Nasze małe kłamstwa. Sue Watson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nasze małe kłamstwa - Sue Watson страница 17
– Tak. Uwielbiam Włochy. – Uśmiecha się zamyślony, przeglądając wyciąg z karty kredytowej. Moje świergotanie próbuje do niego dotrzeć. Simon nie słucha. Przygląda się czemuś na rachunku, marszcząc czoło. Czuję się trochę niepewnie.
– Kupowałaś kwiaty, Marianne?
– Tak… tak. Miałam ci powiedzieć. Poszłam na grób mamy i zaniosłam jej bukiet róż, na rocznicę.
– Powinnaś mi o tym przypomnieć. Poszedłbym z tobą. Rocznica jej śmierci zawsze wywołuje u ciebie nieco…
– Nie ma sprawy… nic się nie stało – odpowiadam, zanim zdoła cokolwiek dodać. Moja matka zawsze była kwestią do dyskusji między nami. Sama wzmianka o niej potrafi obudzić tak wiele, że próbuję powstrzymać falę, zanim nabierze prędkości. To instynkt samozachowawczy. Matka Simona umarła dwa lata temu i od tamtej pory nie wspomniał o niej ani razu, nawet w rocznicę jej śmierci. Wiem, że nie byli sobie szczególnie bliscy, ale mimo wszystko to jego matka. Cóż, wszyscy mamy swoje sposoby radzenia sobie ze stratą bliskich.
Chciałabym, żeby moja własna rozpacz nie była tak niepohamowana. Ma tak wiele warstw i trwa tak wiele lat. Mieszam sos i widzę czerwoną wodę, białe zakrwawione ręczniki. Esemes w telefonie Simona wytrącił mnie z równowagi. Zaciskam mocno powieki, żeby nie widzieć krwi.
Simon siada przy wyspie kuchennej i opiera się na marmurowym blacie „Calacatta oro”. Projektant zapewnił nas, że na szafce pod nim widać czyste linie europejskiego stolarstwa artystycznego wykorzystującego odnawialne zasoby dębu.
Nie obchodzi mnie pochodzenie pieprzonej stolarki. Chcę wiedzieć, czy z nią sypiasz.
Zerkam na niego znowu, kiedy sięga po telefon, otwierając esemes. Powietrze jest gęste od pary i zapachu włoskich ziół, ale ja czuję tylko smak strachu i bólu.
– Och… wygląda na to, że jutro będę pracował do późna – mówi.
Wrzucam suchy makaron do bulgoczącej wody. Nie mogę wykrztusić z siebie ani słowa. Milczenie zawisa w powietrzu między nami, ciężkie i aromatyczne. Wreszcie jestem w stanie odpowiedzieć.
– Och… a dlaczego… pracujesz do późna?
– Jak to dlaczego? – rzuca ostro i wiem, że ryzykuję zrujnowaniem naprawdę miłego wieczoru.
– Chodziło mi o to… czy to jakiś nagły wypadek? – Usiłuję sprawić wrażenie zainteresowanej, ale nie przesadnie.
– Nagły wypadek? Nie sądzę. A jeśli tak, jutro byłoby już za późno – mamrocze, biorąc butelkę czerwonego wina i otwierając szufladę w poszukiwaniu korkociągu.
– Zostawiłam go dla ciebie na blacie wyspy – mówię. Zawsze staram się przewidzieć, czego będzie potrzebował Simon. Przyjaciółka z naszego poprzedniego miejsca zamieszkania żartowała, że jestem jak żona ze Stepford4, ale to nie tak. Nie jestem tak doskonale zorganizowana. Po prostu Simon ma bardzo stresującą pracę i naprawdę ostatnią rzeczą, której mu trzeba po całym dniu operowania na otwartym sercu, jest zezłoszczenie się z powodu cholernego korkociągu. Dziś wieczór jednak mimo wszystko się zezłościł.
