Klub niewiernych. Agnieszka Lingas-Łoniewska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Klub niewiernych - Agnieszka Lingas-Łoniewska страница 12

Klub niewiernych - Agnieszka Lingas-Łoniewska

Скачать книгу

mamy dużo pracy, więc proponuję dzisiaj nadgodziny, a wieczorem małe zamówionko z chińskiej knajpy. Co ty na to?

      – Jak na lato. A mój szanowny małżonek będzie sobie siedział sam, w towarzystwie mamuni i siostruni.

      – No i brawo. To była bardzo mądra decyzja. A teraz wracamy do cyferek. Ale wciąż tu będę, Justynka, jakbyś chciała… no wiesz.

      – Wiem. – Uśmiechnęła się i zapatrzyła w tabelkę zapełniającą się cyframi. I już tak bardzo nie martwiła się tym, co czeka ją po powrocie do domu.

      O tak, z Dawidem naprawdę czuła się o niebo lepiej!

      Piotr patrzył na drogę, starając się nie słuchać utyskiwań matki. Zaczęło się już w jej mieszkaniu, gdy dowiedziała się, że nie mają na dzisiaj obiadu, bo Justyna zamyka miesiąc i pracuje do wieczora.

      – Jak można tak prowadzić dom? – Kręciła głową. – Przecież mężczyzna musi zjeść coś ciepłego po powrocie z pracy.

      – Nie ma problemu, jem podczas przerwy na lunch.

      – Może i dobrze, bo twoja żona nieszczególnie gotuje – mruknęła Beata, szykując się do wyjścia. Jego siostra była kulinarną mistrzynią, musiał to przyznać, ale nie miała prawa krytykować Justyny.

      – Ma swoje dania, które mi smakują. – Piotr poczuł się w obowiązku bronić honoru Justyny.

      – Yhym, KFC na przykład.

      – Beata, daj spokój. Proszę…

      – Żartuję przecież. – Siostra wzruszyła ramionami.

      Gdy dotarli do mieszkania, Piotr czym prędzej pożegnał się z matką i siostrą, i ruszył do przychodni. Obiecał, że po pracy nie będzie nigdzie chodził, tylko przyjedzie prosto do domu, na obiad.

      – Pyszny, zdrowy, polski obiad – nie omieszkała dodać Beata.

      Gdy dotarł do pracy, zadzwoniła Justyna.

      – I co, przywiozłeś już swoje panie? – Nie sposób było nie słyszeć w jej głosie sarkazmu.

      – Ale naprawdę musisz?

      – A jak ty to sobie wyobrażasz?

      – Nie wiem, o co ci chodzi.

      – Zostały w naszym domu. Pewnie sobie przetrząsną wszystkie kąty.

      – Wiesz co? Jesteś trochę niesprawiedliwa. I wredna. W końcu matka…

      – Tak, tak, wiem. Pomogła kupić to mieszkanie. Dlatego uważa, że ma prawo do wścibiania nosa we wszystko.

      – Wcale nie… – westchnął. Naprawdę był zmęczony i nie miał ochoty się wykłócać.

      – Dobra, muszę kończyć. Będę bardzo późno –zapowiedziała.

      – Okej. – Wyłączył się bez pożegnania.

      Wcześniej, gdy jechał z matką i siostrą do siebie, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to będą cholernie trudne dwa dni. Żałował, że nie ma żadnego wyjazdu, delegacji, nadgodzin. Czegokolwiek. Z drugiej strony nie mógłby przecież zostawić Justyny samej. A w sumie ona na pewno wróci mocno po dziewiętnastej, zje coś na szybko i pójdzie do sypialni. Te wszystkie myśli przegalopowały przez jego głowę, podczas gdy matka komentowała drogę, korki, poczynania innych kierowców, bałagan w samochodzie, pogniecioną koszulę – „no przecież to wstyd, żeby mężczyzna, który ma żonę, chodził w czymś takim” – i oczywiście sposób prowadzenia przez niego samochodu.

      – Mamo, przecież ty nawet nie masz prawa jazdy! – Nie wytrzymał, gdy już podjeżdżał pod dom.

      – I co z tego? Twój ojciec był wyśmienitym kierowcą, więc wiem, co to jest dobra jazda.

      – Dobrze, dobrze – wymamrotał ugodowo. – Już jesteśmy.

      Wkrótce potem usłyszał pełne krytyki uwagi matki, która pełnym niezadowolenia tonem wyrażała swoje zdanie dotyczące bałaganu w ich mieszkaniu.

      Po pracy, jak na złość, ani Paweł, ani Andrzej nie chcieli iść z nim na piwo, chociaż zaoferował, że postawi kilka kolejek. Stwierdził, że nie będzie sam włóczył się po mieście, poza tym jednak siostra pewnie napracowała się przy gotowaniu, a pomimo że go bardzo czasami irytowała, wiedział, że go kocha, a on tę miłość odwzajemniał. Czasem było mu jej bardzo żal i domyślał się, że jej złośliwa i pełna pretensji do świata poza to duża zasługa matki.

      Gdy dotarł do domu, już na korytarzu dobiegł go zapach pieczonego mięsa i dopiero wówczas poczuł, jak bardzo zgłodniał.

      – No jesteś, w samą porę – przywitała go siostra i pobiegła do kuchni. – Zrobiłam kaczkę z jabłkiem, do tego pieczone ziemniaczki i sałatka.

      – Super! – odkrzyknął z łazienki, gdzie mył ręce, a potem przebrał się w domowe ciuchy.

      Zjedli w spokoju. Matka pytała o pracę, Beata ze skromną, ale zadowoloną miną przyjmowała komplementy dotyczące jej kulinarnych umiejętności, bo obiad był naprawdę wyśmienity i Piotr zorientował się, że dawno nie jadł tak pysznego domowego posiłku. Justyna nie przywiązywała wagi do gotowania, nie miała ochoty, nie lubiła, twierdziła, że szkoda jej czasu na sterczenie w kuchni, skoro jest tyle niedrogich knajp i barów na mieście. Gdy skończyli jeść, Piotr zorientował się, że nic nie zostało dla żony.

      – Nie zostawiliśmy porcji dla Justyny – zauważył głośno.

      – Twoja żona zapewne zje gdzieś w restauracji. – Matka już zbierała talerze. – Albo ze znajomymi

      – Jak zawsze – dodała Beata.

      – No pewnie tak – odburknął, nie mając siły i ochoty na konfrontację.

      Poszedł do salonu, włączył telewizor i usiadł w fotelu. Siostra zajęła miejsce na kanapie gapiąc się w jakiś turecki serial, który ubóstwiała.

      – Oglądasz to? – spytała brata.

      – Nie. Raczej nie oglądam seriali, nie mam czasu.

      – Ja mam kilka ulubionych. Ale ten jest najciekawszy.

      Patrzył, jak z uwagą śledzi losy jakiegoś tureckiego władcy, którego wszyscy się boją.

      – To fajnie – odparł bez zainteresowania.

      Gdy matka skończyła sprzątać w kuchni, weszła do salonu i usiadła w drugim fotelu. Popatrzyła przez chwilę na ekran, a potem utkwiła wzrok w synu.

      – Piotrusiu, zmieniłam wam kapę w sypialni, to zielone paskudztwo zabiorę do prania, bo trzeba porządnie wyprać, a nie…

      –

Скачать книгу