Przedsmak zła. Alex Kava
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przedsmak zła - Alex Kava страница 10
– Są ślady narkotyków? – Cunningham rozglądał się dokoła.
Turner potrząsnął głową.
– Nie wygląda to na nieudaną transakcję.
– Czyli krwawe ślady stóp to ślady mordercy? – spytał Cunningham. – Możemy mieć aż tyle szczęścia?
– Jeśli tak, to niezbyt wysoki gość – ocenił Delaney.
– Charlie Manson miał niespełna metr sześćdziesiąt – przypomniała im Maggie, wodząc wzrokiem po rozmazanych krwawych śladach.
– No proszę cię. – Turner znacząco przeciągnął słowa. – Nie przeraża was, że ona jak na zamówienie wyrzuca z głowy takie pierdoły?
Uśmiechnęła się, a pozostali dwaj mężczyźni zignorowali komentarz Turnera. Maggie zawróciła do salonu, idąc tropem krwawych śladów. Zdawało się, że zaczynają się przy powieszonym głową w dół mężczyźnie. Potem cofały się i krążyły, robiąc małe kółka, aż skierowały się w inną stronę.
– Jeśli nie przyniósł ze sobą sznura, może w ogóle nie miał przy sobie żadnej broni. – Ruszyła znów do kuchni.
Czy to możliwe, że posłużył się nożem z kuchennej szuflady właścicieli przyczepy? Rzecz jasna, nie byłby to pierwszy taki przypadek. Dostrzegła na blacie obok zlewu drewniany stojak, brakowało w nim kilku noży.
Nieustające brzęczenie much nie pozwalało jej się skoncentrować. Choć oddaliła się od wisielca, jego smród ciągnął się za nią aż do kuchni. Ale tu trochę się zmienił. Był mniej metaliczny, przypominał raczej gnijące owoce.
Cunningham stał już przy stole, kiedy Maggie odwróciła się, by bacznie przyjrzeć się temu, co zainteresowało muchy.
– Przerwał im lunch czy kolację? – spytał Cunningham.
Na stole stały pojemnik po jedzeniu na wynos i dwa małe talerze z widelcami. Na obu widniały okruchy i resztki jakiejś mazi. Maggie przypuszczała, że to krem albo lody.
– Może deser – odparła, wskazując pudełko z cukierni leżące na blacie.
Cunningham obejrzał się za siebie.
– Wygląda na ciasto. Więc co jest w pojemniku na jedzenie na wynos?
To tam gromadziły się muchy, omijając talerzyki.
Cunningham poprawił okulary na nosie i pochylił się nad pojemnikiem. Ręką w rękawiczce wziął jeden z widelców i podniósł nim wieko pojemnika.
Maggie stanęła obok, nie zważając na smród dochodzący z pojemnika. Znów miała mdłości. Na domiar złego brzęczenie jakby przybrało na sile.
– Rozpuszczone lody? – Cunningham odgonił ręką dwie muchy, wyraźnie rozdrażnione, że im przeszkadza.
– Szarlotka z lodami – powiedziała Maggie, gdy zdała sobie sprawę, że coś znajdowało się na wierzchu, coś, co ewidentnie nie powinno się tam znaleźć.
Tym razem nie była w stanie powstrzymać żółci. Zasłoniła usta i wybiegła na zewnątrz. Ledwie zdążyła zbiec po schodkach. Zdawało się, że wymiotuje bez końca, aż w jej żołądku nic już nie zostało. Poczuła rękę na karku, ktoś delikatnym ruchem odgarnął jej włosy z policzka, a potem zobaczyła błyszczące wypastowane buty Cunninghama w ochraniaczach. Choć bolał ją brzuch, ból zażenowania był większy.
Wszystko to trwało jednak krótko. Wciąż na kolanach, Maggie miała doskonały widok na podziemną budowlę służącą jako schron podczas huraganu. Była jakieś piętnaście metrów dalej. Widziała, że ciężkie drewniane drzwi są uchylone. Ledwie co, dosłownie na kilka centymetrów.
Ale to wystarczało, by osoba znajdująca się wewnątrz mogła ich obserwować.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Maggie podniosła się, wdzięczna, że Cunningham nie zaoferował jej pomocy. Udawał, że nic takiego się nie stało, a jednak w jego ściągniętych brwiach widziała troskę.
Zaczekała, aż znajdzie się tyłem do podziemnego pomieszczenia i Cunningham spotka się z nią wzrokiem. Potem powiedziała tak cicho i powoli, jak tylko się dało:
– Ktoś nas obserwuje.
Cunningham ani drgnął. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, powoli się przesunął i stanął na nieco bardziej rozstawionych nogach. Wszystko to robił tak, jakby po prostu gawędzili. Skrzyżował ramiona na piersi, a Maggie zobaczyła, że zbliżał rękę do pasa z bronią na ramieniu.
Jej myśli biegły jak szalone, próbowała sobie przypomnieć, czy zauważyła drugie wejście do przyczepy. Z pewnością były inne drzwi. Pranie wisiało z tyłu podwórza. Przypomniała sobie maleńką pralnię mieszczącą zlewozmywak, pralkę i suszarkę. Żadnych okien. Ciemność. Wyobraziła sobie Turnera, który wychodzi, oświadczając, że tylne drzwi są nienaruszone.
– Gotowa wrócić do środka? – spytał Cunningham.
Rzucał wzrokiem dokoła, ale nie ruszył głową, jakby pilnie jej słuchał.
Przytaknęła skinieniem głowy.
Wciąż trzymał ręce skrzyżowane na piersi. Dla kogoś, kto by na niego patrzył, wyglądał zwyczajnie, jakby stał niemal znudzony. Dopóki ten ktoś nie zauważyłby sięgającej po broń prawej dłoni. Cunningham gestem kazał Maggie iść pierwszej, ale nie była to po prostu uprzejmość. Krył ją, szedł za nią, trzymał się między nią a podwórzem od frontu. Kiedy weszła do przyczepy, zauważyła, że Cunningham poruszał się bokiem wciąż ze splecionymi na piersi ramionami, wciąż ściskając broń, w każdej chwili gotów ją wyciągnąć. Nie odwrócił się aż do ostatniego schodka.
– Gdzie? – spytał, gdy tylko zamknęli za sobą drzwi.
– W schronie.
Maggie już mijała Turnera i Delaneya, kierując się do miejsca, gdzie znajdowała się domowa pralnia.
– Co się dzieje? – spytał Turner.
– Agentka O’Dell uważa, że możemy mieć towarzystwo w schronie.
– Niech to szlag!
– To nie byłby pierwszy morderca, który wraca na miejsce zbrodni – powiedział Cunningham. – Ale czy wybrałby miejsce, które może się stać dla niego pułapką?
Tętno Maggie szalało. Miała już pusty żołądek, więc smród nie działał na nią tak jak wcześniej, tylko brzęczące muchy wciąż ją irytowały. Nie od razu zdała sobie sprawę, że Cunningham skierował swoje pytanie właśnie do niej i czekał na odpowiedź.
– Oni nigdy nie biorą pod uwagę,