Przedsmak zła. Alex Kava
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przedsmak zła - Alex Kava страница 8
– Chyba nigdy dotąd nie pytałem, skąd pani pochodzi.
– Skąd?
– Gdzie pani dorastała?
Nie takiego pytania się spodziewała, chwilę za długo zwlekała z odpowiedzią, jakby oczekiwała na to właściwe pytanie.
– Urodziłam się w Green Bay, w stanie Wisconsin.
Takie informacje znajdowały się w jej oficjalnym dossier, ale powstrzymała się przed zerknięciem na teczkę, która leżała na rogu biurka. Nie dodała, że mieszkała tam tylko do dwunastego roku życia. To był rok, kiedy jej świat się zawalił. Matka przeniosła się z nią do Richmond w stanie Wirginia, zostawiły za sobą przyjaciół, sąsiadów i rodzinę, a Maggie swoje dzieciństwo.
– Pani ojciec nie żyje.
Kolejne zaskakujące pytanie, a w zasadzie stwierdzenie, mimo to Cunningham znów czekał na jej odpowiedź. Nie była pewna, do czego on zmierza. Czemu ni stąd, ni zowąd pyta ją o dzieciństwo… o ojca?
– Zgadza się – odparła lakonicznie. Nie miała ochoty o tym rozmawiać.
– Jak zmarł?
Zdecydowanie nie chciała drążyć tego tematu.
– Był strażakiem. Zginął na posterunku, kiedy miałam dwanaście lat.
Gdy to powiedziała, spojrzała mu w oczy z takim wyrazem, jakby chciała go nakłonić, żeby zadał więcej pytań. Wciąż nosiła medalik, który dostała od ojca, na szyi pod bluzką czuła chłodny metal przyklejonego do skóry medalika.
Choć od tamtego dnia minęło ponad piętnaście lat, nadal bardzo tęskniła za ojcem. Przyłapała się na tym, że zastanawia się, czy byłby z niej dumny. Wciąż, gdy tylko miała okazję, oglądała mecze Green Bay Packers, zwykle ubrana w za dużą bluzę ojca. Nigdy nie zapomniała tamtego poranka, kiedy znalazła tę bluzę w koszu na pranie. Było to niemal tydzień po jego śmierci.
Wyciągnęła ją, zwinęła i chowała w różnych miejscach, gdzie jak wiedziała, matka nigdy nie zagląda. Wyjmowała ją tylko po to, by znów poczuć jego zapach. Czasami w nocy owijała się ojcowską bluzą. Pomagała jej zasnąć. Aż pewnego ranka popełniła błąd i zostawiła ją na niezasłanym łóżku, kiedy szła do szkoły. Gdy zdała sobie sprawę, że matka ją znajdzie, spanikowała. Tamtego popołudnia gnała do domu co sił w nogach i z ulgą zobaczyła, że bluza wciąż leży na łóżku. Ale potem serce jej pękło. Porządnie złożona bluza była świeżo wyprana.
Na szczęście Cunningham znów zajął się zawartością teczki. Wziął do ręki pierwszą kartkę i zerknął na nią.
– Przygotowanie do studiów medycznych, dyplom z psychologii behawioralnej, stypendium z medycyny sądowej w Quantico, a teraz agentka specjalna. Robi wrażenie, zresztą nie tylko to. Wykorzystując nabytą wiedzę i umiejętności, zyskała pani niezłą reputację.
Mówił o sprawach, które pomogła rozwikłać na odległość. Czy o to tylko chodziło? Czy poświęcała temu zbyt wiele czasu? Czy zamierzał wyłączyć ją z gry?
Nie, to niemożliwe, skoro systematycznie podrzucał jej coraz to nowe teczki z materiałami dotyczącymi kolejnych spraw i mówił:
– Agentko O’Dell, proszę mi powiedzieć, co pani o tym sądzi. Proszę mi powiedzieć, kto to zrobił.
