Nasze małe kłamstwa. Sue Watson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nasze małe kłamstwa - Sue Watson страница 16
Nasze pierwsze letnie wakacje spędziliśmy w słonecznym Dorsecie, gdzie dorastał Simon. Jego matka nadal miała tam letni domek. Całe dnie spędzaliśmy na piknikach na plaży, turlaniu się po trawniku, rozpalaniu ognisk w chłodniejsze wieczory oraz zajadaniu się bułeczkami na kolację. To był magiczny czas, dokładnie takie wakacje, o jakich zawsze czytałam i marzyłam jako dziecko – i jakich oczywiście nigdy nie miałam. Niestety, matka Simona postanowiła przyłączyć się do nas na kilka dni i od razu mnie znielubiła, ponieważ nie skończyłam odpowiednich szkół i podobno nie znałam się na sztućcach. Była przerażona i bardzo jasno dała mi do zrozumienia, że jej syn jest dla mnie za dobry. Ja jednak byłam taka szczęśliwa, że nie obchodziła mnie jej opinia. Byłam zakochana, Simon też. Poza tym mieliśmy sekret – byłam w ciąży.
Myślę o tamtym lecie nadziei, kiedy wszystko było jeszcze przed nami. Nagle ekran leżącego na stole kuchennym telefonu Simona się rozjaśnia. Ostatnio starałam się powstrzymać od szpiegowania, ale coś dziwnego wisi w powietrzu i wiem, po prostu wiem, że właśnie dostał esemesa od Caroline. Poszedł na górę, a ja wiem, że nie powinnam, ale przechodzę obok, zerkając na kilka pierwszych linijek. Wiadomość napisał ktoś o imieniu Roger, w co nie wierzę ani przez chwilę. Ja po prostu wiem, że to od niej.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Staję nad telefonem i pochylam się, żeby odczytać wiadomość, w pełni świadoma, że Simon może w każdej chwili wejść do kuchni, ale niezdolna się powstrzymać.
„Co z jutrzejszym wieczorem? Nie możesz jej powiedzieć, że jesteś…” Reszta wiadomości jest ukryta, a ja nie mogę odblokować telefonu, ponieważ reaguje na odcisk linii papilarnych, a ja nie znam jego PIN-u. To takie denerwujące i cholernie kuszące. Nawet gdybym mogła odblokować komórkę Simona, nie śmiałabym tego zrobić, bo wtedy dowiedziałby się, że przeczytałam tę wiadomość.
Tłumaczę sobie, że to przecież nie pierwszy raz, kiedy na podstawie do połowy przeczytanego esemesa nabrałam przekonania, że Simon ma romans. Kilka lat temu znalazłam się w podobnej sytuacji, odczytując kilka pierwszych wyrazów wiadomości. „Oddaję ci serce…” – tak się rozpoczynała. Byłam zrozpaczona, przekonana, że Simon widuje się z kimś innym, ale nie wiedziałam, kim ona jest. Byłam tak oszalała z zazdrości i czułam tak silny przymus odczytania tej wiadomości, że nie mogłam się opanować. Wypróbowałam datę urodzin dzieci, a po kilku pomyłkach zgadłam wreszcie numer jego PIN-u; datę otrzymania przez niego posady specjalisty – to był jeden z najważniejszych dni w jego życiu. Odblokowałam telefon, wylewając strumienie łez i nienawidząc siebie i mojego upadku, poziomu, do jakiego się zniżyłam. Jednak mimo poczucia winy i nienawiści do siebie samej, weszłam do wiadomości, szykując się na falę bólu, która miała mnie zalać na moje własne życzenie. „Oddaję ci serce do transplantacji…” – brzmiała pierwsza linijka. Jedno słowo, jedno cudowne słowo przekształciło wiadomość z listu kochanki w prośbę o przysługę między dwoma chirurgami. Oczywiście całkowicie się myliłam. Powinnam wiedzieć lepiej – i powinnam ufać mojemu mężowi.
