Star Force. Tom 10. Wygnaniec. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 10. Wygnaniec - B.V. Larson страница 17
– Nie mogę wykonać polecenia – odparł mózg okrętu. – Niewystarczający poziom upoważnienia. Nowe protokoły odrzucone.
– Cholera! – zakląłem, wskazując na odczyty zużycia energii. Teraz trzykrotnie przekraczały normę i nadal rosły. Wskazałem na ścianę przy podłodze, którą przecinała pęczniejąca, wijąca się pręga. – Patrzcie, kable robią się jeszcze grubsze, żeby transportować więcej energii.
– No, yy… – zająknął się kapitan. – Wyślijcie marines do centralnych generatorów i każcie im przeciąć laserami główne przewody. Dopóki nie rozwiążemy problemu, będziemy korzystać z akumulatorów. Starszy sierżancie Kwon, proszę iść do pierścienia i przerwać to, co ci idioci wyczyniają. Siłą, jeśli będzie trzeba.
Kwon pędem opuścił mostek, a ja podążyłem za nim. Dobrze, że nie zdjęliśmy kombinezonów. Już na rampie prowadzącej do martwego świata wymachiwaliśmy w biegu rękami i krzyczeliśmy przez komunikatory bliskiego zasięgu do naukowców, żeby przerwali operację.
Mózgowcy i homar tłoczyli się wokół swoich instrumentów, gestykulując i tłukąc w przyciski. Wyglądało na to, że mieli nad sytuacją tyle samo kontroli, co kapitan Turnbull, czyli ani trochę. Przewody łączące okręt z ich sprzętem wiły się i pulsowały jak węże, które połknęły stado myszy.
– Kwon, trzeba przeciąć kable! – krzyknąłem, ale było za późno. Nagle świat wywrócił się do góry nogami, a potem straciłem przytomność. Gdy się obudziłem, dryfowałem w kosmosie.
Rozdział 7
Kwon rozpędził nas w kierunku Nieustraszonego, korzystając z napędu grawitacyjnego w swoim pancerzu bojowym. Okręt unosił się przed nami. Przypominał płaszczkę z odciętym prawym skrzydłem. Inteligentny metal robił, co mógł, żeby połączyć postrzępione krawędzie i zasklepić wyrwę.
– Co się stało? – zapytałem.
– Może przeszliśmy przez pierścień?
Kwon nie należał do tytanów intelektu, ale posiadał mnóstwo doświadczenia z tymi artefaktami. Jego pomysł brzmiał sensownie.
– Jak to możliwe?
– Te bystrzaki włączyły coś, co wymknęło się spod kontroli. Im się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy, a nie mają za grosz zdrowego rozsądku.
Jego słowa ożywiły coś w mojej pamięci. Biegliśmy w kierunku naukowców… krzyczeliśmy i machaliśmy rękami… a przewody zasilające…
Zanim przypomniałem sobie coś więcej, Kwon wprowadził nas do hangaru Nieustraszonego, który był otwarty i pusty. Transportowiec pewnie latał wokół okrętu i zbierał wyrzuconych w przestrzeń ludzi. Kwon postawił mnie na podłodze, która powitała nas grawitacją. Niestety, moje błędniki zaprotestowały na zmianę ciążenia, a ja poczułem ostry ból. Omal nie zwymiotowałem.
– Kwon, chyba mam połamane nogi. Może i wstrząśnienie mózgu. Zabierz mnie do ambulatorium.
Nanity i mikroby w moim ciele były tak głupie, że kości mogły mi się pozrastać w nieodpowiednim położeniu. Automat medyczny wspomógłby proces leczenia.
Gdy Kwon umieścił mnie wewnątrz jednego z nich, wywołałem mózg statku i dowiedziałem się, że Adrienne nie ucierpiała. Bardzo mi ulżyło.
Pół godziny później pokuśtykałem na mostek i usiadłem tam w swoim zniszczonym mundurze. Niektóre nanity odmawiały współpracy, a inteligentna tkanina bezskutecznie próbowała się załatać. Luźne strzępy przemieszczały się po skórze w irytujący sposób.
Turnbull łypnął na mnie ze złością, a wtedy zdałem sobie sprawę, jak marnie wyglądam. Nie miał jednak czasu, by udzielić mi reprymendy. Kulejąc, okrążyłem holowyświetlacz i oceniłem sytuację.
Unosiliśmy się teraz na wysokiej orbicie wokół pozbawionej atmosfery skalistej planety, większej od Marsa, ale mniejszej od Ziemi. Pierścień, przez który spadliśmy, znajdował się w pobliżu.
– To ten skok napięcia – wymamrotałem. – Zespół naukowy w jakiś sposób aktywował pierścień dzięki energii z okrętu. Musieliśmy przez niego przelecieć.
Kwon miał rację.
Na coś takiego byliśmy kompletnie nieprzygotowani. Dolne drzwi były otwarte, a rampa wysunięta. Okręt nastawiono na tryb naziemny. Co więcej, kiedy generatory wymykały się spod kontroli i pompowały energię w pierścień, mózg okrętu działał ślamazarnie, a nawet się buntował. Nagle przypomniało mi się, że odmówił wykonania polecenia wydanego przez kapitana.
– Status silników? – zapytał Turnbull.
– Sprawne, ale straciliśmy repulsory na prawej burcie.
– Fabryka?
– Nie widzę żadnych uszkodzeń.
To ciekawe. Okręt dysponował fabryką, co oznaczało, że teoretycznie mógł się sam naprawiać przy odpowiedniej ilości czasu i materiałów.
– Straty wśród personelu? – zapytał Turnbull.
Oficer operacyjny pokręcił głową.
– Sprowadziliśmy na pokład wszystkich w zasięgu wzroku, żywych i martwych. Dwudziestu jeden brakuje, tych w prawym skrzydle, które straciliśmy. Pewnie wcale nie przeszli przez pierścień.
– Co ze Skorupiakiem?
– Przetransportowany na okręt i żywy, sir.
– Zasilanie?
– Dział inżynieryjny melduje sprawność wszystkich głównych generatorów.
To podsunęło mi pewną myśl. Przykuśtykałem do wolnej konsoli i szybko sprawdziłem status Charta. Ku mojemu zdziwieniu statek nadal tkwił uczepiony Nieustraszonego. Poczułem się znacznie lepiej. Co by się nie działo, dwie jednostki są lepsze niż jedna, a poza tym nasze rzeczy zostały na pokładzie jachtu. Nikt nie lubi tracić wszystkich gratów.
Przez najbliższą godzinę zbieraliśmy dryfujący wokół okrętu sprzęt i usuwaliśmy zniszczenia. Inteligentny metal wykonywał proste czynności, ale w przypadku bardziej skomplikowanych zadań potrzebował, żeby ludzie wydawali mu polecenia. Tak było przy naprawie dolnej śluzy i rampy, które zostały wyrwane w momencie przejścia. Bez udziału ludzi nie obyło się też przy pokrywaniu odsłoniętych części okrętu dodatkową warstwą nanitów konstrukcyjnych.
Włożyłem nowy mundur i pomagałem jak mogłem, choć sam byłem w kiepskim stanie. Zresztą w momencie katastrofy mało kto, z wyjątkiem naukowców, miał na sobie kombinezon, a oni także stracili większość ekipy. Nawet znanityzowani ludzie mogli zostać przepołowieni albo umrzeć w próżni kosmosu. Nosiłem ciała do tymczasowej kostnicy, którą zorganizowaliśmy w ładowni. W pamięć szczególnie zapadło mi martwe spojrzenie młodego członka załogi. Widziałem w nim samego siebie.