Stara Flota Tom 4 Niepodległość. Nick Webb
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stara Flota Tom 4 Niepodległość - Nick Webb страница 7
– Myślałam, że sama mogę wybrać załogę mostka? – zdziwiła się Proctor. – Czy to znaczy, że ten przywilej był tylko na papierze? Cholera…
Komandor Yarbrough pokręcił głową, a potem skierował prom na kurs, którym oddalali się od bazy w Whitehaven, niedaleko stoczni Scotland Yard na rogatkach stolicy.
– Nie, pani admirał. Oczywiście, że ma pani prawo wymienić główną mechanik, gdy tylko pani zechce, jednak wydaje mi się, że ze względu na wiedzę o konstrukcji okrętu lepiej będzie ją zatrzymać. Nowe technologie, które zostały zastosowane, są… imponujące, chociaż może to niezbyt adekwatne określenie. Niestety, lepszego nie znam.
Prom wylądował. Proctor i komandor przesiedli się na prom orbitalny, który mógł ich zabrać z powierzchni planety do stoczni Wellington na orbicie Calais, gazowego giganta, znajdującego się za pasem asteroid, zaledwie o skok kwantowy od Brytanii. Gdy Proctor przeszła przez właz, omal nie podskoczyła na tubalny okrzyk, który powitał ją w kabinie.
– Shelby! Cholernie miło znowu cię widzieć.
Na fotelu pilota siedział mężczyzna w średnim wieku. Wyglądał, jakby siłą wepchnięto go w uniform kadeta, który dopiero skończył szkołę. Oprócz przyciasnego kombinezonu pilot nosił wypielęgnowaną kozią bródkę i oczywiście uśmiechał się szeroko.
Proctor odpowiedziała równie serdecznym uśmiechem.
– Ciebie też miło znowu widzieć, Chojrak – zwróciła się do niego starym pseudonimem z czasów, gdy służyli razem na „Konstytucji” i „Wojowniku”. Proctor zaskoczyło, że Tyler „Chojrak” Volz jest tutaj, zamiast dowodzić własną jednostką, dopóki nie przypomniała sobie, że jego okręt został zezłomowany rok temu. – Christian ciebie też w to wciągnął?
– Wciągnął? Cholera, poprosiłem o ten przydział. Zeszłej nocy zaczęły krążyć pogłoski, że Oppenheimer zamierza cię przywrócić do służby. Uznałem, że nie pozwolę, aby jakiś zasmarkany chłoptaś został twoim dowódcą skrzydła myśliwców.
Proctor spojrzała na niego ze zdumieniem. Volz dobiegał sześćdziesiątki, powinien raczej nosić epolety wiceadmirała i siedzieć wygodnie za biurkiem w jakiejś placówce floty blisko plaży.
– Zgłosiłeś się na ochotnika?
– A czy europejscy politycy cuchną jak tanie dziwki? – Obrócił się w fotelu i uśmiechnął złośliwie do komandora Yarbrough, który skrzywił się na to dość wulgarne określenie. – To znaczy tak, synu. Właśnie tak cuchną.
– Ale masz teraz stopień kapitański, Chojrak…
– Dzięki czemu łatwiej mi było pociągnąć za odpowiednie sznurki, żeby się tutaj znaleźć. Trzymajcie się. – Przesunął dźwignię akceleratora do maksimum. Budynki za oknami kabiny rozmyły się w niewyraźne pasma.
– Kapitanie Volz, proszę trzymać się standardowych parametrów przelotu – upomniał go komandor Yarbrough, zacisnąwszy dłonie na podłokietnikach fotela.
– Bez obaw, komandorze, nie puszczą ci zwieracze. Latałem na takich promach, zanim jeszcze się urodziłeś. – Volz uniósł dziób w niebo i prom pomknął przez chmury.
Proctor uśmiechnęła się pod nosem. Chętnie sama wybrałaby do załogi Tylera Volza, gdyby przypuszczała, że się zgodzi. Chociaż miała mieszane uczucia dotyczące tej misji, jednak obecność Chojraka nieco łagodziła niepokój.
– Proszę mi powiedzieć, komandorze Yarbrough, co to za nowe technologie wprowadzono do mojego okrętu? – zagaiła.
Yarbrough nerwowo zacisnął pasy, gdy prom przedzierał się przez atmosferę.
– Bardzo różne, pani admirał, zarówno defensywne, jak i ofensywne, a także nowy, eksperymentalny rodzaj napędu. Nazwaliśmy go technologią skoku transkwantowego. Generalnie pozwala na wykonywanie o wiele dalszych skoków niż standardowe. Można skoczyć prawie pięćdziesiąt razy dalej.
Proctor zatchnęła się z wrażenia.
– Skok na pięć lat świetlnych? Jasna cholera…
Yarbrough z powagą skinął głową.
– W rzeczy samej. Przeprowadzałem wczesne testy z podstawową załogą na pokładzie. Nasza nawigator nazwała te skoki „transowymi” pomimo moich wielokrotnych próśb, żeby tego nie robiła. – Skrzywił się boleśnie. Zdaje się, że był odporny na humor z zeszytów szkolnych, chociaż Proctor musiała się lekko uśmiechnąć. Skoki transowe. Lepiej, żeby Oppenheimer tego nie usłyszał.
– Skoki transowe? – zaśmiał się Chojrak. – Muszę zapamiętać.
Komandor Yarbrough pochylił się nad pulpitem sterowniczym drugiego pilota i przełączył kilka przycisków. Zapewne próbował wyrównać kurs po wykręcających wnętrzności manewrach kapitana Volza. Stary pilot po prostu nie potrafił się powstrzymać przed wyjściem z atmosfery po ciasnej spirali.
– Zastanawiałem się nad tym dość długo. Początkowo sądziłem, że można po prostu nadal mówić skoki kwantowe i nic nie zmieniać, ale potem zacząłem się skłaniać bardziej do określenia „transskoki”. Jednak okazało się, że może to wywołać zamieszanie niewyraźną wymową, zwłaszcza przy używaniu systemów łączności. Rozważałem także skrótową nazwę skoki q-t…
– Skoki kute? – skrzywił się Volz.
Yarbrough wzruszył ramionami.
– Potem uznałem, że potrzebny będzie chyba bardziej formalny termin, więc sporządziłem listę możliwych nazw…
Proctor przewróciła oczami. Ten komandor za bardzo się popisywał.
– Na razie pozostaniemy przy określeniu skoki transkwantowe, komandorze. – Popatrzyła przez iluminator dziobowy na rozrzedzającą się atmosferę.
Yarbrough włączył reduktory inercji. Proctor była przyjemnie zaskoczona – technologia w tej dziedzinie musiała bardzo pójść naprzód, ponieważ prawie nie odczuwało się turbulencji podczas mijania kolejnych warstw atmosfery.
– A w ogóle jak duża jest ta piękność?
Chojrak uśmiechnął się znowu.
– I kto to pyta – parsknął.
– Ty nigdy nie dorośniesz, co? – Proctor zmarszczyła brwi w udawanym oburzeniu. Szczerze powiedziawszy, brakowało jej przekomarzania się, wulgarnych żartów i radości, jaką niosła służba z oficerami, którzy lekceważyli oficjalny protokół, mimo że politycy i najwyższe szarże floty nieustannie przywoływali wszystkich, zwłaszcza Proctor, do porządku. Akademia nigdy jej tego nie dała. Bo niby jak?
– A po cholerę miałbym dorastać?
Komandor Yarbrough wyjął podręczny komunikator, rozłożył