Stara Flota Tom 4 Niepodległość. Nick Webb
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stara Flota Tom 4 Niepodległość - Nick Webb страница 2
Na szczęście Sangre de Cristo nie znajdowała się daleko od pasa asteroid. Statek dotrze tam za najwyżej cztery godziny, a Ridley i Taggert do tego czasu pewnie nawet się nie obudzą.
Danny zdrzemnął się po tym, jak ustawił komputer nawigacyjny na autopilota. Statek będzie przyśpieszał przez pół drogi, a potem zacznie automatycznie wytracać prędkość. Tylko podczas dokowania pilot musiał być przytomny i czujny – zbliżenie się do planety takim starym, rozklekotanym frachtowcem jak „Magdalena Issachar” przypominało wyciśnięcie po pijaku zniżki od zmutowanej dziwki z Rigela-3 – wymagało skupienia uwagi, ale nie na tyle, żeby uświadomić sobie, co też się wyprawia, do cholery.
Danny’emu zdawało się, że zamknął oczy tylko na chwilę, gdy w sterowni rozległ się alarm. Nie od razu do niego dotarło, co się dzieje, musiał kilka razy potrząsnąć głową, zanim zrozumiał, że to alarm zbliżeniowy. Detektory wykryły coś niedaleko.
Szlag, musiało być naprawdę blisko, skoro włączył się alarm.
Danny zerwał się, żeby włączyć zewnętrzne skanery wizualne i wyświetlić obraz na ekranie.
Frachtowiec dotarł już prawie do celu, Sangre de Cristo lśniła w dole, jej ogromne oceany odbijały promienie dalekiego słońca, które tworzyły bladą błękitną poświatę. Tylko wewnętrzne ciepło płaszcza planety utrzymywało wodę w stanie ciekłym. Ledwie dawało się dostrzec ogromne, wielokilometrowe, przejrzyste kopuły, wyrastające z rdzawego gruntu wschodniej wyspy. Izolowały one miasta od atmosfery składającej się z dwutlenku węgla i wpuszczały dość światła, aby umożliwić fotosyntezę genetycznie zmodyfikowanej roślinności.
Jednak wzrok Danny’ego przyciągnęła jednostka znajdująca się zaledwie o kilometr od „Magdaleny” i zbliżająca się bardzo szybko. Była mniejsza od frachtowca, ale za to uzbrojona po zęby. Danny nie dostrzegł z tej odległości żadnych znaków na kadłubie. Okręt bez wątpienia zbudowali ludzie, dało się to rozpoznać, bo jednostki Dolmasi albo Skiohra wyglądały po prostu obco. Jednak transponder przybysza milczał. Stanowiło to niewybaczalne pogwałcenie prawa Zjednoczonej Ziemi, a także praw Konfederacji Rosyjskiej. Cholera, każdy rząd ludzi wymagał, żeby jednostki latały z włączonymi transponderami. Bez wyjątku, nawet GKL. Niektórzy ze Zjednoczenia uznaliby Galaktyczny Kongres Ludzkości za organizację terrorystyczną.
„Ale my przynajmniej włączamy transpondery”.
– Do niezidentyfikowanego okrętu. Tu „Magdalena Issachar” z Brytanii, z misją kurierską na Sangre de Cristo. Cześć, chłopaki. Odpowiedzcie, proszę. Odbiór.
Danny starał się, żeby jego głos brzmiał spokojnie, choć wcale tak się nie czuł. Inne statki nigdy nie podlatywały tak blisko, że piloci mogliby sobie pomachać przez iluminatory. Chyba że zamierzali połączyć jednostki albo – i tego Danny obawiał się najbardziej – przystąpić do abordażu.
– Do niezidentyfikowanej jednostki, odpowiedzcie.
Nic. Nie dość, że nieznany okręt nie odpowiadał, to na dodatek znajdował się już niebezpiecznie blisko. Danny zaczął się zastanawiać, czy udałoby mu się uciec. Czy obcy przybysz ostrzelałby wtedy „Magdalenę”? Im bliżej intruz podchodził, tym bardziej Danny się niepokoił.
