Autopsja. Tess Geritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Autopsja - Tess Geritsen страница 3
![Autopsja - Tess Geritsen Autopsja - Tess Geritsen Джейн Риццоли и Маура Айлз](/cover_pre421208.jpg)
Nagle Ania podnosi się i zaczyna biec.
Ucieka w głąb pustyni, a ja napieram rękami na szybę. Biegnij, Aniu! Biegnij!
– Hej! – krzyczy jeden z mężczyzn. – Ona zwiewa!
Ania jest coraz dalej, naga i bosa, ostre kamienie z pewnością ranią jej stopy. Ma przed sobą bezludną pustynię, ale się nie waha.
Nie oglądaj się! Biegnij naprzód! Biegnij…
Huk wystrzału mrozi mi krew w żyłach.
Ania leci do przodu i pada płasko na ziemię, ale nie rezygnuje. Dźwiga się, robi parę chwiejnych kroków, po czym pada na kolana. Pełznie na czworakach, każdy centymetr jest dla niej wysiłkiem, a zarazem sukcesem. Wyciąga przed siebie rękę, jakby podawała ją komuś, kogo nikt z nas nie widzi. Słychać drugi strzał, po którym upada i już nie wstaje.
Kierowca furgonetki wsuwa pistolet za pas i patrzy na dziewczęta. Wszystkie płaczą i tulą się do siebie, spoglądając na pustynię, gdzie leży ciało Ani.
– To strata – mówi mężczyzna, który ją zgwałcił.
– Za dużo zachodu, żeby za nią gonić – odpowiada kierowca. – Macie do wyboru jeszcze sześć innych.
Wypróbowawszy towar, zaczynają się o nas targować jak o stado bydła. Nie dosłyszałam, ile w końcu za nas zapłacono, wiem tylko, że dla dobicia targu poszłam po okazyjnej cenie. Zostajemy rozdzielone, po trzy do każdej furgonetki.
Kiedy odjeżdżamy, rzucam ostatnie spojrzenie na ciało Ani. Nie zatroszczyli się nawet, żeby ją pogrzebać: leży wystawiona na działanie słońca i wiatru, a tymczasem na niebie zaczynają już krążyć głodne ptaki. Za parę tygodni nic z niej nie zostanie. Zniknie, tak jak ja zniknę w kraju, w którym nikt mnie nie zna. W Ameryce.
Dojeżdżamy do szosy. Widzę znak: US 94.
Rozdział drugi
Doktor Maura Isles przez cały dzień nie była na świeżym powietrzu. Od siódmej rano wdychała woń śmierci, zapach, z którym była tak oswojona, że nie czuła obrzydzenia, gdy nóż przecinał zimną skórę, a z odsłoniętych organów wewnętrznych buchał obrzydliwy fetor. Funkcjonariusze policji, którzy czasem uczestniczyli w autopsjach, nie byli tak odporni. Od czasu do czasu czuła zapach maści Vicks, którą smarowali sobie dziurki od nosa, by wytrzymać odór, lecz często nawet maść nie pomagała i Maura widywała, jak nagle, chwiejąc się, rzucali się do zlewu, żeby zwymiotować. Policjanci nie byli tak jak ona przyzwyczajeni do nagłych powiewów zapachu formaliny i siarkowego odoru rozkładających się błon.
Dziś do zwykłego konglomeratu zapachów doszedł osobliwy słodki akcent: woń olejku kokosowego, wydobywająca się ze skóry leżącej na stole sekcyjnym pani Glorii Leder. Była rozwódką, miała pięćdziesiąt lat, szerokie biodra, obfite piersi i pomalowane na jaskraworóżowy kolor paznokcie u nóg. Brązowa opalenizna pokrywała miejsca nieprzesłonięte kostiumem kąpielowym, w którym została znaleziona obok jej własnego basenu. Miała na sobie bikini, co nie było najodpowiedniejszą kreacją dla ciała w średnim wieku. Kiedy ostatnio miałam okazję włożyć kostium kąpielowy?, pomyślała Maura, czując absurdalne ukłucie zazdrości w stosunku do pani Glorii Leder, która ostatni dzień swojego życia spędziła, rozkoszując się słonecznym letnim dniem. Był już prawie sierpień, a Maura jeszcze ani razu nie była na plaży czy na basenie, nawet nie opalała się w swoim ogrodzie.
