Rebel Fleet Tom 1 Rebelia. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet Tom 1 Rebelia - B.V. Larson страница 15
– Koniec czasu! – zagrzmiał głos, który zdawał się dobiegać zewsząd. – Koniec czasu!
– Rzuć broń, Blake – zawołał ktoś z korytarza. – Ta runda się skończyła.
Rozejrzałem się i zobaczyłem marine. Stał nad bezwładnym ciałem doktora Changa. Obok leżała Gwen, również nieruchoma.
– Samson? – zapytałem z niedowierzaniem. – Przecież zabiłem cię zeszłej nocy?
– Rzuć broń, Blake! – powtórzył. A potem upuścił własną pałkę, która zadzwoniła o podłogę. – Rzuć ją, bo odbiorą ci zwycięstwo.
– Jakie zwycięstwo?
– Pierwszy etap zakończony. Przeszedłeś eliminację. Na pokładzie zostało tylko pięć osób.
Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Węszyłem podstęp. Uznałem jednak, że facet jest zbyt daleko, żeby na mnie zaatakować.
– A niby co cię obchodzi, czy wygram? – zapytałem.
Wyszczerzył zęby. Wtedy zauważyłem, że nie jest stuprocentowo zdrowy. Czyżby jego ciało wciąż dochodziło do siebie po tych kulach, którymi go nafaszerowałem przed kilkoma godzinami?
– Chcę, żebyś dotarł do następnej rundy – wyjaśnił. – Żebym mógł cię osobiście pokonać. Nie liczy się teraz dla mnie nic innego. Tym razem się nie udało, bo byłeś takim zasranym tchórzem, że do ostatniej chwili uciekałeś przed statkiem.
Widziałem, że rzucił pałkę, więc i ja ostrożnie położyłem swoją na podłodze. Jednak ani na chwilę nie spuszczałem go z oczu.
Rozluźnił się minimalnie i oparł o najbliższą ścianę.
– Tak lepiej. Jeszcze mnie bolą rany po twoich kulach. Nieźle mi przypieprzyłeś. Omal nie przeszły przez kamizelkę.
– Trzeba było celować w gębę.
Zaśmiał się chrapliwie i posłał mi całusa. Wziąłem z niego przykład i też oparłem się o ścianę.
– Jesteśmy w zbyt kiepskiej formie na kolejną rundę – powiedziałem.
– To bez znaczenia – odparł. – Do tego czasu nas połatają.
Pokręciłem głową i zdobyłem się na uśmiech.
– Dorwałem Daltona.
Ryknął śmiechem.
– Należało się kurduplowi.
Nonszalancko podszedłem do doktora Changa, żeby zobaczyć, co z nim. Wyglądał na martwego, ale nie miałem pewności. Dalton i Samson też wyglądali na martwych.
Samson zaczął kaszleć. Na taką chwilę nieuwagi czekałem. Chwyciłem pałkę doktora Changa i zamachnąłem się nią oburącz, celując w twarz marine. Tym razem, w kamizelce czy bez, musiałem go załatwić.
Jednak mój atak z zaskoczenia nigdy nie sięgnął celu. Ku swojemu zadowoleniu dostrzegłem na twarzy Samsona wyraz zaskoczenia, ale to wszystko.
Poraził mnie prąd, a całe moje ciało wypełnił otępiający ból. Osunąłem się na ziemię i leżałem bezradnie u stóp Samsona. Nadal wszystko widziałem i słyszałem, ale nie byłem w stanie się ruszyć. Byłem pogodzony z myślą, że zaraz zasypie mnie gradem ciosów.
Ale nic takiego nie zrobił.
Usłyszałem kroki.
– To był ewidentny faul – oznajmił znajomy głos.
– No tak, ale on przegapił pogadankę o regułach – powiedział Samson. – Nie wyrzucajmy go za to.
– Zasady to zasady. Nie wolno okazywać słabości.
– Wiem, ale on nie wiedział, co się stanie.
– Kazałeś mu nie atakować.
– Pewnie myślał, że to podstęp – upierał się Samson. – Byłem jego wrogiem. Nie miał powodu, żeby mnie słuchać. Zaatakował pierwszy. Ja na jego miejscu zrobiłbym to samo.
– To prawda. Hmm… – zamyślił się mężczyzna. – W porządku. Wprowadzę poprawkę do dziennika. Przechodzi z tobą do następnej rundy. Zadowolony?
– Dziękuję, admirale Shaw, dziękuję! – powiedział Samson.
Rozległo się stukanie ciężkich butów o metalową podłogę. Mężczyzna odszedł.
A potem Samson stanął na czworakach i zajrzał mi w oczy, szczerząc zęby w uśmiechu.
– Udało ci się, kolego – powiedział sarkastycznie. – Od teraz będziemy najlepszymi kumplami!
Zaśmiał się szyderczo prosto w moją sparaliżowaną twarz.
Ale ja go nie słuchałem. Myślałem o mężczyźnie w ciężkich butach. Tym, który tu rządził. Ja znałem go jako wiceadmirała Shawa, ale kim był tak naprawdę?
10
Po kilku minutach znów mogłem się ruszać. Dudniący głos Shawa niósł się przez statek pełen martwych i rannych:
– Wszyscy mogący chodzić mają przemieścić się do swoich jednoosobowych cel. Za pięć minut każdy, kto przebywa na zewnątrz, zostanie wyeliminowany. To wasze jedyne ostrzeżenie. Ruchy!
Podniosłem się z trudem. Samson truchtał korytarzem. Kilkakrotnie nadepnął bosą stopą na krew i włosy, więc zostawiał ślad na podłodze. Spieszył się.
Teraz podłoga pod jego stopami lśniła na żółto. Czerwień oznaczała otwartą walkę, zieleń wymuszone bezpieczeństwo. A co mógł symbolizować kolor żółty? Że niebezpieczne mogło stać się samo otoczenie?
Nie znałem odpowiedzi. Dźwignąłem się na nogi. Piekło mnie w boku, gdzie trafił mnie Dalton, a głowę miałem tak opuchniętą, jakby składała się wyłącznie z guzów.
Uznałem, że moja cela to pewnie ta, w której się obudziłem, więc udałem się tam chwiejnym krokiem. Nie miała drzwi, ale kiedy wszedłem, pomieszczenie zasklepiło się za moimi plecami. Podłoga pod moimi okrwawionymi stopami zmieniła kolor na zielony. Najwyraźniej znalazłem swoje miejsce.
Przykucnąłem, obmacując rany i stłuczenia, sprawdziłem dziurę w boku. Spodziewałem się paskudnego krwawienia, lecz chociaż nie wyglądało to dobrze, już zaczynało się goić. Czyżbym zawdzięczał ten fakt symowi? Myśl, że w moich żyłach pełza coś żywego, wydała mi się niepokojąca.
Po kilku minutach zza drzwi