Pochylił się nad konsolą nawigacyjną i zaczął zmieniać kurs frachtowca. Okręt powtórzył jego manewry, a zaraz potem rozbłysnął kolejny alarm.
Nieznana jednostka wymierzyła w „Magdalenę” broń.
– No co wy, chłopaki, nie dajmy się zwariować…
Wiadomość była jasna: Danny miał się nie ruszać albo zginie. Sądząc po smukłej sylwetce kadłuba, ciężkim uzbrojeniu i ogólnym braku zadrapań lub śladów po uderzeniach mikrometeorów, nieznany okręt nie należał do piratów, którzy chcieliby zwyczajnie obrabować frachtowiec.
Ktoś wiedział o tajemniczej skrzyni w ładowni „Magdaleny” i uznał, że za to, co się tam znajduje, warto zestrzelić statek Danny’ego.
Warto zabić.
Z burty nieznanego okrętu wysunął się tunel dokujący. Danny instynktownie zerwał się z fotela, przemknął przez sterownię i wylądował w korytarzu. Bieg przy jednej dziesiątej normalnego ciążenia oznaczał, że wystarczyło robić długie susy. Zanim pilot dotarł do ładowni, dotknął podłogi tylko pięć razy.
Wcisnął się do pomocniczej śluzy powietrznej, gdy przez pokład przetoczył się dobrze znajomy zgrzyt metalu – tunel dokujący właśnie połączył się z głównym gniazdem dokującym na burcie „Magdaleny”. Danny zasunął gródź, zostawił tylko szparę, przez którą widać było jedynie część korytarza okrążającego ładownię.
W samą porę. Śluza gniazda rozsunęła się ze zgrzytem, bez wątpienia podważona. Przez szparę Danny dostrzegł kilka osób w próżniowych skafandrach bojowych. Wyszli ze śluzy z bronią w gotowości. To była duża broń. Jedna z osób wskazała reszcie wielką skrzynię na środku ładowni. Wyznaczony żołnierz przewiesił karabin przez ramię, wyciągnął podręczny terminal i ujął dźwignie sterownicze, podczas gdy pozostałych dwóch stanęło na straży.
– Hej, Danny, co się dzieje, cholera? Wydawało mi się, że sły…
Przez szparę Danny zobaczył, jak Matt Ridley, który chyba niedawno się obudził, wszedł boso na kładkę ciągnącą się wokół ładowni. Wciąż jeszcze przecierał oczy. Miał na sobie tylko koszulkę i slipy, które nie zasłaniały porannej erekcji. Fryzura na irokeza straciła nieco zwykłej sztywności, przypominała bardziej opadający na bok koguci grzebień.
Trzask rozniósł się echem po całej ładowni. Danny przycisnął pięść do ust, gdy dotarło do niego, co się właśnie stało. W czole Ridleya pojawiła się dziura, a z tyłu jego głowy trysnęła różowa mgła. Matt Ridley, nawet kiedy upadł, wciąż patrzył ze zdumieniem i bez zrozumienia.
W jednej dziesiątej g upadek martwego ciała zdawał się trwać wieki.
Danny’emu serce podeszło do gardła, z trudem zwalczył mdłości.
Musiał się stąd wydostać.
Natychmiast.
W szafce przy śluzie pomocniczej znajdował się skafander próżniowy. Wystarczy, że włoży go ostrożnie, nie przyciągając uwagi żołnierzy, a będzie mógł otworzyć zewnętrzną gródź i wyskoczyć. Proste. Da radę.
Musiał się wydostać.
Ale co potem? Nieważne. Ważne, żeby jak najszybciej oddalić się od tych uzbrojonych drani.
Musiał się wydostać.
Przed oczyma wciąż miał różowy rozbryzg krwi. Danny zdusił wspomnienie i falę mdłości, opanował myśli, a potem sięgnął po skafander.
Zasunął gródź wewnętrzną do końca, zablokował ją, a potem pośpiesznie zaczął wciągać kombinezon. Po minucie zatrzasnął już hełm. Na szczęście połączenie