Star Force. Tom 10. Wygnaniec. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 10. Wygnaniec - B.V. Larson страница 25
Choć standardowe kombinezony lotnicze nie mogły się równać z pancerzami bojowymi, dysponowały kilkoma ciekawymi funkcjami, zwłaszcza droższe modele.
– Załatwione – powiedziała po chwili. – Zaprogramowałam skafander.
– No to zaczynamy.
Kopce sunęły w naszą stronę niczym buldożery, łącząc się ze sobą i tworząc wokół nas coś w rodzaju zagrody. Chwyciłem Adrienne za kołnierz oraz pasek, podniosłem ją jak dziecko i wziąłem krótki rozbieg, po czym posłałem ją wysoko w górę. Kiedy leciała, skoczyłem za nią.
W tej sekundzie dotarły do mnie dwie ewentualności i obie były niebezpieczne. Po pierwsze, mogła wylądować na szczycie kopca i natychmiast się zapaść. Po drugie, mogła przelecieć nad pagórkiem, nawet go nie muskając, i z impetem rąbnąć w zamarznięte podłoże. Liczyłem na opcję numer dwa, bo parę złamanych kości da się naprawić.
Niestety, moja nadzieja okazała się płonna.
Gdy spadłem na szczyt kopca, dziewczyna już się zapadała. Substancja lepiła się do niej jak żywy karmel. Wylądowałem i znów ją chwyciłem. Wyrwałem ją z objęć ziemi i rzuciłem w dół zbocza, na nieożywione podłoże. Czymkolwiek była atakująca nas substancja, nie znajdowała się wszędzie i przemieszczała się z ograniczoną szybkością, więc miałem nadzieję, że przez parę sekund dziewczyna będzie bezpieczna.
Niemal straciłem czucie w prawej stopie i tylko palące igiełki bólu przypominały mi, że wciąż ją mam i że nanity próbują naprawiać odmrożone tkanki. Zignorowałem te odczucia i popędziłem za Adrienne. Miałem wrażenie, że biegnę przez głębokie błoto. Ziemia lgnęła do nóg, ale ja przebierałem nimi jak szaleniec i brnąłem naprzód, wrzeszcząc z wysiłku. Mogłem liczyć tylko na swoją szybkość i siłę, więc wykorzystywałem te atuty w stu procentach.
Gdy dotarłem na stabilny grunt, zastałem Adrienne na wpół przytomną. Podniosłem ją i przerzuciłem sobie przez ramię.
– Kombinezon, utwórz tymczasowy prawy but, żeby chronić moją stopę.
– Wykonuję.
Inteligentny metal oblał moją skórę, a ja odkuśtykałem niezgrabnie z dala od kopców, które teraz wędrowały w przypadkowych kierunkach, jakby zgubiły nasz trop. Czułem rozchodzące się po podłożu wibracje, które towarzyszyły ich ruchom.
– Marvin – odezwałem się przez radio. – Marvin, odpowiedz.
Cisza.
Po chwili konsternacji przypomniałem sobie, że zakazałem mu transmisji. Przeklęty robot musiał wybrać akurat ten moment na bycie posłusznym. Postanowiłem skontaktować się bezpośrednio ze statkiem.
– Chart, otwórz śluzę i startuj, gdy tylko oboje znajdziemy się w środku. Ta ziemia próbuje nas połknąć.
– Polecenie przyjęte. Mam aktywować laser?
– Nie – wydyszałem, dźwigając kołyszącą się na moim barku Adrienne. Niestety, wokół statku również tworzyły się zmarszczki półpłynnej ziemi, a podwozie najwyraźniej zaczynało się zapadać.
– Chart, to coś próbuje unieruchomić statek. Wznieś się o metr na samych repulsorach. Spróbuj się wyswobodzić.
– Polecenie przyjęte.
