Rebel Fleet Tom 1 Rebelia. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet Tom 1 Rebelia - B.V. Larson страница 2
Z baru wyglądało to tak, jakby mały wycinek oceanu puszczał bąbelki. Z bliska odnosiło się zgoła inne wrażenie. Cokolwiek znajdowało się pod wodą, było naprawdę spore.
– To na pewno nie zwierzę – oznajmiła Gwen. – Nawet wieloryb nie wypuszczałby tyle gazów.
– Zgadzam się – powiedziałem. – Może do wody spadł niewielki samolot albo jakaś łódź.
– Ale jak mogliśmy to przeoczyć? – zapytała.
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Od razu dało się poznać, że konkretna z niej kobieta. Sprawiała wrażenie wykształconej i zdecydowanej. Nie byłbym zdziwiony, w końcu przyjaźniła się z Kim. To nie wróżyło dobrze Jasonowi.
– Nie wiem – odpowiedziałem – ale w każdym razie coś tam jest i ma włączone lampy. Nie wygląda mi to na wypływ lawy.
– Nie, to nie lawa – potwierdziła Gwen. – Poświata byłaby pomarańczowa, a woda by parowała.
– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać – powiedział Jason, ściągając koszulę i wręczając ją Gwen.
– Co ty wyprawiasz? – zawołała dziewczyna. – Czekaj, nie musisz tam iść! Co, jeśli woda jest wrząca?
– Jak tylko poczuję ciepło, zawrócę.
Nie poprosił, żebym do niego dołączył. Nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Nie odrywał wzroku od Gwen. Wiedziałem, że obserwuję coś w rodzaju tańca godowego. Kierował się instynktem i to najwyraźniej działało. Dziewczyna wyglądała na zaniepokojoną, ale i podekscytowaną. Odprowadziła go do linii przyboju.
Ja tymczasem skierowałem spojrzenie na Kim. Facet zrobi niemal wszystko, żeby zaimponować dziewczynie, a ja nie należałem do wyjątków, ale reakcję Kim trudniej było odczytać. Zdawała się podekscytowana i jednocześnie wstrząśnięta. Skrzyżowała ręce. Chyba miała większą skłonność do martwienia się niż do brawury.
Zdjąłem koszulę i oddałem ją Kim razem z komórką. Spojrzała ze zdziwieniem na moje rzeczy.
– Ty też tam idziesz, Leo? – zapytała poważnym tonem. – Nie spodziewałam się, że jesteś szalony.
Wzruszyłem ramionami.
– Ktoś musi uratować Jasonowi tyłek, jeśli nadgryzie go rekin albo coś.
Nie sprzeczała się ze mną. W ogóle nie odpowiedziała. Odprowadziła mnie wzrokiem, gdy wbiegałem do wody.
Jason już płynął, zgrabnym kraulem przebijając się przez spienione fale. Najpierw truchtałem w jego kierunku, potem brodziłem w głębszej wodzie, aż wreszcie zacząłem płynąć, ale jeszcze nie nurkowałem. Coś mnie powstrzymało.
Gdy znalazłem się bliżej jasnego, wzburzonego miejsca, z zaskoczeniem odkryłem, że woda wcale nie jest gorąca. Wręcz przeciwnie. Była zimna. Nienaturalnie zimna, jak na Hawaje, nawet nocą.
– Hej! Jason! – zawołałem.
Pomachał mi przez ramię, a potem zanurkował prosto w spienionym miejscu.
Więcej go nie zobaczyłem. Minęła może minuta, a ja z rosnącą obawą patrzyłem w miejsce, gdzie zniknął. Jason doskonale pływał, jednak znajdowaliśmy się na otwartym oceanie.
Zbliżyłem się do spienionego miejsca. Chłód narastał. Czułem, że zaraz dostanę dreszczy.
Podświetlona zielonym blaskiem woda wciąż kipiała. Ale mgławica nad naszymi głowami, która tak tajemniczo się pojawiła, znikała, a niebo na powrót pokrywało się jasnymi punkcikami gwiazd.
