Klub niewiernych. Agnieszka Lingas-Łoniewska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Klub niewiernych - Agnieszka Lingas-Łoniewska страница 9

Klub niewiernych - Agnieszka Lingas-Łoniewska

Скачать книгу

ty rzucasz mi wyzwanie?

      – A co ty wtedy zrobiłeś?

      – No… rzuciłem ci wyzwanie.

      – A ja je podjęłam. A potem, pamiętasz, wylali mnie z pracy, bo miałam wziąć zmianę weekendową, a zamiast tego wylądowałam z tobą w sopockim pensjonacie przy Monciaku.

      – To była praca studencka, więc mała strata! – roześmiał się.

      – Wiesz, co ci powiem? – Nachyliła się ku niemu.

      – Co takiego? – Ściszył głos i też się pochylił.

      – Dla takiego weekendu warto rzucić każdą pracę. – Zagryzła wargi.

      A on pomyślał, że jego żona jest cholernie piękna. Poczuł, że mógłby ją wziąć teraz, tutaj, w tej restauracji pełnej ludzi. Zapomnieć się z miłości. I złapał się na tym, że tamto z Dominiką… to była głupota. Kurewska głupota.

      Gdy zjedli, wspominali jeszcze stare czasy, umiejętnie omijając jakiekolwiek drażliwe tematy (jego matka) czy bolesne wspomnienia (jej rodzina). Justyna miała wrażenie, jakby poznała swojego męża po raz kolejny. I zapragnęła znaleźć się z nim daleko od tego miasta, z którym wiązała się zła przeszłość utkana ze wspomnień dzieciństwa i wczesnej młodości, a także wszystko to, co stanowiło elementy ich wspólnej, gryzącej teraźniejszości.

      Po wyjściu z restauracji objął ją i przytulił. Czuła jego przyśpieszony oddech we włosach. Pragnęła go. Wiedziała, że on też jej pożąda. Nie musiała nic mówić, on także milczał. Jedynie patrzył i patrzył, dosłownie pożerał ją wzrokiem. Boże… jak bardzo jej tego brakowało! Dlaczego to w sobie zadusili, zniszczyli, dlaczego o tym zapomnieli? Pocałowała go, on złapał jej policzki w dłonie i oddawał z zapałem pocałunki, popchnął ją w kierunku muru, oparł i przycisnął swoim drżącym i podnieconym ciałem. On także wyrzucił z głowy wątpliwości i samooskarżenia. Teraz chciał tylko czuć i to właśnie w tej chwili robił. Czuł ją. Swoją cudowną żonę.

      Ta noc była wspaniała, taka jak na początku, kiedy każde dotknięcie sprawiało, że dostawali gęsiej skórki i nie mogli się od siebie oderwać. Nad ranem, gdy Justyna zasnęła, Piotr długo na nią patrzył, potem pochylił się i pocałował ją w nagie ramię. Jej zapach go odurzał i przypomniał mu te wszystkie chwile, które razem przeżyli. A także momenty, kiedy płakała, kiedy uciekała z domu, w którym odbywała się właśnie jakaś burda, kiedy czasami nie miała dokąd wracać. A on był wówczas jej ratunkiem, jej opoką. Czy w momencie, gdy się podniosła, gdy zaczęła sobie radzić sama, gdy stała się twardsza i mocniejsza, on poczuł się niepotrzebny? Zbędny? Ciągle pod presją krytyki matki i marudzenia siostry? To dlatego uciekł w ramiona kolejnych kobiet? Tak jak teraz Dominiki? Niewymagającej, prostej i nieznającej go tak, jak znała go Justyna? Mógł udawać kogoś całkiem innego i było mu z tym dobrze. Mógł grać. Ale teraz i Dominika zaczęła czegoś od niego chcieć, rościła sobie jakieś prawa w stosunku do jego osoby, a to już zakrawało na absurd. Dlatego popatrzył jeszcze raz na żonę, przykrył ją prześcieradłem, wysunął się po cichu z łóżka, wziął komórkę i wyszedł z sypialni. Wysłał wiadomość, wyłączył telefon i wrócił do ciepłego łóżka, do pięknego ciała żony, do poczucia bezpieczeństwa i wiary w to, że jest potrzebny. Pożądany. Podziwiany.

      Tak jak kiedyś.

      Jak niewiele czasem potrzeba, żeby uświadomić sobie budujące prawdy.

