Star Force. Tom 10. Wygnaniec. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 10. Wygnaniec - B.V. Larson страница 22
Nieprzyjemna twarz kapitana Turnbulla pojawiła się w oknie konsoli przede mną. Na chwilę odwrócił od nas wzrok, spoglądając na coś poza kadrem.
– To żadna nowość, że makrosy były tu dwadzieścia trzy lata temu – powiedziałem mu. – Tato odesłał je przez pierścień razem z wodą z oceanu. Musiały mieć tutaj bazę. Może ci kosmici walczyli z makrosami i je pokonali. To by dobrze wróżyło. Przynajmniej mielibyśmy wspólny punkt odniesienia.
– Taką mam nadzieję – z głośnika ryknął tubalny głos kapitana Turnbulla. – Fakt, że nadlatują ze zdatnej do życia planety, sugeruje, że są gatunkiem biologicznym, co czyni nas naturalnymi sprzymierzeńcami.
Skrzywiłem się. Facet zawsze ustawiał maksymalną głośność mikrofonu.
– Nie zawsze tak jest. Proszę nie zapominać o Niebieskich, sir – powiedziałem. – Są biotami, ale mój ojciec musiał ich cofnąć do epoki kamienia łupanego, żeby przestali sprawiać problemy.
– Skuteczność niepotwierdzona – szepnął Marvin na tyle cicho, że tylko ja go usłyszałem.
Zerknąłem na niego, ale żadna z kamer nie odwzajemniła mojego spojrzenia. To było niepokojące stwierdzenie. Czyżby sugerował, że bombardowanie nie zaszkodziło Niebieskim tak bardzo, jak zakładaliśmy? Faktycznie, nikt nigdy nie zapuścił się na powierzchnię ich świata, żeby potwierdzić skuteczność ataku.
Nawet nie byłem pewien, czy chciał, żebym go usłyszał. Gdyby nie nanity i mikroby, w ogóle bym tych słów nie zarejestrował, co mogło oznaczać, że nie znał moich możliwości. Z drugiej strony, jeśli o nich wiedział, być może chciał, żeby przekaz dotarł jedynie do mnie, co również było niepokojące.
– Skoro napotkali makrosy – oznajmił Turnbull – to jestem dobrej myśli. Pomyśl tylko! Odkryłem zupełnie nieznany gatunek kosmitów. Jeżeli zdołam nawiązać z nimi relacje dyplomatyczne, poznać los tutejszych makrosów i otworzyć prowadzący do domu szlak handlowy, mogę zostać baronetem, może nawet wicehrabią.
Choć Ziemia była obecnie zjednoczona pod rządami jednego systemu federalnego, tytuły feudalne przeżywały w Wielkiej Brytanii renesans. Przyznawano je bohaterom narodowym jako nagrody i symbole statusu. Tytuł niewiele oznaczał w praktyce, ale stanowił powód do dumy. Tato mówił, że skoro wszyscy żyją w pokoju i dostatku, takie symbole to kolejny sposób na pokazanie, że jest się lepszym od innych. Sir Williamowi najwyraźniej nie wystarczała rodzinna fortuna i chciał się jeszcze dochrapać awansu społecznego.
– Mam nadzieję, że tak się stanie, sir – powiedziałem. Jeśli o mnie chodzi, mogli go nawet koronować na króla.
– Daj znać, kiedy twój program przetłumaczy fragment transmisji obcych – powiedział Turnbull. – Do tego czasu pozwolę naukowcom dłubać przy pierścieniu. A jeśli chcesz się na coś przydać, Riggs, wyląduj na tej jałowej planecie i rozejrzyj się. Tylko niech mojej bratanicy włos z głowy nie spadnie, rozumiemy się? Nie sprawiaj niepotrzebnie kłopotów. Bez odbioru.
