Rebel Fleet Tom 1 Rebelia. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet Tom 1 Rebelia - B.V. Larson страница 10
Otworzyłem jedno oko. Nade mną, z dziką furią na twarzy, stała Kim. W rękach trzymała długą, metalową lampę podłogową, którą ściskała jak kij bejsbolowy. Ze stęknięciem zamachnęła się na mnie. To oczywiste, że chciała mi rozbić czaszkę ciężką podstawą lampy.
6
W swoim krótkim życiu wkurzyłem wiele kobiet. Nie będę kłamał, że jest inaczej. Ale aż do tamtej chwili żadna nie próbowała mnie zamordować. Nie mogłem w to uwierzyć.
Wyturlałem się z łóżka na podłogę, unikając pierwszego ciosu. Na szczęście Kim nie była zbyt wysportowana – choć brak siły fizycznej nadrabiała entuzjazmem.
Odwróciła się, warknęła coś ze złością, po czym znów uniosła lampę obiema rękami. Trzymała ją nad głową jak jakiś średniowieczny młot bojowy.
Zerwałem się na nogi i odskoczyłem, ale w hotelowym pokoiku nie za bardzo było dokąd uciekać. Znów zaatakowała, potężnie i zamaszyście. Zrobiłem unik, a podstawa lampy strąciła telewizor, który spadł z hukiem na podłogę.
– Zaczekaj! – krzyknąłem. – Co jest? Byłem aż tak kiepski? Myślałem, że ci się podobało.
Zdawała się mnie nie słyszeć. Uniosła lampę po raz trzeci.
Nadarzyła się szansa, więc ją wykorzystałem. Skróciłem dystans i pchnąłem dziewczynę na łóżko. Szamotała się, ale nie miała większych szans. Sądziłem, że się rozpłacze, zwinie w kłębek i powie, w czym dokładnie leży problem.
Nic z tych rzeczy. Spojrzenie miała pełne determinacji. I nienawiści.
Musiałem ją przygnieść całym ciałem i unieruchomić jej ręce, bo inaczej zrobiłaby mi krzywdę. Próbowała mnie drapać i gryźć, do tego ciągle tłukła mnie w plecy kolanami. Cholera, te chude ręce i nogi były silniejsze, niż mogło się zdawać.
– Kim, co z tobą, do cholery? – wykrzyczałem jej w twarz.
Rozejrzała się z oszalałą miną, dysząc przez obnażone zęby.
– On mnie nie zabije – powiedziała. – Ja zabiję go pierwsza. On mnie nie zabije.
Jej słowa brzmiały prawie jak mantra. Jakby gadała do siebie.
– Posłuchaj – powiedziałem. – Widzę, że jesteś w złym nastroju. Mogę wyjść. W porządku?
Oczy Kim skupiły się na mnie na krótką chwilę.
– Nie. Jeszcze nie wychodź. Muszę cię zabić.
Wreszcie zacząłem rozumieć.
– Kim, posłuchaj – powiedziałem. – Myliłem się. Chyba jednak masz tę chorobę. Cokolwiek to jest, pochodzi z kosmosu. Zainfekowało cię to, co Jason znalazł na dnie morza. Musisz się opanować.
– Wcale nie. Muszę cię zabić.
– Czemu?
– Bo ty mnie zabijesz, jeśli ja nie zabiję ciebie.
– Skąd wiesz? Kto ci tak powiedział?
Rozejrzała się po pokoju.
– Nie wiem. Coś mi powiedziało.
– To był sym. – Elementy układanki zaczynały do siebie pasować. – Tak to nazywają. Może to jakaś symbiotyczna forma życia…? – pomyślałem na głos. – Tak, to musi być jakiś pasożyt, który kontroluje twój umysł.
– Po co tyle gadamy? – Podniosła głos, który teraz przypominał zawodzenie. – Czemu mnie jeszcze nie zabiłeś?
– Nie czuję tego. Nie w ten sposób, co ty. W każdym razie jeszcze nie. Może niektórym łatwiej panować nad symem. Był taki facet nazwiskiem Jones…
Znowu zaczęła się szamotać.
– Przestań, bo narobisz sobie siniaków. Zawieszenie broni, dobra?
I wtedy usłyszałem coś na zewnątrz. Coś niedobrego. Pojedynczy skrzek policyjnego radia. A potem kroki na chodniku. Znajdowaliśmy się na trzecim piętrze. Okno na parking było uchylone, a zasłony kołysały się lekko na wietrze.
– Zadzwoniłaś po gliny? – zapytałem. – Zanim spróbowałaś mnie zabić lampą?
– Na wypadek gdybyś mnie obezwładnił. Takie zabezpieczenie.
– Po prostu świetnie. Pójdziesz do więzienia. Wiesz o tym, prawda?
Kim roześmiała się i znów kopnęła mnie kolanem w plecy.
– Ratunku! – krzyknęła. – Pomocy!
– O cholera – mruknąłem.
Rozległo się pukanie do drzwi.
Wiedziałem, co należy zrobić, ale cholernie tego nie chciałem. Zsunąłem się z Kim i podszedłem do drzwi. Odwrócenie się do niej plecami sprawiło mi niemal fizyczny ból. Sięgnąłem do klamki.
Zanim przekręciłem zamek i otworzyłem, odliczyłem do trzech. Nie było łatwo.
„Raz… dwa… trzy…”
Łomotanie po drugiej stronie narastało. Próbowałem zgrać wydarzenia w czasie. Musiałem otworzyć drzwi w odpowiednim momencie, żeby funkcjonariusz zobaczył, jak oszalała Kim atakuje mnie od tyłu.
To kwestia kalkulacji. Wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Mogła nic nie zrobić albo przeciwnie – rąbnąć mnie, zanim otworzę. Mogło się nawet zdarzyć tak, że funkcjonariusz uwierzyłby w jej wersję wydarzeń. Sytuacja nie stawiała mnie w dobrym świetle i zdawałem sobie sprawę, że przekonanie policji będzie wyzwaniem.
Niestety, innego pomysłu nie miałem, więc zaryzykowałem.
Na „trzy” szarpnąłem za klamkę i szeroko otworzyłem drzwi. Na zewnątrz padało, więc mężczyzna za progiem ociekał wodą. Za jego plecami widziałem barierkę nad parkingiem, po której spływały krople deszczu.
Byłem wstrząśnięty, gdy dotarło do mnie, że to nie policjant – tylko nikt inny, jak marine, którego wcześniej wyrzuciłem z rozpędzonego auta.
Garnitur miał podarty. Ani trochę nie ucieszył się na mój widok. W ręce trzymał pistolet. Uniósł go na wysokość mojej głowy. Skuliłem się, a on bez skrupułów wystrzelił.
Przez ułamek sekundy myślałem, że już po mnie. Prawdę mówiąc, byłem tego pewien. Jednak kula przeleciała mi nad barkiem i załatwiła Kim. Dziewczyna właśnie znów szarżowała na mnie z tą cholerną lampą.
Trafiona między oczy, padła bezwładnie na plecy, krwawiąc na brązowy dywan.
Morderca