Klub niewiernych. Agnieszka Lingas-Łoniewska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Klub niewiernych - Agnieszka Lingas-Łoniewska страница 4
A on stał i w milczeniu obserwował, jak cierpi. Rzucała mu spojrzenia przepełnione na przemian strachem, wściekłością, to znów smutkiem i błaganiem, ale zdawało się to nie robić na nim absolutnie żadnego wrażenia.
A potem, jakby znudzony tym spektaklem, który sam wyreżyserował, zostawił ją znowu samą.
Przez krótką chwilę zapomniała o bólu. Pomyślała o Adamie. O tym, co mu powie, jeśli zdoła się oswobodzić lub ktoś ją znajdzie, zanim się wykrwawi. Czy będzie ją jeszcze chciał, taką okaleczoną, zbrukaną, upodloną?
Najpierw straciła nadzieję, a potem przytomność.
1. Justyna i Piotr
Poniedziałek w korpo. Wszyscy z wolna wchodzą w rytm pracy po weekendzie, który, jak zwykle, minął zbyt szybko. Tylko niektórzy „führerzy” – menedżerowie – zachowują się, jakby to był środek tygodnia, już podkręcają tempo, już zakreślają nowe deadline’y, już histeryzują z powodu opóźnień, już rozdzierają szaty przez niekompetencję swoich podwładnych, już wieszczą koniec świata.
Justyna oddzielona jest od Dawida małą ścianką. Kiedyś przeszkadzało jej to, że tylu ludzi pracuje w jednym pomieszczeniu, ale przez te wszystkie lata zdołała się jednak przyzwyczaić, choć do pewnych osób i ich zachowań nie sposób tak do końca przywyknąć.
Dawid, który przed kilkoma miesiącami zastąpił odpychającą, denerwującą i przytłaczającą Ankę, rozsiewającą wokół zarazki i głupie teksty, był niezwykle cennym nabytkiem, nie tylko z punktu widzenia pracodawcy, ale także Justyny.
Stała się ona jego przewodniczką po firmie, wprowadzając go nie tylko w szczegóły techniczne, ale i towarzyskie. Mieli podobne poczucie humoru, czynili podobne obserwacje i w ogóle łatwo znajdowali wspólny język. Był dla niej jak stary, sprawdzony kumpel, którego obecność sprawia, że chociaż na chwilę zapomina się o problemach codzienności.
Poza tym, co niezwykle ważne, odnotowała, że nie ma między nimi niezdrowej fascynacji czy myśli z podtekstem erotycznym.
Ona bardzo kochała swojego męża i choć nie układało się między nimi tak, jak by sobie tego życzyła, nie dopuszczała myśli, że mogłaby przenieść swoje zainteresowania, nawet przelotnie, na innego faceta.
On z kolei podkreślał w rozmowach z nią, że jest szczęśliwym mężem i ojcem dwójki dzieci, co odebrała jako wyraźny sygnał wyznaczający pewien zdrowy dystans.
Dzisiaj Justyna była roztrzęsiona za sprawą nieudanego weekendu. W sobotę z „gospodarską wizytą” wpadły teściowa Urszula i szwagierka Beata, która wciąż mieszkała z matką. Justyna prosiła Piotra, żeby gdzieś wyjechali, najlepiej na cały dzień, bo wiedziała, że wszystko skończy się jak zwykle kłótnią, ale on upierał się, żeby podjęli jego rodzinę obiadem, by „podtrzymać najlepsze relacje”.
No i Justyna, która w kuchni raczej nie błyszczy, wymyśliła sobie kisz, który potem Urszula skrytykowała, nie przebierając w słowach, a z kolei Beata dała wyraz swojemu niezadowoleniu, robiąc cierpką minę i pozostawiając na talerzu spory kawałek.
Teściowa skarciła ją też za nieporządek w domu. A potem dodała jeszcze:
– Strach pomyśleć, jak sobie ze wszystkim poradzisz, kiedy wreszcie urodzi wam się dziecko.
