Stara Flota Tom 4 Niepodległość. Nick Webb
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stara Flota Tom 4 Niepodległość - Nick Webb страница 14
układ gwiezdny Bolivar, planeta Bolivar
Wysoka orbita stacjonarna, stacja Brytan
Porucznik Zivik ocknął się, choć wolałby nigdy się nie obudzić. W głowie mu łupało i nie wiedział, dlaczego leży na podłodze. Gdy ostrożnie dotknął policzka, wyczuł zaschniętą krew. Zapewne na potylicy też miał otwartą ranę, sądząc z bólu, jaki tam odczuwał.
Gdy zerknął w lewo, przekonał się, że z komandorem Smithem było o wiele gorzej. Krwawa miazga w miejscu, w którym powinna znajdować się twarz, nie wróżyła nic dobrego.
– Nie powinno tak być – wymamrotał, przyglądając się karminowej masie, która została z nosa, czoła i mózgu komandora. Znaczenie tego widoku wciąż nie w pełni docierało do Zivika, jego umysł nie przyjmował go jako rzeczywistości, lecz raczej jak film. Porucznik wiedział, że powinien odczuwać obrzydzenie, może nawet wymiotować na widok krwawej jatki, ale tylko uparcie zadawał sobie pytanie, co się właściwie dzieje. Próbował sobie przypomnieć, co się stało, zanim stracił przytomność, jednak w umyśle miał zupełną pustkę. Było starcie. Ostrzał. Ale kogo ostrzeliwano? Głowa mu pękała, gdy próbował sobie przypomnieć.
Syreny. Alarmy. Krzyki. Gdzieś dalej panował zupełny chaos… Czy bitwa nadal trwała? Z jękiem Zivik podniósł się na kolana i spróbował wstać. Gdy się zatoczył, zobaczył dziurę w grodzi mniej więcej tej samej wielkości, co rana w głowie Smitha. Otwór spowijało migotliwe pole – środek bezpieczeństwa, który zapobiegał utracie powietrza. Takie pole bardzo szybko pożerało energię i jeżeli wyrwa nie zostanie załatana, zanim energia zapory się wyczerpie, atmosfera z pomieszczenia zostanie wyssana przez próżnię.
Dyspozytornia zawirowała, a Zivik zgiął się wpół i zwymiotował na własne buty. Popatrzył w lewo, na rozerwaną twarz Smitha. Zaschło mu w ustach i ogarnęła go kolejna fala mdłości. Poczucie rzeczywistości powracało. Smród przetrawionego alkoholu i kwasów żołądkowych wdarł się w nozdrza Zivika i przełamał barierę niepamięci. Ethan przypomniał sobie, że wypił. Sporo. I zaczynał sobie przypominać dlaczego.
Obcy okręt.
Porucznik zerwał się na równe nogi. Opanował kolejną falę mdłości i opadł na fotel przed konsolą sterowania. Gdzie ten okręt? Zerknął na dane z detektorów – nie wykrywały żadnego obcego w promieniu setek kilometrów. Za to na orbicie Bolivara znajdowało się kilkaset statków na różnym etapie spadania na powierzchnię. Frachtowce handlowe, barki z ładunkami, zwiadowcze jednostki wojskowe, transportowce kolonialne… Wszystkie co do jednego albo płonęły już w atmosferze, albo się do niej zbliżały. Tylko kilka miało szczęście znajdować się na stabilnych orbitach, tak jak stacja Brytan.
Planeta nie była wcale w lepszym stanie niż statki. Z głównych miast na dziesiątki kilometrów unosiły się kłęby dymu, niektóre formowały się w wielkie grzyby, jakby ludzkie osiedla zrównała z ziemią nuklearna eksplozja. Czy rząd Bolivara ukrywał gdzieś głowice atomowe? A może to pociski z obcej jednostki?
I gdzie, do kurwy nędzy, był ten okręt? Zivik podłączył się do planetarnej sieci detekcyjnej, dzięki której miał dostęp do danych z nocnej półkuli. Satelity pogodowe wykrywały obecność nieznanej jednostki, która orbitowała powoli po ciemnej stronie, natomiast satelity obronne zostały chyba zniszczone albo wyłączone – obcy okręt przelatywał obok nich i nie napotykał na żaden opór, żaden ostrzał, choćby automatyczny.
Obcy kierował się do drugiego okrętu, jednostki Zjednoczonych Sił Obronnych. Zivik nie rozpoznał typu. Spojrzał na ekrany łączności, żeby sprawdzić transponder. OZF „Niepodległość”. Zivik nigdy o niej nie słyszał.