Pamiętam, że odczytując esemesa, zaczęłam się histerycznie śmiać. Wiadomość traktowała o jakiejś specyficznej procedurze, do której Simon musiał się zastosować w przypadku tego konkretnego pacjenta. Rozpłakałam się ze szczęścia, a potem ogarnął mnie niepokój na myśl, że Simon domyśli się, że zaglądałam do jego telefonu i czytałam prywatne wiadomości. Informacja była bardzo ważna i dość poufna. Wiedziałam o tym, ale usunęłam ją z telefonu. Musiałam. To było czyste szaleństwo, ale wolałam wyrzucić tę wiadomość, ryzykując czyjeś zdrowie, niż przyznać się Simonowi, że włamałam się do jego telefonu. Potem jednak zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia i po dwóch koszmarnych latach tortur w końcu przyznałam się Simonowi do tego, co zrobiłam. Naturalnie był bardzo zagniewany i powiedział, że przez moją decyzję nie był w stanie wykorzystać przekazanej mu informacji i biorca serca umarł.
– Ta sprawa już na zawsze będzie na twoim sumieniu – dodał, gdy szlochałam cicho, czując wstręt do siebie i do tego, w jaki sposób moja paranoja i niegodziwość doprowadziły do czyjejś śmierci. Zabiłam tę osobę.
Płakałam całymi tygodniami. Nie mogłam poradzić sobie z tym, co zrobiłam, i nienawiść do siebie samej osiągnęła szczyt, podobnie jak dawka moich lekarstw. A potem pewnego dnia, zupełnie znienacka, Simon powiedział, że tamten pacjent wcale nie umarł, ale że mój „samolubny i nieodpowiedzialny postępek” oznaczał, że równie dobrze mógł.
– Skłamałeś. – Pamiętam, że strasznie się rozpłakałam.
– Tylko trochę, dla twojego własnego dobra. Żeby dać ci nauczkę – odparł. – Nigdy więcej nie wolno ci mieszać się w moje sprawy zawodowe. Nadal jestem zszokowany tym, co zrobiłaś, Marianne. Nie sądzę, abym mógł ci znów kiedykolwiek zaufać ponownie… mojej własnej żonie – dodał i zostawił mnie stojącą na środku pokoju niczym zbesztane dziecko.
Tak więc okazało się, że mimo wszystko nie byłam winna czyjejś śmierci, ale rozczarowanie Simona raniło mnie niczym nóż.
Po wszystkim mój mąż zmienił PIN i hasła do komputera, więc nie mogłam się do niczego dostać. Wcale go nie winię i jestem zadowolona, ponieważ w tej chwili nie jestem przekonana, czy potrafiłabym się oprzeć.
Nie mogę sobie ufać.
Wiem, że powinnam oddalić się od telefonu nadal leżącego kusząco przede mną. Powinnam wierzyć w mojego męża, ponieważ mnie kocha, ale nie potrafię, gdyż to, co sobie wyobrażam, zagraża mojej egzystencji. Żadne lekarstwa na świecie nie dadzą mi ukojenia, którego teraz pragnę. Nie spocznę, dopóki się nie dowiem, co się dzieje. Chociaż racjonalna część mnie tłumaczy, że może być to całkiem niewinna wymiana wiadomości pomiędzy kolegami z pracy, szalona część mojego umysłu wrzeszczy, że to coś zupełnie innego.
Sięgam po telefon, kiedy w drzwiach pojawia się Simon. Przeczytał właśnie chłopcom bajkę na dobranoc i uśmiecha się do siebie na wspomnienie czegoś, co powiedział któryś z nich. Śmieję się nerwowo, kiedy podchodzi do mnie, całuje mnie w policzek i nagle wszystko znów jest w porządku. Oddycham głęboko i wtulam się w niego. Jestem żałosna. Muszę przestać zadręczać się błahostkami, bo naprawdę znów zaczyna to źle wpływać na moje zdrowie psychiczne, nie wspominając o szkodzeniu naszemu związkowi.
Simon całuje teraz mój kark, mrucząc czułostki. Proszę bardzo, oto dowód (jeśli takowego potrzebuję), że mój mąż nie ma jakiegoś szalonego romansu z kobietą, z którą pracuje. Oczywiście, że nie. To tylko esemes. Mam ochotę cisnąć tym cholernym telefonem przez całą kuchnię albo roztrzaskać go o mój nowy blat kuchenny, ale zamiast tego wbijam paznokcie w dłonie i usiłuję się odprężyć, wtulona w mojego męża.
Wreszcie Simon odsuwa się ode mnie i kiedy wracam do kuchenki, żeby zamieszać sos do makaronu, on podchodzi tam, gdzie czeka na niego