Rebel Fleet Tom 1 Rebelia. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet Tom 1 Rebelia - B.V. Larson страница 8
Spod zmrużonych powiek zajrzałem w oczy człowiekowi, który – teraz nie miałem już żadnych wątpliwości – był obłąkany.
– Musisz uciekać – dodał Jones. – Wyrzuć komórkę. Weź samochód i uciekaj. Nie oglądaj się. Próbuj ignorować swojego syma, dopóki nie będzie ci potrzebny, żeby przetrwać. One… czasem nas okłamują.
– Gadasz bez sensu – powiedziałem – ale muszę cię zabrać do szpitala.
Wziąłem go pod pachy i ze stęknięciem spróbowałem położyć na tylnym siedzeniu.
Przystawił mi lufę do twarzy. Zaskoczył mnie.
– Nie, Blake. Zostaw mnie, bo cię zastrzelę, przysięgam. Spieprzaj stąd.
Uniosłem ręce i potrząsnąłem głową. Niektórym nie sposób dogodzić. Wyjąłem Daltonowi kluczyki z kieszeni i wsiadłem do forda. Odpaliłem silnik i szybko odjechałem.
Gdybym mógł cofnąć czas, pewnie zawróciłbym i przejechał ich obu kilka razy.
Tak na wszelki wypadek.
5
Nie mogłem zatrzymać samochodu. Komórki też nie. Ale postanowiłem, że zanim się ich pozbędę, wykorzystam je jak najlepiej.
– Proszę z admirałem Shawem – powiedziałem operatorowi w centrali telefonicznej biura Wywiadu Marynarki Wojennej.
– Nie mam nikogo takiego na liście.
– Mówi komandor porucznik Jones, łączę się z niezabezpieczonej linii. To sytuacja kryzysowa.
– Proszę zaczekać.
Czekałem. Wiedziałem, że mnie namierzają, ale co z tego? Skręcałem w przypadkowe boczne dróżki, przemierzając wyspę.
Wreszcie znów usłyszałem głos w słuchawce.
– Jaki jest pański kryptonim? – zapytał inny głos.
– Nie mam kryptonimu. Chcę rozmawiać z Shawem.
– Nie mamy nikogo o takim nazwisku.
– Jeśli Shaw chce wiedzieć, co się stało z jego oddziałem, powinien natychmiast ze mną pomówić. To jego ostatnia szansa. Za pięć minut rzucam wszystko w cholerę.
– Chwileczkę.
Jęknąłem, ale posłusznie czekałem. Kiedy już miałem dość, znów ktoś się odezwał.
– Tu Shaw. Kto mówi?
– Porucznik Leo Blake.
– Blake? – zapytał ze zdziwieniem. – Gdzie pan jest?
– W aucie, które pożyczyły mi pańskie zbiry.
– Pożyczyły? Mam rozumieć, że ukradł pan własność rządu? Blake, to jest…
– Darujmy sobie te brednie… sir. Pańscy ludzie oszaleli i próbowali mnie zabić. A przynajmniej chyba taki mieli plan.
– Proszę posłuchać uważnie – powiedział Shaw. – Istnieje ryzyko, że jest pan nosicielem choroby, która wpływa na umysł. Musi pan wrócić do szpitala. Nie zdążyliśmy przeprowadzić badań. Na miejscu wszystko panu wyjaśnią.
Roześmiałem się.
– Jasne. Tak samo jak doktorowi Changowi? Czemu go zabiliście? Co on takiego złego zrobił?
Próbowałem go sprowokować, żeby coś mi wyjawił. Zamilkł na chwilę, a potem, jak pierwszy lepszy frajer, połknął przynętę.
– Chang też się nią zaraził. Jest bardzo niebezpieczna. Proszę natychmiast zgłosić się do szpitala.
– Czuję się świetnie. Jak się nazywa ta choroba? Jakie są objawy?
– Jeszcze nie ma oficjalnej nazwy. Polega na zarażeniu symbiotycznym organizmem. Pasożytem, który wpływa na umysł. Ofiary doświadczają paranoi i mają zwiększoną skłonność do przemocy. W późniejszych stadiach pojawiają się urojenia oraz wywołany adrenaliną wzrost siły fizycznej.
To brzmiało prawdopodobnie. Jones wspominał o jakimś „symie”, który rzekomo doprowadzał ludzi do obłędu. Przeszły mnie ciarki na myśl o pasożycie w moim ciele. Nie dałem jednak tego po sobie poznać.
– Teraz sobie przypominam – powiedziałem – że Dalton faktycznie toczył pianę z gęby. Jones musiał go uśpić jak psa.
Admirał Shaw nagle się rozzłościł.
– Gdzie są moi agenci, Blake? Zdaj mi pełny raport, to rozkaz.
– Nawet nie wiem, czy jesteś prawdziwym admirałem – odpowiedziałem. – W centrali mówili, że w budynku nie ma nikogo pod takim nazwiskiem. Chyba pójdę do mediów z tą całą historią.
Shaw zarechotał wrednie. Nie takiej reakcji się spodziewałem.
– Myślisz, że dasz im wszystkim radę, chłopcze? Spróbuj szczęścia. Pomaluj sobie tyłek na czerwono i wypnij się na byka. Do jutra będziesz martwy. Przyjdą po ciebie jeden po drugim.
Przypomniała mi się żądza krwi Daltona. Ciekawe, czy Shaw miał rację. W każdym razie nie brzmiało to zachęcająco. Postanowiłem zmienić taktykę.
– Porozmawiam z tobą niezależnie od tego, kim jesteś, Shaw. Z czystej dobroci serca. Trzech facetów, których na mnie nasłałeś, nie żyje. No, może z wyjątkiem marine. Wypadł z auta przy ponad setce, więc może jeszcze dycha.
– Nie wierzę… Załatwiłeś wszystkich? Niesamowite. Przekształciłeś się w jakiś sposób? Może zainfekowali cię wcześniej, niż mówiłeś?
„Przekształciłeś się?”
– Yy… nie – powiedziałem.
– To wszystko jakaś sztuczka, mam rację? – kontynuował Shaw, podnosząc głos. – Grasz dla kogoś innego, jesteś jego finalistą. Żerujesz na innych, udając słabego.
– Do cholery, jeszcze więcej wariackiej gadki. Tak jakby w tym zabijaniu chodziło o jakiś konkurs. Ja nawet nie znam zasad. Po prostu przejąłem inicjatywę i miałem szczęście. Zresztą Jones zlitował się nade mną, zanim umarł. I tyle.
– Nie – powiedział Shaw. – To nieprawda. Skoro tak długo przeżyłeś, musisz być dobry, nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy.
– Muszę niedługo kończyć – oznajmiłem. – Nie mogę pozwolić, żebyście mnie namierzyli.
Westchnął ciężko.
– Stawiasz mnie w bardzo trudnej