylko śmierć w eksplozji, lecz także z rąk zabójców z ZSO, ponieważ na pewno nie zostawiliby przy życiu świadka zbrodni.

      A właściwie czego ci dwaj szukali? Dlaczego warto było za to zabić?

      Zivik nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Szybko otworzył jedną z szafek pilotów myśliwców. Okazała się pusta oprócz kilku osobistych drobiazgów. W kolejnych trzech szafkach również nie wisiały skafandry ani nawet kombinezony awaryjne, w których można by przeżyć w pozbawionym powietrza hangarze.

      Dopiero w ostatniej, oznaczonej plakietką „Johnson”, Zivik znalazł to, czego szukał. Kiedy zakładał kombinezon, zastanawiał się, gdzie się podział porucznik Johnson. Bez pomocy grawitacji wciśnięcie w skafander pilota okazało się zadaniem niełatwym. Zivik z trudem zaciągał zamki i zapinał klamry stroju uszytego dla o wiele drobniejszego mężczyzny, na dodatek każdy gwałtowny ruch miotał nim po ścianach. Wreszcie wcisnął na głowę hełm – bez wątpienia używany od dawna, o czym świadczyły naklejki z różnymi symbolami oraz graffiti na powierzchni, ale chyba sprawny, zwłaszcza że czujnik tlenu wskazywał na pełny zapas, a wskaźniki

Скачать книгу