Naśladowca. Erica Spindler

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Naśladowca - Erica Spindler страница 13

Naśladowca - Erica  Spindler

Скачать книгу

wolny, kołyszący się chód, który był znakiem firmowym również jej braci. Robił to naprawdę dobrze, ale owszem, w jego wykonaniu wyglądało w równym stopniu śmiesznie, co żałośnie.

      M.C. nie mogła powstrzymać śmiechu. Mężczyzna spojrzał w jej stronę.

      – Jasne, śmiejcie się z mojego bólu. Ale ja przecież chciałem tylko, żeby przyjęli mnie do rodziny…

      Sorenstein szturchnął ją, więc spojrzała w bok.

      – Podobno Kitt miała telefon od kogoś, kto podaje się za Mordercę Śpiących Aniołków.

      – Tak? Skąd to wiesz?

      – Od kogoś z Centralnego Biura Śledczego.

      Doskonale wiedziała, od kogo. Mrużąc oczy, spojrzała na Briana, który wygłupiał się, flirtując z młodziutką barmanką.

      – Fałszywy alarm. Niektórzy po prostu nie wiedzą, co zrobić z czasem.

      – Jesteś pewna? – spytał Snowe.

      – Myślisz, że prawdziwi mordercy nie mają nic lepszego do roboty tylko wydzwaniać na policję? Daj spokój.

      – Różnie to bywa.

      Poirytowana M.C. zaczęła żałować, że jednak nie pojechała do domu.

      – Dajcie spokojnie pooglądać – mruknęła i znowu obróciła się do sceny.

      – Co? Nadepnęliśmy ci na odcisk? – zaczął się z nią drażnić Sorenstein.

      – Czyżby nie układało ci się z Kitt? – dołączył do niego Snowe.

      – Po prostu chcę posłuchać – odparła.

      Nie zwróciła uwagi na ich śmiechy. Spokojnie wysłuchała całego monologu, popijając wino, a kiedy się skończył, zaczęła głośno klaskać. Co jakiś czas zerkała ukradkiem na kolegów.

      Kiedy Castrogiovanni skończył, znowu do nich podszedł.

      – Dziękuję – rzuciła. – Właśnie tego potrzebowałam.

      Barmanka postawiła przed nim piwo, zapewne jako część honorarium. Wypił kilka łyków, a potem się uśmiechnął.

      – Pochodzi pani z włoskiej rodziny?

      Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Zresztą wystarczyło na nią spojrzeć, miała przecież ciemne włosy i oliwkową cerę. Nie trzeba było nawet pytać o nazwisko.

      – To było bardzo zabawne. I celne – dodała.

      – Dzięki.

      – Mów mi M.C., tak jak wszyscy.

      – Lance. – Uścisnęli sobie dłonie.

      – Jak to się stało, że rodzina pozwoliła ci zostać komikiem? – zaciekawiła się, myśląc o swojej matce, która z pewnością by tego nie przeżyła.

      – Wynajęli wujka Tony’ego, żeby mnie ścigał.

      – Miał cię przekonać do wyboru innego zawodu?

      – Gorzej. Groził, że jeśli nie zmienię zdania, to skieruje sprawę do sądu. Trzeba go było widzieć, istny Al Capone!

      – Mówisz poważnie?

      – Oczywiście. Powiedziałem, że czekam na jego prawników. – Upił kolejny łyk piwa. – A ty? Co z twoją rodziną?

      – Jestem najmłodsza z sześciorga rodzeństwa. Mam pięciu braci.

      – A, więc jesteś małą księżniczką. Pozazdrościć.

      – Tak, tylko że pracuję w policji. Wyobrażasz sobie księżniczkę z pistoletem?

      Uniósł kufel i mrugnął do niej wesoło.

      – Witam w klubie odszczepieńców i buntowników.

      Odszczepieńców? Nigdy nie myślała o sobie w ten sposób, ale nagle zrozumiała, że to trafne określenie. Bardzo kochała swoją rodzinę, ale była inna. I to nie tylko dlatego, że nie stosowała się do wyznawanych przez nich zasad. Była też inna z powodu swego zawodu i stylu życia.

      – Mogę się włączyć do rozmowy? – spytał Brian, który chyba już skutecznie przepłoszył barmankę. M.C. uznała jednak, że ma dosyć i wstała. – Jasne, ale ja znikam. Jestem potwornie zmęczona.

      Wychodząc, zerknęła jeszcze na Lance’a Castrogiovanniego. Zauważył jej spojrzenie i uśmiechnął się. Odwzajemniła jego uśmiech, zastanawiając się, czy go jeszcze kiedyś spotka. Miała nadzieję, że tak.

      ROZDZIAŁ JEDENASTY

      Wtorek, 9. marca 2006

      godz. 7.20

      Kitt stała przy grobie, drżąc w porannym chłodzie. Na płycie widniał napis:

      Sadie Marie Lundgren

      10 września 1990 – 4 kwietnia 2001

      Nasz ukochany Orzeszek

      Przychodziła tu co najmniej raz w tygodniu. Przynosiła świeże kwiaty i wyrzucała stare. Dziś kupiła stokrotki.

      Spojrzała na szare niebo i nagle zatęskniła za prawdziwą wiosną i słońcem.

      – Stało się coś bardzo złego, kochanie. Ktoś znowu morduje małe dziewczynki, a ja…

      Starała się wydobyć kolejne słowa ze ściśniętego gardła, ale z niezbyt dobrym skutkiem. Nawet po tylu latach od śmierci ukochanej córki wciąż czuła jej obecność.

      – Boję się. Boję się, że zabije kolejne. I tego, że… że znowu zacznę pić. Że ten człowiek zniszczy do końca moje życie. W dodatku…

      Urwała i potrząsnęła głową. Nie chciała o tym mówić. Nie chciała obarczać swojego dziecka tymi problemami.

      – Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa – podjęła po chwili. – Że ci tam dobrze. Myślę o tobie codziennie. Kocham cię.

      Pochyliła się, żeby poprawić kwiaty. Nie miała ochoty odchodzić. Może gdyby poczekała dostatecznie długo, Sadie w końcu by się obudziła…

      Zadzwoniła jej komórka. Kitt zrobiła parę kroków w stronę alejki i odebrała telefon. Obejrzała się jeszcze na grób córki.

      – Tak, słucham?

      – Cześć, Kitt.

      Poczuła, jak zjeżyły jej się włoski na karku. Morderca Śpiących Aniołków!

Скачать книгу