Sprawiedliwy oprawca. Aleksandra Marinina

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sprawiedliwy oprawca - Aleksandra Marinina страница 27

Sprawiedliwy oprawca - Aleksandra  Marinina

Скачать книгу

na alkohol. Od tej pory słowo Stella stało się dla Antona Andriejewicza synonimem czegoś czystego, słusznego i sprawiedliwego.

      Saulak wziął listę od generała i szybko ją przejrzał. Były tam nie tylko nazwiska, adresy i telefony, ale też krótkie informacje na temat wykonywanych zajęć oraz sytuacji rodzinnej.

      – Życzy pan sobie, żebym zaczął od kogoś konkretnego, czy mogę działać według własnego uznania? – zapytał.

      – Daję panu wolną rękę. Nie ma znaczenia, kogo pan najpierw wybierze. Ile pieniędzy potrzebuje pan na początek?

      – Nie wiem, nie orientuję się w dzisiejszych cenach. Niech mi pan da tysiąc dolarów, zobaczę, na jak długo wystarczą. Czy może żądam za dużo?

      – Ależ nie – pośpiesznie odparł generał, wyjmując portfel. – To naprawdę niewiele. Zresztą sam pan się przekona.

      W ciągu trzech dni, które Paweł spędził w domku letniskowym, generał Minajew załatwił mu wszystkie niezbędne dokumenty i przez podstawione osoby sprzedał jego samochód, od dwóch lat stojący w strzeżonym garażu. Następnie dołożył parę tysięcy dolarów i kupił Pawłowi nowe auto, znacznie bardziej pasujące do wizerunku mężczyzny, który wrócił z zagranicy i nie musiał pracować. Trzeba przyznać, że poprzedni samochód Saulaka był o wiele lepszy, za jego niepozornym, a nawet wzbudzającym współczucie wyglądem kryła się niesłychana moc i wytrzymałość, niemal wszystkie części pod maską wymieniono i udoskonalono. Zalety auta zostały uwzględnione, rzecz jasna, przy sprzedaży, toteż jego cena okazała się dość wysoka. Teraz zamiast rozwijającego zawrotną prędkość dalekobieżnego żiguli Paweł miał czarnego saaba, ale w ciągu minionych dwóch lat zagraniczne wozy na ulicach stolicy stały się tak popularne, że nowe auto wydawało się równie niepokaźne i nijakie jak stare.

      Paweł pojechał do Moskwy. Minajew odprowadził go do furtki i długo za nim spoglądał, póki szczupła i prosta jak trzcina sylwetka nie znikła za zakrętem prowadzącym na dworzec. Wolnym krokiem wrócił do domu, zamknął drzwi na klucz i zajął się przygotowaniem kolacji. Wiedział, że teraz co najmniej przez tydzień będzie się zmagał z atakami nagłego rozdrażnienia i złości, więc musi unikać kontaktów z tymi, których nie chce obrazić. Działo się tak za każdym razem, gdy etap żmudnego opracowania i starannego przygotowania operacji przechodził w stadium realizacji. Na etapie przygotowań można było coś jeszcze zmienić, przeprojektować czy zaplanować. Można było zrezygnować z obranego celu i przyjąć inny albo zatrudnić innych wykonawców. Przesunąć termin, gdy istniała obawa, że nie wszyscy są gotowi i nie ma dostatecznej synchronizacji. Zanim doszło do realizacji, wszystko dawało się jeszcze poprawić. Gdy jednak rozpoczynała się operacja, generał miał wrażenie, że traci kontrolę nad sytuacją. Ludzie zaczynali postępować zgodnie z otrzymanymi poleceniami, uruchamiały się przygotowane mechanizmy, plan był wdrażany, operacja nabierała rozpędu i w każdej chwili mogło dojść do jakiejś niespodzianki grożącej dużymi nieprzyjemnościami, a nawet katastrofą. Można stworzyć najdoskonalszą aparaturę, ale gdy zostanie puszczona w ruch, nikt nie ma już nic do powiedzenia i nie zatrzyma pędzącej maszynerii. Bez względu na to, jak starannie przygotować operację, nie sposób przewidzieć wszystkich ewentualności. Ponieważ generał Minajew nie miał żadnego wpływu na bieg wydarzeń oraz na ich następstwa, opanowywało go niemiłe uczucie braku pewności siebie i utraty kontroli. Nie pozwalało mu ono spać, pozbawiało apetytu i zatruwało życie. Po jakimś tygodniu mijało.

