Rebel Fleet Tom 1 Rebelia. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet Tom 1 Rebelia - B.V. Larson страница 13

Rebel Fleet Tom 1 Rebelia - B.V. Larson

Скачать книгу

następny cios, a potem jeszcze jeden. Biła mnie metodycznie i z całej siły. Po czwartym albo piątym razie straciłem przytomność.

      Jakiś czas później znów się ocknąłem. Nie umiałem stwierdzić, jak długo leżałem, ale podejrzewałem, że niedługo.

      Tym razem byłem rozsądniejszy, a do tego wkurzony. Czekałem, rozglądając się spod uchylonych powiek. Gwen znowu skubała ściany, a jej paznokcie pokrywały się białym pyłem.

      Po jakiejś minucie przykucnęła obok mnie. Omal się nie skrzywiłem, ale zdołałem zapanować nad twarzą.

      Z nieznanych mi przyczyn oboje nosiliśmy niebieskie, cienkie jak papier tuniki i nic więcej. Bez butów, bez bielizny, bez niczego. Wydało mi się to dziwaczne i intrygujące, ale moją uwagę pochłaniało udawanie nieprzytomnego.

      Zauważyłem, że Gwen trzyma coś w ręce, i zrozumiałem, czemu jej ciosy tak bardzo bolały. Troszkę mi ulżyło, że nie biła mnie gołymi pięściami. Miała w dłoni metalową rurkę, którą kurczowo ściskała.

      – Już nie śpisz, Leo? – zapytała cicho.

      Udawałem dalej, ale nie było łatwo. Część mnie chciała się bronić. Chciałem ją zmusić do odpowiedzi na pytanie, co, do ciężkiej cholery, wyprawia.

      Po kilku sekundach wstała i znów podeszła do ściany. Moja dłoń wystrzeliła natychmiast, chwyciła ją za kostkę i sprowadziła do parteru.

      Padła z piskiem. Zerwałem się na nogi. Przez chwilę się siłowaliśmy, a ja próbowałem wyrwać jej z ręki metalową rurkę. Musnęła mnie nią, a wtedy przekonałem się, że cholerstwo potrafi boleśnie razić prądem. Rozległo się bzyczenie, poczułem na skórze mrowienie, a lewa ręka zwiotczała mi na sekundę.

      Ale walka i tak była nierówna. Nie pozwoliłem jej wstać i po chwili wreszcie wyrwałem jej z dłoni rurkę.

      Odczołgała się na pośladkach, dysząc ciężko i mrugając ze strachu. Oparła się o ścianę, skulona. Ewidentnie spodziewała się, że ją pobiję.

      Pokręciłem głową.

      – Co z tobą, Gwen? Raz jesteś słodka, a zaraz potem próbujesz mi skopać tyłek.

      – Robię to dla punktów – wyjaśniła tonem, jakim rozmawia się z idiotą.

      – Punktów?

      – Nie przyznają ich wiele za bicie raz po raz jednego celu, ale to zawsze coś. Więc jak, ogłuszysz mnie czy nie?

      W tym momencie przemknęło mi przez głowę wspomnienie. Wcześniejsze przebudzenie. Leżałem wtedy na podłodze i byłem sam. Włożyłem znalezione obok papierowe ciuchy. A potem dostałem czymś w tył głowy. Może ciosy w czaszkę i rażenie prądem namieszały mi w pamięci…

      Zmrużyłem oczy i spojrzałem na Gwen. Przez chwilę poważnie się zastanawiałem, czy jej nie uderzyć, ale na widok przestrachu w oczach kobiety zmiękło mi serce.

      – Nie – powiedziałem. – Nie będę cię bił.

      Spojrzała na mnie, zaskoczona i zdezorientowana. Wstała ostrożnie i uciekła z pomieszczenia. Podążyłem za nią. Znaleźliśmy się w korytarzu. Tu również ściany składały się z „plastrów miodu”, ale podłoga była gładka i rozświetlała się na czerwono pod naszymi stopami. Uciekając, Gwen zostawiała plamy blasku, które gasły z lekkim opóźnieniem.