– Rum z colą – powiedział młody policjant, stojący na końcu stołu. – Myślę, że to właśnie piła. Obok jej leżaka stała szklanka z napojem.
Policjanta Buchanana Maura widziała w kostnicy pierwszy raz. Denerwowało ją ciągłe poprawianie papierowej maski i przestępowanie z nogi na nogę. Chłopak wyglądał zbyt młodo jak na policjanta. Wszyscy oni zaczynali wyglądać zbyt młodo.
– Zbadałeś zawartość szklanki? – spytała.
– Uhm… nie, proszę pani. Powąchałem ją tylko. Piła z całą pewnością rum z colą.
– O dziewiątej rano? – Maura spojrzała na Yoshimę, swojego asystenta. Jak zwykle milczał, lecz uniesiona brew stanowiła najwymowniejszy komentarz, jakiego mogła się po nim spodziewać.
– Nie wypiła zbyt dużo – dodał Buchanan. – Szklanka była prawie pełna.
– W porządku – powiedziała Maura. – Obejrzyjmy jej plecy.
Z pomocą Yoshimy przekręciła ciało na bok.
– Ma na biodrze tatuaż – zauważyła. – Mały niebieski motylek.
– Chryste – sapnął Buchanan. – Kobieta w jej wieku?
Maura spojrzała na niego.
– Pięćdziesięciolatka to według ciebie staruszka?
– Chciałem tylko powiedzieć… hmm, moja mama ma tyle.
Ostrożnie, chłopcze. Mam tylko dziesięć lat mniej.
Wzięła skalpel i zaczęła ciąć. To była jej piąta sekcja tego dnia, ponieważ doktor Costas wziął urlop, a chłodnia była pełna worków z ciałami. Mimo iż nadrobiła zaległości, w lodówce zostały jeszcze dwa niedawno przywiezione ciała. Będą musiały poczekać do następnego dnia. Personel administracyjny kostnicy poszedł już do domu, a Yoshima popatrywał znacząco na zegar, najwidoczniej chcąc zrobić to samo.
Przecięła skórę i otworzyła klatkę piersiową i brzuch. Wyjąwszy organy wewnętrzne, umieściła je na stoliku preparacyjnym, by pobrać z nich skrawki histopatologiczne. Gloria Leder odsłaniała jeden po drugim swoje sekrety: stłuszczoną wątrobę, zdradzającą zbyt wiele rumów z colą, macicę guzowatą od mięśniaków.
Na koniec, otworzywszy czaszkę, odkryli przyczynę jej śmierci. Krwotok podpajęczynówkowy, stwierdziła Maura, wyjmując dłońmi w rękawiczkach mózg. Spojrzała na Buchanana. Był bledszy, niż gdy wchodził do pomieszczenia.
– Ta kobieta prawdopodobnie miała tętniaka wewnątrzczaszkowego w jednej z arterii u podstawy mózgu. Nadciśnienie mogło spowodować krytyczne pogorszenie jej stanu.
Buchanan przełknął ślinę, wzrok miał utkwiony w płacie skóry, który przed chwilą pokrywał czaszkę Glorii Leder, teraz leżącym luźno na jej twarzy. To był widok, który zwykle ich przerażał; na tym etapie sekcji, kiedy twarz zapadała się jak wysłużona gumowa maska, na ogół gwałtownie mrugali lub odwracali wzrok.
– A zatem… stwierdza pani, że umarła śmiercią naturalną? – spytał cicho.
– Zgadza się. Nie masz tu nic więcej do roboty.
Młody człowiek z ulgą odszedł od stołu, zdejmując pospiesznie fartuch.
– Myślę, że potrzebuję trochę świeżego powietrza…
Ja też,