***

      Początek lutego okazał się ładny, bo mimo że chwycił mróz, było słonecznie i bezwietrznie. Słoneczna pogoda irytowała jednak Jewgienija Szabanowa. Komputer w gabinecie stał w takim miejscu, że w dni pełne słońca nie dało się przy nim pracować: wszystko się odbijało w monitorze. Szabanow nieraz się zastanawiał, jak przestawić meble, żeby promienie słoneczne nie padały na komputer, ale nic nie wymyślił. Pokój był długi i wąski, więc gdyby obrócić biurko, zajęłoby całą szerokość pomieszczenia, on zaś musiałby siedzieć tyłem do drzwi. Szabanow nie uważał się za osobę szczególnie nerwową, ale drzwi za plecami drażniłyby go i nie pozwalałyby normalnie pracować.

      Do piętnastego lutego został równo tydzień. W tym dniu prezydent obiecał przyjechać do rodzinnego miasta, żeby publicznie oznajmić, czy będzie się ubiegał o następną kadencję. Jewgienij Szabanow miał mu przygotować wystąpienie. Zadanie potraktował w dość oryginalny sposób, ponieważ siedział w kieszeni rywala prezydenta.

      „Dużo myślałem…” W tym miejscu Szabanow się zawahał. Bardzo obiecujący początek, trzeba go dobrze wykorzystać. Wszyscy znają styl prezydenta – mówi krótkimi zdaniami, robi długie, wymowne pauzy, nie potrafi modulować głosu i czarować nim słuchaczy, z czego słynął pierwszy prezydent ZSRR, który wygłaszał przemówienia bez kartki, patrząc zebranym w oczy. Obecny jest pozbawiony tego daru. W dodatku nie chce się uczyć. Więc co? To oczywiste, zdanie powinno nabrać bardziej osobistego charakteru. „Dużo myślałem – wystukał Szabanow na klawiaturze – nie spałem po nocach, zadawałem sobie pytania…” Wspaniale! Wyobraził sobie, jak zwalisty, barczysty prezydent, górując na trybunie, będzie odczytywał tekst swoim bezbarwnym, szorstkim głosem. Trudno wymyślić coś niedorzeczniejszego. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że dzięki temu zdaniu straci parę punktów.

      Tekst był już właściwie gotowy, zredagowało go paru doradców. Szabanow, będąc specem od wizerunku, wprowadzał ostatnie poprawki. Musiał pozaznaczać akcenty i pauzy, jednym słowem, wyreżyserować wystąpienie. Jeszcze raz przebiegł wzrokiem linijki tekstu, dotarł do słów: „od marca problemy z wynagrodzeniami się skończą” i zaznaczył ostatnie słowo, sugerując, że należy je wypowiedzieć głośno, wyraźnie, najlepiej skandując. Opóźnienia wypłat stały się już przedmiotem powszechnej dyskusji, nawet głupiec wie, że problem nie zniknie w marcu. Ciekawe, co za mędrek wymyślił, żeby włączyć pustą obietnicę do tekstu przemówienia. Tak czy inaczej, stało się. No więc niech prezydent złoży ją przy świadkach. Do marca niedaleko, niech odciśnie się na nim piętno niespełnionej obietnicy. Cały kraj usłyszy, że „problemy się skończą”, niech no potem spróbuje się wyprzeć.

      Doradcy obecnego prezydenta pozjadali oczywiście wszystkie rozumy. Nawet zagorzały wróg nie wyrządzi tak wielkiej szkody jak bezmyślny doradca. Szabanow nie miał nawet wyrzutów sumienia, że zajmuje się jedynie wymyślaniem sposobów, jak prezydent może stracić punkty wyborcze. Gdyby na jego miejscu znalazł się ktoś ślepo oddany liderowi, mistrz w swoim fachu, on też nie potrafiłby naprawić szkód, które przynoszą byle jacy doradcy. Oto na przykład harmonogram pierwszego dnia pobytu prezydenta w rodzinnym mieście. Na dworze sroży się mroźny i wietrzny luty, tymczasem spotkania z mieszkańcami i pracownikami zaplanowano na otwartej przestrzeni. Komu to przyszło do głowy? Prezydent dostanie przecież chrypki, to oczywiste. Albo zmarznie i zechce się rozgrzać jak każdy Rosjanin. A wiadomo, czym od niepamiętnych czasów rozgrzewają się ludzie w Rosji. Więc albo zjawi się na trybunie z bolącym gardłem, albo… I tak, i siak niedobrze. To znaczy dla niego, Jewgienija Szabanowa, to akurat dobrze. Nawet bardzo dobrze.

      Skończył pracę o dziesiątej wieczorem, wyłączył komputer i przeciągnął się, aż mu chrupnęło w stawach. Można wracać do domu. Już zapinał płaszcz, gdy zabrzęczała komórka na biurku.

      – Tak, słucham – niecierpliwie rzucił do słuchawki, pragnąc jak najszybciej wsiąść do samochodu i odjechać.

      – Jeżeli interesuje pana człowiek, który przyjechał z Samary – rozległ się nieznajomy

Скачать книгу