Autopsja. Tess Geritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Autopsja - Tess Geritsen страница 2
Mężczyźni nas popędzają. Zaczynamy się wspinać na przeciwległy brzeg.
Ania czepia się mojej ręki.
– Milu, nie mogę iść dalej.
– Musisz.
– Mam skaleczoną stopę.
Patrzę na jej delikatną skórę, na krew płynącą z poranionych palców u nóg i wołam do mężczyzn:
– Moja przyjaciółka pokaleczyła sobie nogi!
Kierowca odpowiada:
– Nie obchodzi mnie to. Musicie iść dalej.
– Nie możemy. Potrzebny jest bandaż.
– Idziecie dalej, albo was tutaj zostawimy.
– Pozwólcie jej przynajmniej zmienić buty!
Mężczyzna się odwraca. W ciągu sekundy zachodzi w nim zmiana. Wyraz jego twarzy sprawia, że Ania cofa się przestraszona. Zbliża się do mnie, reszta dziewczyn zamiera z przerażeniem w oczach, zbijając się w gromadkę jak stado przestraszonych owiec.
Uderzenie jest tak szybkie, że nie widzę ruchu ręki. Ląduję na kolanach i przez kilka sekund widzę tylko ciemność. Słyszę krzyk Ani dochodzący jakby z dużej odległości, a potem czuję ból w szczęce i smak krwi. Widzę, jak kapie jasnymi kroplami na kamienie łożyska rzeki.
– Wstawaj! No, już! Straciliśmy dość czasu.
Z trudem wstaję. Ania patrzy na mnie zbolałym spojrzeniem.
– Milu, uspokój się! – szepce. – Musimy robić, co każą! Nogi mnie już nie bolą, naprawdę! Mogę iść dalej.
– Dostałaś nauczkę? – pyta mnie mężczyzna. Odwraca się do pozostałych dziewcząt. – Widzicie, co się stanie, kiedy mnie wkurzycie? Nie próbujcie więcej pyskować! Idziemy!
Dziewczyny ruszają po kamieniach. Ania bierze mnie za rękę i ciągnie. Jestem zbyt oszołomiona, żeby się opierać. Wlokę się za nią, przełykając krew, ledwie widząc ścieżkę przed sobą.
Okazuje się, że to już niedaleko. Wspinamy się na drugi brzeg i po przejściu obok kępy drzew wychodzimy na gruntową drogę, gdzie czekają na nas dwie furgonetki.
– Stańcie w szeregu – mówi nasz kierowca. – Prędko. Tamci chcą was obejrzeć.
Otępiałe, ustawiamy się w szeregu: siedem dziewcząt w zakurzonych sukienkach, zmęczonych, z obolałymi nogami.
Z furgonetek wysiadają czterej mężczyźni i witają się z naszym kierowcą po angielsku. Są Amerykanami. Potężnie zbudowany mężczyzna w czapce baseballowej idzie powoli i nam się przypatruje. Wygląda jak opalony farmer, dokonujący przeglądu swoich krów. Zatrzymuje się przede mną i marszczy brwi na widok mojej twarzy.
– Co jej się stało? – pyta.
– Zaczęła pyskować – odpowiada kierowca. – To tylko skaleczenie.
– I tak jest za chuda. Kto ją zechce?
Czy nie wie, że rozumiem po angielsku? Czy go to w ogóle obchodzi? Może jestem chuda, myślę sobie, za to ty masz ryj wieprza.
Przenosi wzrok na inne dziewczęta.
– W porządku – mówi. Na jego twarzy pojawił się uśmieszek. – Obejrzyjmy je sobie dokładniej.
Kierowca odwraca się w naszą stronę.
– Rozbierzcie się – mówi po rosyjsku.
Patrzymy na niego zaszokowane. Do tej chwili łudziłam się, że, obiecując nam pracę w Ameryce, kobieta w Mińsku mówiła prawdę. Że Ania będzie opiekunką trzech dziewczynek, a ja sprzedawczynią w sklepie z sukniami ślubnymi. Nawet kiedy kierowca zabrał nam paszporty i kazał iść kamienistym szlakiem, myślałam cały czas: może nas nie okłamała. Zobaczymy, co będzie dalej.
Żadna z nas nie reaguje na rozkaz. Jego żądanie nie mieści nam się w głowach.
– Słyszycie, co do was mówię? – pyta kierowca. – Chcecie wyglądać tak jak ona? – Wskazuje na moją spuchniętą od uderzenia twarz, która nadal mnie boli. – Rozbierać się!
Jedna z dziewcząt kręci głową i zaczyna płakać. To wywołuje w nim wściekłość. Uderzenie odrzuca jej głowę w bok, a ona zatacza się do tyłu. Mężczyzna chwyta ją jedną ręką, a drugą rozrywa jej bluzkę. Piszcząc, dziewczyna próbuje go odepchnąć, lecz drugie uderzenie rzuca ją na ziemię. Jakby mu było za mało, mężczyzna podchodzi i wymierza jej złośliwego kopniaka w żebra.
– Masz! – syczy, po czym zwracając się do nas, pyta: – Która chce być następna?
Jedna z dziewcząt pospiesznie rozpina guziki bluzki. Za jej przykładem wszystkie wypełniamy jego rozkaz: odpinamy guziki bluzek, rozsuwamy zamki spódniczek i spodni. Nawet Ania – wstydliwa mała Ania – posłusznie zdejmuje top.
– Zdjąć wszystko, kurwy – rozkazuje kierowca. – Dlaczego się tak grzebiecie? Już wkrótce nauczycie się robić to szybko. – Podchodzi do dziewczyny, która jeszcze nie zdjęła majtek i stoi, osłaniając skrzyżowanymi ramionami piersi. Wzdryga się, kiedy mężczyzna łapie gumkę i zdziera z niej majtki.
Czterej Amerykanie zaczynają chodzić wokół nas jak wilki, ich spojrzenia prześlizgują się po naszych ciałach. Ania trzęsie się tak bardzo, że słychać szczękanie jej zębów.
– Biorę tę na próbną jazdę. – Jedna z dziewcząt, wyciągnięta z szeregu, szlocha. Mężczyzna nawet nie stara się odejść z nią na stronę. Opiera dziewczynę o furgonetkę, ściąga jej majtki i wchodzi w nią. Dziewczyna jęczy.
Pozostali mężczyźni idą za jego przykładem. Nagle czuję, że któryś odciąga ode mnie Anię. Próbuję przytrzymać ją za rękę, ale kierowca rozrywa nasze dłonie.
– Ciebie nikt nie zechce – mówi. Wpycha mnie do furgonetki i zamyka drzwi.
Wszystko, co się potem dzieje słyszę i widzę przez okno: walkę dziewcząt, ich krzyki. Nie mogę znieść tego widoku, a jednocześnie nie mogę przestać patrzeć.
– Milu! – krzyczy Ania. – Milu, pomóż mi!
Dobijam się do drzwi, chcąc przyjść jej na ratunek. Mężczyzna przewrócił ją i rozwarł jej