Beata zaś wciągnęła Piotra do długiej rozmowy, podczas której, niemalże ignorując obecność Justyny, opowiadała na przemian o swoich dwóch kotach i o licznych problemach zdrowotnych mamy.
Justyna czuła się nieswojo, więc dała wyraz irytacji i zniecierpliwieniu. Kiedy Urszula i Beata, demonstrując urażenie, zabrały się wreszcie i sobie poszły, Piotr urządził żonie awanturę, że nie potrafi trzymać nerwów na wodzy. Próbowała się usprawiedliwiać, udowodnić, że to ona w tym układzie była ofiarą, a nie sprawcą, ale Piotr był głuchy na argumenty. Oskarżył ją, że znowu wszystko popsuła i że nie szanuje jego rodziny. Wyprowadzona z równowagi, zdobyła się na wyartykułowanie swoich pretensji, że on z kolei stawia swoją rodzinę ponad nią, ale Piotr zbył ten zarzut machnięciem ręki. Przestał się do niej odzywać. Zamknął się w swoim pokoju i spędził tam noc.
W niedzielę wyjechał dokądś przed południem, mówiąc jej wcześniej, że potrzebuje chwili oddechu, i zapowiedział, że wróci dopiero wieczorem. Kiedy wrócił, zaczął zachowywać się pojednawczo, a ona, szukając upragnionego spokoju, jak zwykle gotowa była wszystko puścić w niepamięć. Choć mąż do końca dawał jej odczuć, że to raczej on wybaczył jej niż odwrotnie. Dzięki temu, że nie chcieli rozstrzygać tej kwestii ani tego, kto tak naprawdę miał prawo czuć się obrażony, udało im się wrócić do normalności.
Zasnęli nawet razem, wtuleni w siebie.
Dzisiaj przed pracą zjedli razem śniadanie. Nie wracali już do wczorajszego dnia ani do soboty. Uśmiechali się do siebie, żartowali, a przed jej wyjściem pocałowali się, życząc sobie udanego dnia.
A ona znowu była gotowa wybaczyć mu wszystko, nawet część winy wziąć na siebie, choć nosiła w sobie zadrę i żal.
Teraz na szczęście całe to zbieranie, analiza oraz wysyłanie danych, którymi to czynnościami w głębi duszy gardziła jako bezsensownymi, sprawiały, że nie miała zbyt dużo czasu na snucie rozważań.
Mimo tego i mimo dodającej jej otuchy obecności Dawida, nie potrafiła się skupić.
***
Podczas przerwy dopadła ją chandra. Poszła na papierosa z Gabrysią z HR-u, przed którą zwykła się otwierać.
Gabrysia nie owijała w bawełnę:
– Kochanie, musisz mu powiedzieć: Albo rodzina, albo ja!
– On kocha swoją rodzinę. Ja to rozumiem. Sama pochodzę z rozbitej i… – Urwała zakłopotana.
Justyna miała świadomość, że matka i siostra Piotra mają mu za złe, że zdecydował się na ślub z dziewczyną z patologicznego domu, z rodziny dotkniętej problemem alkoholowym.
– Chyba się o to nie obwiniasz?
Gabrysia zdawała się czytać w jej myślach.
– Nie, ale…
– Żadnego „ale”. Nikt mu nie każe porzucać swojej rodziny, ale ożenił się z tobą, a nie z mamą czy siostrą – stwierdziła Gabrysia. – Ma wobec ciebie obowiązki. Przede wszystkim obowiązek lojalności. Nie może być tak, że one zatruwają ci życie, a on to toleruje.
No nie może. W myślach Justyna przyznała jej rację. Ale nie bardzo wiedziała, co w związku z tym zrobić.
– A w ogóle, co to znaczy, że Piotr sobie gdzieś pojechał w niedzielę? – atakowała dalej Gabrysia.
Justyna odpowiedziała jej milczeniem.
– Pytałaś go, gdzie był?