Pokręcił głową. Splątane wcześniej emocje trochę przygasły. Strach wciąż niemal go paraliżował, Ethan nadal miał też ochotę się napić, ale umysł mimo wszystko pozostał jasny. Czy tamte uczucia… czy wywołał je okręt obcych? Na szczęście teraz znajdował się po przeciwnej stronie planety.
Odczyty detektorów uległy zmianie. Coś się działo. Zivik zobaczył odległą sygnaturę ostrzału, chociaż nie potrafił powiedzieć, kto do kogo strzelał. Może „Niepodległość” i obcy okręt właśnie odpowiadały sobie ogniem? Jednak porucznik zauważył, że odczyty mocy z okrętu ZSO zaczynają fluktuować.
Szlag. „Niepodległość” potrzebowała pomocy, inaczej skończy jak stacja Brytan, pobita i zakrwawiona.
Jakby na potwierdzenie tych myśli znowu odezwała się syrena. Jeszcze jedna dehermetyzacja poszycia. Pole uszczelniające dziurę w śluzie zamigotało i przygasło. Jeżeli w stacji jest więcej takich otworów, powiedzmy: kilkadziesiąt, moc potrzebna do utrzymania wewnętrznej atmosfery wkrótce się wyczerpie. Gdy Zivik zerknął na ekran z danymi o stanie Brytana, okazało się, że złych wieści jest znacznie więcej.
Reaktor stacji właśnie osiągał masę krytyczną. Ethan martwił się, że zostało mu kilka godzin życia, a tymczasem było to tylko kilka minut. Jeżeli chciał coś zrobić, musiał zacząć już teraz.
Ze swojego stanowiska niewiele mógł zdziałać. W tej sytuacji miał praktycznie tylko jedno wyjście – i to takie, którego obawiał się najbardziej. Jednak nic innego mu nie pozostało.
Nie siedział za sterami od ponad roku. Obiecał sobie, że już nigdy więcej przy nich nie usiądzie.
Na lądowisku stacji znajdowało się sporo myśliwców i promów. Dane z odczytów wewnętrznych wykazały jednak, że prawie wszystkie, oprócz dwóch, nie nadają się do lotu. Reszta miała w kadłubach otwory podobnej wielkości, jak ten w grodzi. Co gorsza, okazało się, że w całej strefie lądowiska panuje próżnia – piloci, jeżeli jacyś siedzieli w kokpitach w gotowości, byli już zapewne martwi.
Żołądek ścisnął się Zivikowi boleśnie, a w głowie znowu zawirowało, ale kiedy obok ramienia przeleciał mu kubek po kawie, wiedział, że tym razem nie były to tylko objawy wstrząsu. Wysiadła sztuczna grawitacja. Reszta systemów wspomagających życie wkrótce podzieli jej los. Jeżeli Ethan miał coś zrobić, musiał działać natychmiast.
Wybił się z fotela. Zaklął, gdy uderzył w sufit. Niech to szlag, jego certyfikat szkolenia w warunkach zerowego ciążenia stracił ważność prawie rok temu. Zivik nienawidził nieważkości. Nienawidził każdych warunków, które odbiegały od normalnych. Już ponad rok temu zrezygnował ze skrzydeł pilota myśliwca, choć ojciec się po tym bardzo obraził. Gdyby matka Ethana jeszcze żyła, zapewne by się go wyrzekła. Pilotowanie Zivik miał we krwi, odziedziczył talent po przodkach – cała rodzina latała na myśliwcach. A Ethan się wypiął, wbrew pamięci zmarłej matki i wbrew żyjącemu ojcu.
Potrząsnął głową, aby odzyskać jasność myśli po kolizji z sufitem, a potem odepchnął się do drzwi. Na szczęście czujniki działały i wykryły jego zbliżanie się, bo w ostatniej chwili gródź się odsunęła. Zivik poszybował na korytarz, mimo że musiał nieco zmienić trajektorię, żeby ominąć unoszące się bezwładnie ciało komandora Smitha, otoczone kulkami krwi.
Jedna z szybujących szkarłatnych kropli rozbiła się na ramieniu Zivika. Zdusił kolejną falę mdłości.
„Dam sobie radę. Dam sobie radę” – zaczął powtarzać w duchu jak mantrę.
Przedostał się przez poobijany korytarz. W podłodze