– Jason! – krzyknąłem.
Odpowiedziała mi cisza. Ocean był pusty.
Naszła mnie myśl, że Jason może się już nie wynurzyć. Zebrałem się w sobie. Wiedziałem, co należy zrobić. W wojsku hołdowaliśmy zasadzie, że nigdy nikogo nie zostawiamy. Poczułem, jak zdrowy rozsądek ustępuje staremu impulsowi, by zaryzykować własne życie.
Za sobą, na linii brzegowej, widziałem i słyszałem dziewczyny. Woda sięgała im do ud, znajdowały się jakieś pięćdziesiąt metrów za mną. Coś krzyczały, ale wiatr i fale zagłuszały słowa, docierały do mnie tylko niewyraźne piski.
To bez znaczenia. Zrozumiałem, że są przerażone. Wiedziały, że Jason zbyt długo się nie wynurza.
Wziąłem siedem głębokich oddechów i zanurkowałem w lodowatej wodzie, kierując się w stronę źródła zielonkawobiałej poświaty.
Zazwyczaj ocean nocą jest czarny jak smoła, zwłaszcza w bezksiężycową noc. Jednak tym razem widziałem pod wodą całkiem dobrze. Promienie bijące z dna dawały sporo światła. Było dość jasno – blask był bardziej jaskrawy, niż można by sądzić z plaży. Gdy się zbliżałem, musiałem wręcz zmrużyć oczy.
Na głębokości około sześciu metrów zobaczyłem coś owalnego. Leżało na dnie i wściekle burzyło wodę. Chmura bąbelków zasłaniała szczegóły. Z kolei bijący z obiektu blask przywodził na myśl spawanie łukiem elektrycznym. Czyżby coś się tam paliło? Doświadczenie w marynarce wojennej nauczyło mnie, że pod wodą da się spawać, ale nie przychodziło mi do głowy żadne wyjaśnienie, czemu miałoby tu zachodzić podobne zjawisko.
Zamiast płynąć wprost w kierunku kipieli, zanurkowałem jak najgłębiej i zatoczyłem krąg wokół obiektu. Może Jason o coś się uderzył? Jeśli go zobaczę, może zdołam go wyciągnąć…
I wtedy go zobaczyłem. Od razu zrozumiałem, że ma kłopoty. Jego bezwładne ciało opływały setki pęcherzyków powietrza, ale on tkwił w miejscu, uczepiony dna. Podpłynąłem natychmiast i chwyciłem go za kostkę.
Był zimny. Lodowaty. Jego prawa dłoń dotykała obiektu, który wzburzał wodę. Coś musiało go unieruchomić.
Teraz lepiej widziałem podstawę obiektu: czarną powierzchnię, z której wydobywały się pęcherzyki powietrza i wiązki jaskrawego światła. Nie przyglądałem się jej zbyt długo, bo blask przypaliłby mi siatkówki.
Chwyciłem Jasona pod pachami, najmocniej jak mogłem zaparłem się piętami o dno i pociągnąłem. Nawet nie drgnął. Przejechałem palcami po jego uwięzionej prawej ręce i z ogromnym zdziwieniem odkryłem, że jest pokryta lodem od dłoni po łokieć. Czarna bryła jakimś sposobem zamrażała wodę. Pomyślałem, że jeśli jej dotknę, mnie też unieruchomi.
Nie miałem pojęcia, czy Jason jeszcze żyje, ale zostało mi w płucach trochę powietrza. Zawsze świetnie nurkowałem i w razie potrzeby umiałem zostać pod wodą przez trzy minuty. Napiąłem mięśnie, oplotłem rękami jego klatkę piersiową i pociągnąłem. Stopy ślizgały mi się po piaszczystym dnie i omal nie dotknąłem obiektu, który uwięził Jasona.
Wiele bym oddał za nóż. Mógłbym rozrąbać nim lód albo nawet odciąć rękę w nadgarstku. Niestety, niczego ze sobą nie zabrałem. Nie byłem