– Daję słowo, Marianne. Wiesz dobrze, pod jaką jestem presją. Ciężko pracuję na tytuł starszego specjalisty. Dzisiaj miałem bardzo trudne spotkanie z profesorem Cooksonem. Nie jestem jedynym kandydatem i facet jeździ na nas jak na łysych kobyłach. A teraz, kiedy jestem w domu, ty jeszcze dokładasz do tej presji swoim wypytywaniem i ciągłym brakiem zaufania… wszystko wróciło i doprowadza mnie to do szału! – Dźga palcem w swoją skroń, sugerując szaleństwo. Moje szaleństwo. Ma czerwoną, pełną gniewu i niechęci twarz. Kiedy znajduje korkociąg tam, gdzie go zostawiłam, i może czymś zająć ręce, odczuwam ulgę. Wbija twardy metal w miękki, uległy korek, wpatruje się we mnie z wściekłością, aż wreszcie wyciąga zatyczkę z cichym pyknięciem i nalewa sobie kieliszek wina.
– Ja też poproszę – mówię z pozoru pogodnie, udając, że wszystko jest w porządku. Może jeśli przestanę, wszystko rzeczywiście będzie dobrze?
Spoglądam na jego telefon, nadal leżący na blacie. Nie mogę nic na to poradzić. Nie chcę zastanawiać się w kółko nad tą wiadomością, jakby to było jakieś hasło w krzyżówce, ale wiem, że i tak będę. Muszę rozwiązać ten problem, znaleźć odpowiedź na moje pytanie. Jestem zdana na łaskę własnego chorego umysłu. „Co z jutrzejszym wieczorem? Nie możesz jej powiedzieć, że jesteś…” Co? Że ją zostawiasz? Że już jej nie kochasz? Co, do kurwy nędzy, jest w dalszej części tej wiadomości?!
Simon nie nalał mi wina, więc podchodzę tam, gdzie stoi, ze swoim kieliszkiem i sama serwuję sobie porcję.
– Jesteś pewna, że powinnaś pić? – pyta, jakbym była dzieckiem.
Kiwam głową, przełykając.
– Tak, nic mi nie będzie. Jeszcze dziś nie brałam leków. – Pozwalam czerwonemu ciepłemu płynowi wypełnić moje gardło i ukoić duszę, a kiedy Simon odwraca się do mnie, upijam kolejny, jeszcze większy łyk.
– Nie brałaś dziś żadnych leków? – pyta z niedowierzaniem.
– Nie. Chciałabym je odstawić na jakiś czas. Czuję się wystarczająco dobrze, Simon.
Wszystko jest ze mną znacznie lepiej. I co, kochasz mnie teraz?
Ale on wywraca oczami, wyraźnie zaniepokojony.
– Marianne, powinnaś regularnie brać leki. Nie możesz sobie odpuszczać. Wiesz dobrze, co się wtedy dzieje.
– Tak, ale kiedy ich nie biorę, czuję się znacznie lepiej… jestem czujniejsza, bardziej…
– Bardziej co? Szalona? Paranoiczna? Psychotyczna?
Czuję się urażona. Nie wiem dlaczego, bo to żadna nowość. Wiem, kim jestem, ale mimo wszystko dźwięk tych słów sprawia, że wszystko staje się tak bardzo realne.
– Po prostu nienawidzę tego uczucia, jakbym przez cały dzień poruszała się w wacie – mamroczę, powracając do oazy bezpieczeństwa w postaci mieszania sosu. Żałuję, że nie mogę wypić całej butelki wina za jednym zamachem. Oddycham głęboko i odwracam się do Simona. – Chcę wyzdrowieć, Simon. Kiedyś brałam przepisaną mi dawkę 30 miligramów co wieczór i owszem, od razu odpadałam od pionu, ale następnego dnia przynajmniej mogłam jakoś funkcjonować. Ale teraz, kiedy doktor Johnson podwyższył ją do 45 miligramów… moim zdaniem to za dużo.
– Och, no oczywiście. Zapewne wiesz najlepiej, jaką dawkę powinnaś brać. W końcu spędziłaś całe lata na akademii medycznej – mamrocze sarkastycznie.
– Nie bądź taki, Simon. Wiesz dobrze, o co mi chodzi… powiedziałam ci, przez cały dzień słaniam się na nogach. Po 45 miligramach wszystko jest jakby za mgłą.
– Ale
4
Aluzja do książki i opartego na niej filmu