Dotarliśmy do statku. Wrzuciłem Adrienne do śluzy i wskoczyłem za nią. Spód jachtu oderwał się wprawdzie od podłoża, ale podwozie nadal tkwiło w ziemi, która wspinała się po nim, usiłując pociągnąć statek w dół. Miałem nadzieję, że Chart, ze swoimi ogromnymi silnikami i korzystnym stosunkiem mocy do masy, zdoła się uwolnić.
Wcisnąłem przycisk awaryjnego trybu pracy śluzy, żeby przyspieszyć cykl. Rozległ się syk gazów. Wrzasnąłem do radia:
– Startuj, już! Weszliśmy!
Poczułem, jak statek przechyla się i szarpie. Dał się słyszeć wizg repulsorów.
– Dalsze zwiększanie mocy repulsorów doprowadzi do uszkodzenia podwozia – ostrzegł Chart.
– Pieprzyć podwozie! Odłącz je, rób, co chcesz. Możesz je nawet oderwać swoimi manipulatorami, jeśli będzie trzeba!
Chart wykonał polecenie. Poczuliśmy mocne szarpnięcie, a potem wstrząsy ustały. Zapanowała cisza zmącona jedynie pomrukiem silników. Czekaliśmy chyba całą wieczność, aż otworzą się wewnętrzne drzwi. Gdy się to stało, wniosłem Adrienne do statku. Rozkazałem jej kombinezonowi oddzielić się od ciała, a potem umieściłem dziewczynę w automacie medycznym. Byłem przeszczęśliwy, że jacht nim dysponował, bo Adrienne była w kiepskim stanie.
Na wyświetlaczu przeczytałem, że doznała licznych złamań oraz obrażeń wewnętrznych i wstrząśnienia mózgu. Paraliżujący strach ścisnął mnie za gardło, przez które wydusiłem do urządzenia:
– Zastosuj radykalne środki.
– Polecenie przyjęte. Proszę odsunąć się od pokrywy.
Miałem nadzieję, że postępuję słusznie. Poprzednim razem program automatu kazał zastosować terapię nanitami dopiero w sytuacji, gdy pacjent umierał. Teraz nie zamierzałem tak długo zwlekać. Nie dbałem o to, że będzie na mnie zła. Postanowiła ze mną lecieć i musiała ponieść konsekwencje swojej decyzji. Przez kilka minut przyglądałem się odczytom, by mieć pewność, że wszystko idzie dobrze. Dziewczyna nie rzucała się tak mocno jak Olivia. Pewnie automat zdążył ją wystarczająco znieczulić.
Niepotrzebnie ustępowałem, gdy Adrienne odmawiała terapii nanitami, ale zaślepiła mnie chęć uszczęśliwienia jej. Obiecałem sobie już nigdy nie ulec tej pokusie. A przynajmniej nie w obliczu zagrożenia, którego powinienem się spodziewać.
Miałem czas na rozmyślanie, więc zacząłem obwiniać się o wszystko, co zaszło. Coś, co pokonało makrosy, ewidentnie musiało też stanowić zagrożenie dla nas. Zmylił mnie brak jakichkolwiek śladów energii i zapomniałem, że obce światy mogą skrywać formy życia, które okażą się w istocie bardzo, bardzo obce.
Bo nie miałem wątpliwości, że to coś musiało być w pewnym sensie żywe. Postępowało w inteligentny sposób, co najmniej na poziomie zwierząt. Może jak sfora psów albo jeszcze sprytniej. Formowało szpony, usiłowało nas pochłonąć, a potem osaczyć. Może owa forma życia w ten właśnie sposób polowała? Choć nie miałem pomysłu, jaką zwierzynę mogłaby znaleźć na martwej planecie.
Nie, wcale nie martwej. Zwyczajnie nie rozumieliśmy tutejszych form życia – biologicznego czy też sztucznego. Może istniały tu najróżniejsze rodzaje kamiennych stworzeń, cały ekosystem, jaki nie śnił się naukowcom. W myślach nazwałem te stworzenia „litosami”, od greckiego słowa lithos oznaczającego skałę.
– Cody Riggsie, mamy połączenie przychodzące – oznajmił Marvin.
– Odbierz. Tylko dźwięk.