Nie podobała mi się bezceremonialność Turnbulla, choć musiałem mu przyznać trochę racji. Spojrzałem na Marvina. Odwrócił wszystkie kamery, z wyjątkiem jednej, która spoglądała mniej więcej w moim kierunku. Nie odzywał się, ale wydawał jakiś pomruk – i nie było to elektryczne buczenie. Brzmiało tak, jakby cichutko coś sobie nucił. Ledwo go słyszałem. Może w ten sposób wyrażał zadowolenie albo skupienie? A może próbował mi dokuczyć?
Marvin sprawiał, że każdego nachodziły wątpliwości.
Westchnąłem.
– Zatem Turnbull na odczepnego zlecił mi zbadanie jakiejś martwej planety. Zwyczajnie mnie zbył.
– A mnie w ten sposób chroni przed tamtą eskadrą obcych – zauważyła rozsądnie Adrienne.
– Może. Z drugiej strony, jeśli to są makrosy, nawet wyłączone… – Odwróciłem się w stronę robota. – Marvin, jeśli tam są makrosy, nawet nie myśl o podłączeniu się do ich systemów bez wyraźnej zgody. – Przed oczami miałem przerażającą wizję, w której Marvin w ramach eksperymentu uruchamia uśpione instalacje wrogich maszyn.
Jacht wyposażono w wielozadaniowy laser. Nadawał się do pobierania próbek skał, niszczenia nadlatujących meteroidów i zabijania dużych zwierząt podczas lądowania na powierzchni, ale byłem cholernie pewny, że nic by nie wskórał przeciwko makrosom.
– Polecenie przyjęte.
– Robisz postępy w pracy nad tłumaczeniem?
– Tak. Spodziewam się, że w ciągu sześciu godzin osiągnę sensowny poziom biegłości w piśmie. Symulacja mowy może zająć kilka dni z uwagi na niuanse brzmień języka mówionego.
Sprawdziłem odliczający pozostały czas licznik, który Adrienne umieściła w rogu holowyświetlacza.
– A za jakieś cztery i pół godziny, kiedy przylecą kosmici?
– Nie sposób tego przewidzieć. Tłumaczenie nie przebiega linearnie. Przypomina raczej dekodowanie strumieni niezrozumiałych danych albo, jeśli wolisz, „łamanie szyfru”. Często odbywa się skokowo, dzięki przypadkowym przełomom.
– Chcesz powiedzieć, że musi ci się poszczęścić?
– Chyba to właśnie powiedziałem.
Pokręciłem głową.
– No to się pospiesz. Kiedy wrócimy do pierścienia, nie będzie odwrotu. Przetłumaczysz transmisję tak, jak będziesz umiał, i miejmy nadzieję, że nie dojdzie do spięcia między naszymi gatunkami.
– Ta rozmowa pochłania moc obliczeniową.
To, rzecz jasna, znaczyło, że mam się zamknąć i dać mu w spokoju pracować. Odsunąłem się więc i dołączyłem do Adrienne przy holowyświetlaczu, który teraz pokazywał nadlatujących obcych po jednej stronie, pierścień z Nieustraszonym pośrodku, a na przeciwnym końcu Charta zmierzającego do jałowej planety. Wszystkie symbole znajdowały się mniej więcej w tej samej linii, co centralna gwiazda układu.
– Zabawne. Właśnie zauważyłem, że obcy specjalnie ukrywają się na tle tarczy słonecznej, całkiem jak podchodzący do ataku piloci myśliwców w dawnych czasach – powiedziałem. – Ciekawe, czy to coś znaczy.
– Może zwyczajnie są ostrożni – zasugerowała.
– Albo przywykli do walki.
– Może, ale niekoniecznie. Siły Gwiezdne nie miały prawdziwego wroga od dwudziestu lat, a mimo to wciąż umiemy walczyć. Czy my na ich miejscu nie chcielibyśmy zapewnić sobie przewagi przy kontakcie z niezidentyfikowanym okrętem kosmitów?
Trafny argument. Dopóki nie otworzyli ognia, niczego nie wiedzieliśmy na pewno o ich zamiarach.