Stara Flota Tom 4 Niepodległość. Nick Webb

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stara Flota Tom 4 Niepodległość - Nick Webb страница 9

Stara Flota Tom 4 Niepodległość - Nick  Webb

Скачать книгу

Co, u licha, się dzieje, Zivik? Dlaczego nie zostaliśmy ostrzeżeni?

      „Wal się, dupku”.

      Ethan zdusił grubiańską odpowiedź i wyraził się bardziej oględnie.

      – Doprawdy, komandorze, sam muszę wszystko tutaj robić?

      W głębi duszy prawie nie wierzył własnym uszom. Naprawdę tak powiedział? Co on, kurwa, niby robił? Ethan w duchu rechotał jak dwunastolatek i chętnie dodałby do tego jeszcze jakiś żart o cyckach. Piersi zwierzchnika trzęsły się przy każdym kroku, zwłaszcza gdy spocony prostował się z oburzenia.

      Komandor zamarł. Wyglądał, jakby się bił z myślami. Z jednej strony miał ochotę dosadnie zrugać podwładnego, ale z drugiej po prostu nie wierzył w to, co usłyszał.

      Na szczęście niedowierzanie wzięło górę.

      – Coś jest nie tak, Zivik. Czujesz to?

      – Czuję co? Chcesz, żebym znowu pomacał ci jaja?

      – Kurwa, zamknij się, poruczniku, i słuchaj.

      Zivik zmusił się i powstrzymał kolejny komentarz, a potem uspokoił oddech na tyle, aby cokolwiek usłyszeć.

      Krzyki. Wrzaski. Śmiechy. Gdzieś na końcu korytarza trwało wspaniałe przyjęcie. Albo walka na pięści do krwi ostatniej. Tak czy siak, było bardzo głośno.

      Komandor zaklął.

      – Czujesz to?

      Ręce dowódcy się trzęsły, oczy miał wytrzeszczone. Zacisnął dłonie tak mocno, że pobielały mu kłykcie. Oddychał płytko, ale do Zivika dotarł ledwie słyszalny szept, który wyrwał się zwierzchnikowi z ust:

      – Golgoci.

      Komandor się przeżegnał.

      „Hę?” – zdziwił się Ethan. O co chodziło temu dupkowi? Zawsze był taki religijny? Śmiechy i krzyki na korytarzu zabrzmiały głośniej.

      – Nie rozumiem, dlaczego wszyscy się bawią, gdy znajdujemy się pod ostrzałem, Pat. Albo Patsy. Mogę nazywać cię Patsy?

      Pięść uderzyła Zivika prosto w twarz, w ustach poczuł metaliczny smak krwi.

      „Kurwa, mam tak to przyjąć? Pora wziąć się w garść. Tylko najpierw muszę znaleźć coś do picia…”

      Komandor Sztywny Dupek nie uderzył jednak po raz drugi, lecz pochylił się do konsoli i wcisnął guzik łączności ze wszystkimi stanowiskami.

      – Uwaga, załoga! Tu komandor Smith! Walczcie z tym, ludzie! Wiecie, o co mi chodzi. Czujecie to. Głosy mówią wam, co robić… Każą wam robić coś, czego nie powinniście, i dobrze o tym wiecie. Walczcie z tym. To rozkaz. Wykonajcie swój obowiązek. Albo… albo przyjdę i osobiście wam to wybiję z tych zakutych łbów. Smith, bez odbioru.

      Głosy? O czym ten kretyn gada? Ethan zaklął. Wszystko nabrałoby więcej sensu, gdyby tylko wypił kilka głębszych.

      „Gdzie ja dałem tę drugą flaszkę?” ­­– zastanawiał się. Jednak głos w jego głowie, ten rozsądny i koszmarnie nudny, powtarzał, że w słowach dowódcy było sporo racji. Ethan nie czuł się normalnie. Właściwie był rozdarty. Chciał działać, zostać bohaterem, podziurawić obcy okręt i załatwić sprawę, jednak miał też ochotę kopnąć zwierzchnika w jaja, napić się wódki, a potem dołączyć do imprezy na korytarzu.

      – Poruczniku Zivik, jeżeli nie zacznie pan wydawać rozkazów, aby odpowiedzieć ostrzałem na ostrzał, wyślę pana do aresztu – ostrzegł komandor Dupek Sztywny Pal. Zaciskał zęby, jakby z trudem powstrzymywał wybuch gniewu. Ethana kusiło, aby podrażnić zwierzchnika bardziej w odwecie za cios pięścią, ale zaraz dotarło do niego, że to zupełnie irracjonalne zachowanie. Przecież stacja naprawdę została ostrzelana.

      Kurwa mać, obcy okręt!

      Komandor Jebany Dupek mówił dalej. Przestał zaciskać zęby, chyba udało mu się opanować. Idealna okazja, żeby rzucić jeszcze jednym grubszym żartem pod jego adresem.

      – I proszę przekazać ostrzeżenie do CENTCOM-u ZSO o sytuacji alarmowej. Zostaliśmy zaatakowani.

      Za oknem nieduży okręt strzelał nieustannie. Zbliżył się już na tyle, że znajdował się zaledwie o kilka kilometrów od stacji Brytan.

      A potem rozpętało się piekło, jednak Zivik, wbrew narastającemu napięciu, nie przestał macać przy klamrach drugiego buta.

      „No, jest” – pomyślał, gdy znalazł butelkę.

      Musiał się napić, żeby znieść to, co – jak widział – czekało zaraz stację.

      ROZDZIAŁ 5

      Układ planetarny Brytanii

      Calais, stocznia Wellington

      Sala konferencyjna

      na pokładzie OZF „Niepodległość”

      Cztery godziny po wejściu na pokład „Niepodległości” Proctor stanęła u szczytu stołu w sali konferencyjnej. Dla niej minęła właśnie pierwsza w nocy, jednak według czasu okrętu była to zaledwie druga godzina drugiej wachty, co znaczyło, że admirał musiała jeszcze długo pozostać na nogach. I już dawało jej to w kość. Ostatni raz zarwała noc, gdy była kapitanem.

      „Starzeję się, cholera”.

      – Dziękuję wszystkim za przybycie. Dla niektórych była to długa podróż. Wierzcie mi, liczyłam, że będę się cieszyć emeryturą i w spokoju uczyć na uniwersytecie do późnej starości, a potem przygarnę gromadę kotów.

      Przy stole zabrzmiały stłumione śmiechy. Wszyscy znali powód, dla którego się tutaj znaleźli, a większość obecnych walczyła już z obcymi trzydzieści lat temu, podczas drugiej wojny z Rojem, i doskonale wiedziała, czego należy się spodziewać.

      – Pozwólcie, że najpierw przedstawię wam pierwszego oficera. – Proctor wskazała na siwowłosego mężczyznę obok. – Kapitan Prucha zgodził się pełnić tę funkcję podczas naszej misji.

      – Pani admirał – odezwał się komandor Yarbrough – nie powinienem się wtrącać w pani kompetencje, ale czy nie byłoby rozsądniej, gdyby to stanowisko zajął ktoś, kto doskonale zna okręt i resztę załogi?

      Proctor przeszyła go groźnym spojrzeniem.

      – Tak, komandorze, w jednym ma pan całkowitą rację. Nie powinien się pan wtrącać w moje kompetencje.

      Niektórzy z jej dawnych podwładnych zachichotali. Główna mechanik zacmokała napominająco. Yarbrough jednak niewzruszenie mówił dalej:

      –

Скачать книгу