      Daleko nie uciekła. Z bocznego przejścia wystrzeliła czyjaś ręka, która powaliła dziewczynę na podłogę.

      Pojawiła się postać, która zaczęła metodycznie tłuc Gwen taką samą metalową rurką, jakiej ona użyła przeciwko mnie. Pałka sypała iskrami przy każdym brutalnym ciosie.

      Może jestem głupi, ale nie mogłem tego zaakceptować. Podbiegłem tam i odepchnąłem mężczyznę. I w tej chwili go rozpoznałem: to był nikt inny, jak doktor Chang.

      Gwen leżała na podłodze.

      – Co ty wyprawiasz, człowieku? – warknąłem, chwytając go za ramiona i potrząsając. Próbował się wyrwać. Miał oczy szaleńca.

      – Drużyna? – zapytał. – Dobraliście się w drużynę? To jakaś sztuczka! Czy to w ogóle dozwolone? Zgłaszam oszustwo!

      Zamachnął się na mnie. Co miałem robić? Nie dał mi czasu na zastanowienie, więc go uderzyłem i powaliłem na podłogę. Nie miałem złudzeń: nie przestałby mnie tłuc, dopóki nie padłbym jak Gwen.

      Nie użyłem dużo siły. Pozwoliłem, żeby większość roboty odwaliło za mnie elektryzujące działanie pałki. Przeciwnik oparł się o zakrwawioną ścianę i osunął na podłogę. Nie stracił przytomności, więc kopniakiem odtrąciłem jego broń, a potem sprawdziłem, co z Gwen. Ledwo oddychała.

      – Lepiej zacznij się tłumaczyć, doktorku, bo masz z czego – rzuciłem. – W sumie ona też.

      – Czemu tego nie skończysz? – zapytał. – Na co czekasz?

      – Nie zrobię ci krzywdy, dopóki będziesz grzeczny – obiecałem.

      – Aha! – powiedział, nagle rozumiejąc. – Ty wcale nie jesteś po jej stronie. Po prostu nie znasz zasad.

      – Więc może mnie oświecisz?

      – Wszyscy znaleźliśmy się tu jakąś godzinę temu. Schwytali nas na wyspie – zaczął, poruszony. – A przynajmniej tak myślę, że to było przed godziną. Zaczęło się przyjaźnie, wszyscy odnajdywali się nawzajem, chodzili tu i tam, dyskutowali o tym, co się dzieje. Ale potem do centralnej sali wszedł jakiś wielki facet i zaczął rozdawać te pałki. Powiedział, że w środku znajdziemy najpotrzebniejsze rzeczy. I faktycznie, w każdej było ubranie i trochę jedzenia.

      Kiedy mówił, zorientowałem się, że przegapiłem ten względnie spokojny okres, który opisywał. Przebudziłem się w samotności, ubrałem się i natychmiast mnie zaatakowano.

      – Ilu jest ludzi na pokładzie? – zapytałem.

      – Nie wiem.

      – Czy ten wielki i dziwny facet był kosmitą?

      – Nie, wyglądał na człowieka. Był starszym mężczyzną. Sprawiał wrażenie kogoś przyzwyczajonego do wydawania rozkazów. Rozdał nam broń i objaśnił sytuację, a potem wyszedł. Nie wiem dokąd.

      Przez chwilę przetrawiałem słowa Changa. W końcu zadałem jeszcze jedno pytanie:

      – Czemu zaczęliście się okładać pałkami?

      – Bo takie są zasady – powiedział. – Nieznajomy nam je wyjaśnił. Istnieje tylko jeden sposób, żeby się stąd wydostać: pobić wszystkich pozostałych. A jeśli się nie uda, może wystarczy zdobyć wynik wyższy niż reszta.

      Spojrzenie miał dziwnie szkliste. Coś z nim było nie tak. Może to skutek urazu głowy, a może coś innego.

      –

Скачать книгу