Rebel Fleet Tom 1 Rebelia. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet Tom 1 Rebelia - B.V. Larson страница 6
Jednak najważniejsze z pytań, które zaprzątały mój umysł, wiązało się doktorem Changiem. Czemu go zabrali, a potem wrócili bez niego? Gdzie teraz przebywał? Gadatliwa recepcjonistka pewnie za chwilę im powie, że właśnie wyszedłem. Szarpnąłem za klamkę najbliższych drzwi prowadzących z powrotem do szpitala. Były zamknięte.
Okrążyłem truchtem budynek i obok śmietnika znalazłem inne wejście. Drzwi były otwarte na oścież. Po co? Może ktoś chciał wpuścić trochę świeżego powietrza?
Zwolniłem i nonszalanckim krokiem wszedłem do środka. Zresztą każdy od razu poznałby, że nie powinienem tu przebywać. Miałem na sobie szorty do pływania, rozpiętą koszulę i sandały – strój, który nijak nie przypominał lekarskiego fartucha.
Nawet ja nie mogłem sobie bezkarnie chodzić po niedostępnych dla pacjentów korytarzach szpitala. Zatrzymał mnie pierwszy pracownik biurowy.
– Mogę panu w czymś pomóc?
– Pewnie – odpowiedziałem chuderlawemu facetowi. Miał zmrużone oczy za wielkimi, okrągłymi okularami. – Chyba się zgubiłem. Wskaże mi pan drogę do części głównej? Chciałem odwiedzić mamę.
– Ach tak, rozumiem. A wie pan, że jeszcze nie zaczęły się godziny odwiedzin?
– Nie wiedziałem, przepraszam. W takim razie którędy do poczekalni?
Facet z administracji przyjrzał mi się uważnie. Na pewno zastanawiał się, czy nie wezwać ochrony. Czekałem, emanując pewnością siebie, aż wreszcie się uśmiechnął. Naprawdę przydawała się dzisiaj moja twarz poczciwca.
– Część główna jest w tamtą stronę – powiedział. Wskazał mi drogę, a potem wrócił do swojego biura. Ruszyłem w tamtym kierunku, ale po kilkunastu krokach skręciłem w pierwszy boczny korytarz, jaki znalazłem, a potem wślizgnąłem się do pakamery woźnego, żeby ukryć się przed wzrokiem postronnych. Sprzątający z reguły pracowali nocą, a kanciapa była przytulniejsza niż większość schowków, które odwiedziłem. Pomyślałem, że jeśli przeczekam tu pół godziny, tamci pewnie zrezygnują i pójdą mnie szukać gdzie indziej.
Miałem więc mnóstwo czasu na rozmyślanie nad decyzjami, które doprowadziły mnie do tej nieciekawej sytuacji. Przede wszystkim nie mogłem sobie darować, że w ogóle zadzwoniłem do Waszyngtonu.
Te cuda na niebie musiały sprawić, że rząd siedział jak na szpilkach. Nie wiedziałem, jak zamierzali reagować, ale raczej nie bawili się w subtelności. Biurokraci nienawidzą nieprzewidzianych incydentów, a gwiazdy migające na niebie jak lampki choinkowe były pewnie na szczycie ich listy niepożądanych zdarzeń.
Przeszło mi przez myśl, żeby do kogoś zadzwonić albo napisać, ale wiedziałem, że tamci przechwycą wszystkie transmisje, więc wyłączyłem komórkę. Zadałem sobie nawet trud, żeby odłączyć baterię. Wolałem nie ryzykować.
Pomimo moich starań po jakichś czterdziestu minutach usłyszałem kroki za drzwiami.
– Tutaj – oznajmił czyjś głos.
Przygotowałem się na najgorsze. Jakimś sposobem mnie znaleźli. Może sprawdzili nagrania monitoringu albo przesłuchali wścibskiego pracownika. To mogło być cokolwiek i w tej chwili nie miało znaczenia, co poszło nie tak. Dopadli mnie.
Z przylepionym do twarzy uśmiechem otworzyłem drzwi na całą szerokość i wyszedłem krokiem tak pewnym, jakbym był u siebie w domu.
– Panowie – odezwałem się – czekałem na was. Idziemy?
Obnażyli zęby ze złości. Jeden z facetów w cywilu, mięśniak ostrzyżony prawie do samej skóry, wysunął do przodu żuchwę.
– Idziesz z nami, Blake.
– To właśnie powiedziałem. Ale mogę najpierw zadzwonić do generała Shawa?
Mięśniak zmieszał się na moment.
– Chciał pan powiedzieć: „admirała Shawa”, poruczniku – wtrącił się facet z marynarki. Był wysokim, czarnoskórym mężczyzną z brzuszkiem, ale wyglądał na groźnego przeciwnika. Wszyscy tak wyglądali.
Odwróciłem się do niego. Nosił insygnia komandora porucznika, więc był starszy stopniem.
– Racja… Oczywiście, sir.
Ta wymiana zdań zapewniła mi kilka informacji. Po pierwsze, za kulisami rzeczywiście stał Shaw i to on pociągał za sznurki. Najwyraźniej faktycznie był admirałem – albo to, albo wszyscy znali go jako admirała. Goście z CIA często podawali się za oficerów różnych sił.
Zerknąłem na komandora porucznika. On akurat sprawiał wrażenie kogoś, kto naprawdę należy do marynarki wojennej. Czy byłby skłonny zrobić krzywdę innemu marynarzowi? Pewności nie miałem, ale wiedziałem, że jeszcze się przekonam.
4
Zaprowadzili mnie do auta, które wcześniej widziałem. Było to prawie godzinę temu i poczułem cień dumy na myśl, że tak długo uganiali się za mną po szpitalu. Budynek przecież nie należał do wielkich.
Umięśniony brutal usiadł obok mnie na tylnym siedzeniu. Facet z marynarki zajął miejsce z przodu, na fotelu pasażera, a trzeci mężczyzna prowadził. Kierowca był najniższy i, sądząc po wyrazie twarzy, najwredniejszy. Milczał jak grób. Ani na chwilę nie napotkałem jego spojrzenia we wstecznym lusterku.
– Więc – odezwałem się – stacjonujecie wszyscy w Pearl?
– Ja tak – powiedział komandor porucznik.
– Chyba nie dosłyszałem waszych nazwisk – rzuciłem.
– Bo ich nie podaliśmy, kretynie – burknął siedzący obok brutal.
– Więcej kultury – powiedział facet z marynarki. – On jest nowy.
– Nie zachowuje się jak nowy – upierał się brutal. – Jest zbyt spokojny, tak jakby już wiedział, o co chodzi w tej grze. Mam rację? Ktoś cię ostrzegł, co, Blake?
Jego słowa kompletnie zbiły mnie z tropu, ale nie dałem tego po sobie poznać.
– Oczywiście, że wiem, o co chodzi – powiedziałem. Stwierdziłem, że jeśli udam, że i tak wszystko rozumiem, zaczną przy mnie bardziej otwarcie rozmawiać. – Myśleliście, że to zbieg okoliczności?
Brutal jeszcze mocniej zmarszczył brwi. Obrócił się i położył rękę na moim zagłówku, wbijając we mnie groźne spojrzenie. Chciał mnie zastraszyć i to działało, ale udawałem, że nie zrobił na mnie wrażenia.
– Jesteś pilotem, prawda? – zapytał. – Latające gnojki zawsze myślą, że są od nas lepsi.
– Nie wiedziałem, że też