      Pani Urszula Żurawska pojawiła się u proboszcza pod pretekstem omówienia paru spraw związanych z funkcjonowaniem rady parafialnej.

      Ksiądz Jacek, który został proboszczem w miejscowej parafii całkiem niedawno, nie znosił jej. Działała na niego jak płachta na byka. Każda rozmowa z nią rujnowała go emocjonalnie.

      Jako stara parafianka ciągle wypowiadała się w tonie pouczającym i wyskakiwała z poradami, o które wcale nie prosił. Szukała też bezwarunkowej aprobaty dla swojego stanowiska i zdawała się nie znosić sprzeciwu.

      Od jakiegoś czasu pani Urszula wypytywała go o możliwość unieważnienia małżeństwa. Najpierw powiedziała mu, że pyta z myślą o synu znajomej, ale liczba konkretów i zaangażowanie emocjonalne, z jakim poruszała to zagadnienie, sprawiły, że szybko zwątpił w jej prawdomówność.

      Potem przyznała się ze wstydem, że chodzi jej o własnego syna.

      Bo „ta Justyna”, proszę księdza, ona nie chce dzieci. Proszę księdza, mój Piotrek to zawsze chciał co najmniej dwójkę, ale ona nie chce i go tym zaraziła. Tym wygodnictwem i bezbożnictwem. Praktyki religijne też jej nie interesują, a przy niej on również odszedł od Kościoła. A poza tym jest taka niewydarzona. Nie umie gotować, nie potrafi nawet porządnie domu wysprzątać. Ciągle tylko praca zawodowa i przyjemności. Patologia, proszę księdza, z rodziny alkoholików. W bidulu nawet była, bo ją zabrali. A syn dobrze urodzony, co go podkusiło, żeby się z nią ożenić? Nie chciał mnie słuchać, bo gdyby mnie posłuchał, toby teraz był szczęśliwy, a nie uciekał w samotność. No więc ona go oszukała i wyzyskała. I dalej wyzyskuje. Od początku chciała go tylko wykorzystać. A przecież jak kobieta nie chce lub nie może mieć dzieci, to małżeństwo można unieważnić, proszę księdza.

      A ksiądz Jacek, nie w ciemię bity, próbował ją napomnieć, a potem przynajmniej ostudzić nieco jej zapał i emocje. Bezskutecznie. Pani Urszula wydawała się wręcz oburzona, że ksiądz nie podziela jej punktu widzenia.

      W końcu uznał, że będzie co prawda z grzeczności słuchał tych bredni, ale nie będzie zwracał na nią uwagi. A w miarę możliwości jej unikał. Niestety, jako proboszczowi, trudno mu było ten cel osiągnąć, biorąc pod uwagę aktywność pani Urszuli, jej niesłabnącą energię połączoną z determinacją, ale też i niezwykły tupet.

      Dzisiaj dodatkowo pani Urszula nawiązała do ogłoszenia współorganizowanej przez parafię objazdowej wycieczki autokarowej po Włoszech.

      Ksiądz Jacek chętnie udzielał informacji, tym chętniej, że nie miał w niej brać udziału. Jeśli zatem pani Urszula się zdecyduje, będzie utrapieniem wikariusza, nie jego.

      Po rozmowie z proboszczem pani Urszula zdołała dopaść jeszcze panią Janeczkę z sąsiedztwa. Na nic zdały się wybiegi pani Janeczki, że musi wrócić do domu i przygotować śniadanie choremu mężowi – musiała wysłuchać opowieści o problemach zdrowotnych pani Urszuli, sukcesach jej ukochanej córeczki i najlepszym na świecie synu, któremu nie układa się w małżeństwie.

      – Koniec świata, pani Uleńko! – powtarzała tylko bezradnie.

      Ale w głębi duszy gardziła nią i wszystkim, co sobą reprezentowała, i bała się, że pani Urszula swoim postępowaniem doprowadzi nie tylko do głębokich konfliktów, ale być może i tragedii.

      Obiecała sobie też, że kiedyś zdobędzie się na odwagę powiedzenia temu cholernemu babsku kilku słów wzywających do opamiętania, a przynajmniej – takich dających do myślenia.

      Ale jeszcze nie teraz…

      Tym razem będzie tylko potulnie słuchać i pokornie przytakiwać.

      Dla

Скачать книгу