Klub niewiernych. Agnieszka Lingas-Łoniewska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Klub niewiernych - Agnieszka Lingas-Łoniewska страница 8

Klub niewiernych - Agnieszka Lingas-Łoniewska

Скачать книгу

prawdopodobnie koniec ich przygody.

      Owszem, zależało mu seksie z nią, ale wysłała mu w ostatnim czasie zbyt wiele sygnałów świadczących o tym, że traktuje ich relację zbyt poważnie i zbyt perspektywicznie. Tracąc dystans, zmieniała reguły gry, osaczała go i stwarzała dla niego zagrożenie. A na to nie mógł sobie pozwolić.

      Poza tym przyda mu się popracować trochę nad małżeństwem, uporządkować parę spraw między nim a Justyną. Przeszło mu przez myśl, że być może powinni gdzieś wyjechać, odpocząć od zgiełku, który wytwarzała jego rodzina, zresetować się.

      A Dominika… Szybko o niej zapomni. Na pewno szybciej niż ona o nim. Klub Niewiernych otwierał przed nim wciąż nieograniczone możliwości. Nie znosił próżni. Nie tolerował nudy i rutyny. I znowu to ryzyko połączone z ekscytacją obudzi w nim Piotra – zdobywcę. Piotra, który nie zamierzał póki co rezygnować z uroków życia. Jeszcze nie teraz. Jeszcze parę przygód, zanim mu to wszystko spowszednieje, zanim odkryje w sobie wzorowego męża, a potem pewnie, w końcu, również wzorowego ojca.

      A może nie trzeba szukać w internecie? Może wystarczy rozejrzeć się nieco uważniej wokół siebie? I takiej opcji nie wykluczał, byle tylko znowu dobrze się zabawić.

      Piotr zapalił papierosa. Obok niego przemknęła kolejna porcja pacjentów zmierzających do przychodni, w której pracował.

      Jeszcze tylko dwie godziny i będzie się zwijał. Po drodze chciał wstąpić do księgowego, a potem już prosto do domu.

      Nagle, pod wpływem kolejnego przebłysku, chwycił za telefon i zadzwonił do żony, żeby usłyszeć jej głos.

      – Cześć – odpowiedziała nieco zaskoczona. – Stało się coś?

      – Nie, dlaczego miało się coś stać? Stęskniłem się – stwierdził czule.

      Odpowiedziało mu milczenie.

      – Jesteś tam jeszcze? – zapytał, śmiejąc się.

      – Jestem – odparła cicho. – Ale nie mogę za bardzo rozmawiać. Szef się kręci obok…

      – Słuchaj… O której dzisiaj kończysz?

      – Jakoś po piątej. O wpół do szóstej lub za piętnaście powinnam być już w domu. Potrzebujesz czegoś?

      – Pomyślałem, że moglibyśmy dzisiaj zjeść na mieście.

      – Co? – spytała z niedowierzaniem.

      – Dasz się namówić na kolację? – spytał.

      – A co się stało? – Nie dowierzała własnym uszom.

      – A… ostatnio byłem trochę zabiegany i zamknięty w sobie… – wybełkotał.

      Nie zastanawiał się w tej chwili, co powie na swoje usprawiedliwienie. A może ona, ucieszona tą nagłą zmianą w jego zachowaniu, nie będzie nalegała na wyjaśnienia. Potrafiła w końcu odpuszczać. Za to ją między innymi kochał.

      – Zabiegany i zamknięty w sobie… – powtórzyła tymczasem.

      – Masz jakiś pomysł na lokal czy ja mam wybrać? – Szybko zmienił temat.

      – Może być Mexico City? – rzuciła, choć wiedziała, że w przeciwieństwie do niej nie przepadał aż tak za meksykańskim jedzeniem.

      – Co tylko chcesz – odpowiedział uprzejmie. Jego głos nawet pośrednio nie zdradzał obiekcji.

      – Super – ucieszyła się.

      – Zrobię rezerwację. I przyjadę po ciebie – zaoferował się.

      – Zrób rezerwację, ale spotkajmy się może na miejscu, co? O szóstej na przykład – zaproponowała.

      – Jasne, jak sobie życzysz – odpowiedział. – Będę czekał.

      – Muszę kończyć. Pa! – rzuciła na pożegnanie.

      Rozłączyła się, a on uśmiechnął do siebie z zadowoleniem.

      Sama nie wiedziała, dlaczego aż tak bardzo zależało jej na tym, aby dobrze wyglądać. Ale naprawdę się postarała, włożyła jego ulubioną czarną sukienkę w czerwone róże, w której jej talia wyglądała nadzwyczaj apetycznie. Do tego czerwone szpilki, płaszcz, ciemną atłasową apaszkę, którą dostała od niego pod choinkę. Teściowa wyśmiała prezent, mówiąc, że niepraktyczny, że i tak w szyję wieje. Jasne, lepiej by było, gdyby kupił jej barchanowe gacie. Skrzywiła się.

      Dochodziła do restauracji, w której miał na nią czekać. Czy to randka? Nie nazwali tego w taki sposób, ale oboje grali w tę grę. Widziała go z daleka, kelner zaprowadził ją do ich stolika. Dostrzegła błysk w jego brązowych oczach, tak dobrze jej znany, tak dawno zapomniany. Kiedy się poznali, dawno temu, była przybita, stłamszona przez przeszłość, przez rodzinę, a on tak właśnie na nią patrzył. Jakby była jakimś zjawiskiem, jakby pojawiła się na tym świecie tylko po to, aby on mógł na nią patrzeć. Uwielbiała z nim przebywać. Potrafili spacerować wzdłuż Wisły, nic nie mówić, a on co chwilę zatrzymywał się, patrzył na nią, uśmiechał, a potem całował. Sceny rodem z romantycznego filmu. Ale właśnie tak się to wszystko zaczęło.

      – Pięknie wyglądasz – przywitał ją, wyraźnie oczarowany.

      – Dzięki – odpowiedziała odrobinę onieśmielona.

      – Moja ulubiona sukienka, wiesz?

      – Wiem. – Uśmiechnęła się.

      Pozwoliła, aby przysunął jej krzesło. Potem wybrał wino i po chwili stuknęli się kieliszkami.

      – Czy to randka?

      – Czy potrzebujemy randek?

      – Może czasami.

      – To umówmy się, że dzisiaj jest właśnie taka nasza małżeńska randka.

      – Czasami człowiek jest taki zalatany.

      Potarł czoło w sposób, który dobrze znała. Robił tak wówczas, kiedy czuł się zakłopotany i nie wiedział, co powiedzieć. Na przykład wtedy, gdy jego matka wyrzucała mu zakup nowego telewizora. Tak jakby kupował go za jej pieniądze! Justyna wzięła głęboki wdech. Cholera jasna! To była randka z mężem, z którym ostatnio oddalili się od siebie. A tymczasem między nimi, jak zły duch wciąż i wciąż pojawiała się „diabelska Urszula”. W myślach tak właśnie Justyna nazywała teściową. Uśmiechnęła się mimowolnie.

      – Jestem zabawny?

      Piotr chyba poczuł się urażony.

      – Nie, kochanie. Zostawmy to, co było, co ostatnio oboje nabroiliśmy, popsuliśmy. Dzisiaj się bawimy, dobrze?

      –

Скачать книгу