Zdawało się jej nawet, że był z niej dumny, kiedy potrafiła podać śledczym szczegóły dotyczące mordercy. Jaką pracę wykonywał, jakim samochodem jeździł, czy mieszkał w pobliżu miejsca zbrodni albo w jakim był wieku. Chciała wierzyć, że zawdzięcza swój sukces statystyce i logice, ale czasami to był zwyczajny łut szczęścia. A już z całą pewnością nie była to żadna magia, choć Maggie wiedziała, że kilku kolegów tak właśnie mówiło za jej plecami. Lepiej, by nazywali to ogólnikowo jakąś tam „magią”, niż wudu. W każdym razie cokolwiek to było, sprawiło, że zyskała uznanie.
Teraz, siedząc naprzeciw biurka Cunninghama, zrozumiała, że być może szef nie wezwał jej, by udzielić reprymendy. Być może chciał ją poddać kolejnemu testowi.
– Nie chodzi tylko o kwalifikacje – podjął. – Posiada pani coś wyjątkowego, agentko O’Dell. Coś więcej poza wykształceniem. To nie ma nic wspólnego z pani dzieciństwem ani faktem, że tak wcześnie straciła pani ojca bohatera. – Machnął ręką nad teczką z jej dokumentami, jakby to się nie liczyło. Potem pochylił się naprzód, opierając łokcie na biurku i układając palce w wieżę. Znów patrzył jej w oczy. – Posiada pani talent, dzięki któremu widzi pani to, czego inni nie dostrzegają. Szczegóły, które pozostałym wydają się nieważne. Ma pani intuicję, jeśli chodzi o ludzi… o morderców. Choć jest to cenna zdolność albo talent, czy jak tam wolałaby pani to nazwać, choć jest to niezwykle przydatne, chcę, żeby miała pani świadomość, że czasami za zagłębianie się w umysł zła trzeba zapłacić cenę.
Nie przerywając kontaktu wzrokowego z Cunninghamem, Maggie milczała. Wraz z upływem kolejnych sekund starała się pojąć jego przekaz. Wciąż była pilną studentką, która chce się uczyć. Już kiedyś słyszała, jak Cunningham nazywał morderców złem. Za pierwszym razem musiała przyznać, że była zdziwiona. Na żadnym z zajęć z psychologii czy innych studiów z zachowań przestępczych termin „zło” nie pojawiał się w roli objaśnienia. Wydawało się, że było to określenie przypisane lekcjom religii, które pamiętała z dzieciństwa.
Kiedy ojciec podarował jej medalik, powiedział:
– Będzie cię chronił przed złem, córeczko.
Wciąż słyszała siebie, gdy jako dwunastolatka wyszeptała:
– Ale ciebie nie ochronił, tatusiu.
Zło. Dla Maggie ten termin należał do mistycznej sfery przynależnej do religii, jak niebo czy piekło. Może to był haczyk. Żeby wierzyć w zło, trzeba wierzyć w piekło. I trzeba wierzyć w niebo.
Przez wszystkie te lata nosiła medalik nie dlatego, że uważała, iż może ją przed czymś ochronić. Nosiła go po prostu z tego powodu, że był cennym prezentem od ojca.
Dlatego poczuła się zaskoczona, gdy słowo „zło” padło z ust Cunninghama, jakby to był termin z podręczników na temat zachowań przestępczych, których był współautorem. Zanim jednak mu odpowiedziała, wyjawił powód, dla którego się tu znalazła. Dlaczego została wezwana do gabinetu szefa.
– Myślę, że jest pani gotowa do pracy na miejscu zbrodni.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Hrabstwo Warren, Wirginia
– W życiu nie widziałem tyle krwi – przestrzegł ich szeryf Geller. – Tam jest jak w rzeźni.
Maggie wiedziała, że mówił o przyczepie, która stała na środku terenu.
– I śmierdzi jak w rzeźni –