Sprawiedliwy oprawca. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sprawiedliwy oprawca - Aleksandra Marinina страница 25
– Tutaj się pan myli. – Paweł nieznacznie się uśmiechnął. – Trafiłem do kolonii bez niczyjej pomocy, z własnej winy i na własne życzenie.
– A czego było więcej, winy czy chęci?
– Jedno wynikało z drugiego.
– Ach tak – w zamyśleniu wycedził Minajew. – To nieco zmienia sytuację. Ale nie radykalnie.
Generał nie był szczery. Bardzo liczył na to, że wzbudzi w Pawle pragnienie zemsty na ludziach, którzy wpakowali go do więzienia. Skoro jednak tak nie jest, sytuacja ulega zmianie, i to znaczącej. Czy Saulak zechce rozprawić się z zabójcami Bułatnikowa? Raczej nie. Gdyby tego pragnął, nie zaszyłby się w więzieniu, tylko wykopał topór wojenny i porachował się z przeciwnikiem. Nie zrobił tego, więc to raczej bardzo mało prawdopodobne, że po dwóch latach zapała żądzą zemsty. Emocje, nawet najprawdziwsze, mają to do siebie, że stygną.
– Jakie zadanie Bułatnikowa wykonywał pan w chwili jego śmierci?
– Doskonale pan wie, że tego nie zdradzę – spokojnie odparł Saulak.
– Ale z pewnością zdaje pan sobie sprawę, że zabójców Władimira Wasiljewicza należy szukać wśród osób, z którymi był związany przed śmiercią. Czy to znaczy, że odmawia pan pomocy?
– Zgadza się. Bułatnikow był związany z wieloma potężnymi i wpływowymi ludźmi, każdy z nich mógł zorganizować na niego zamach. Pański zamysł nie ma sensu i szansy na powodzenie.
– Jest pan w błędzie – gorąco zaoponował generał. – Przez wiele lat pracowałem z Bułatnikowem, więc muszę poznać prawdę na temat jego śmierci i przywrócić sprawiedliwość. To mój obowiązek, rozumie pan? Obowiązek ucznia, współpracownika i zastępcy.
Paweł milczał, nieśpiesznie popijając aromatyczną gorącą herbatę. Jedzenia nie tknął, włożył tylko łyżeczkę konfitur do herbaty. Generał pomyślał, że skoro motyw zemsty zawiódł, warto posłużyć się strachem. Jeśli on też nie poskutkuje, pozostaje jeszcze uczucie wdzięczności. Minajew za wszelką cenę pragnął zmusić Saulaka do współpracy. Potrzebował go, by zrealizować to, co sobie zaplanował. Nikt inny się nie nadawał. Nikt prócz Pawła nie potrafi tego zrobić.
– Wie pan, dlaczego zapewniłem panu ochronę? – zapytał.
– Domyślam się. Oprócz kobiety, którą pan przysłał, kręcili się koło mnie jeszcze czterej mężczyźni. No właśnie, kim oni są?
– Stawia mnie pan w trudnym położeniu, Pawle Dmitrijewiczu. – Minajew lekko się uśmiechnął. – Odkryję przed panem wszystkie karty, pod warunkiem że nawiążemy współpracę. Jeśli jednak los Bułatnikowa jest panu obojętny i nie chce mi pan pomóc, nie mam prawa niczego panu zdradzać. Ja też mam swoje tajemnice zawodowe.
– Pańskie sekrety nie są wiele warte. I bez nich wiadomo, że ludzie, którym Bułatnikow robił przysługi, boją się teraz rozgłosu. Władimir Wasiljewicz miał szeroką agenturę, ale tylko mnie powierzał pewne zadania. Więc jestem im potrzebny, żebym niczego nie wygadał. To nawet dziwne, że było ich zaledwie paru. Nie byłbym wcale zaskoczony, gdyby przy bramie kolonii zebrało się pół Rosji. Jeśli nie chce mi pan powiedzieć, kto mnie szuka, nie trzeba, niech pan nie mówi. To i tak nic nie zmieni. Wiem, że ktoś na mnie czyha, nie ma jednak znaczenia, kto to jest, bo i tak podejmę środki ostrożności.
– A więc wcale się pan nie boi?
– Ależ skąd, boję się. Co jednak nie znaczy, że ze strachu ujawnię panu sprawy Władimira Wasiljewicza. Był pan jego zastępcą i uczniem, więc chyba ma pan o nim sporą wiedzę, po co panu moje sprawozdanie? A jeśli o czymś panu nie wiadomo, to widocznie tak sobie życzył Bułatnikow. Wie pan tyle, ile pozwolił, żeby pan wiedział, nie zamierzam postępować wbrew jego woli.
– Mógłbym zapewnić panu bezpieczne schronienie – zauważył Minajew.
– Dziękuję. Czego pan oczekuje w zamian?
– Niech mi pan pomoże znaleźć zabójców Bułatnikowa. To dla mnie bardzo ważne, Pawle Dmitrijewiczu, proszę mi wierzyć. Nie ma w tym żadnej polityki, to czysto ludzkie uczucie. Właściwie nie chciałem panu tego mówić, ale… Widzi pan, to i owo rzeczywiście wiem. Władimir Wasiljewicz prawdopodobnie ukrywał przede mną pewne sprawy, ale gwarantuję panu, że tylko niektóre. Wiem, czym się pan zajmował, wiem też o grupie, którą pan prowadził. Może nie zostałem wprowadzony we wszystkie pańskie zadania, ale nawet to, co wiem, w zupełności wystarczy, by nawarzyć panu piwa. Nie zamierzam tego robić, nie chcę umyślnie wyrządzać panu krzywdy, ale jeśli odmówi pan pomocy, obawiam się, że będę musiał nagłośnić pewne fakty. Powtarzam, nie po to, żeby panu zaszkodzić, ale po to, żeby zniszczyć tych, którzy mają na sumieniu śmierć Bułatnikowa.
– Elegancki szantaż? To nie przysparza panu chwały, generale.
– Nie dbam o to, majorze. Tak, tak, wiem, kim pan był, zanim został agentem Bułatnikowa. Wiem też, że w czasach, gdy nosił pan naramienniki majora, nazywał się pan inaczej. Wiem, w jakich okolicznościach stracił pan stopień i stanowisko. No więc, majorze, nie zależy mi na chwale, skoro będę musiał żyć ze świadomością, że zabójcy mojego mentora, przyjaciela i dowódcy pozostają na wolności. Rozumie pan? Ta sytuacja też nie przysparza mi chwały. Jestem oficerem i mężczyzną, jeśli te słowa dla pana coś znaczą.
– W takim razie jestem zmuszony stwierdzić, że pan kłamie, Antonie Andriejewiczu. Skoro wie pan o mnie aż tyle, na pewno wie pan i to, kto zabił Bułatnikowa. Nie wierzę, że jest inaczej.
Minajew milczał, ze skupieniem mieszając łyżeczką herbatę w kubku. Gdy w końcu spojrzał na Saulaka, jego oczy były ciemne i przepastne.
– Przyznaję, Pawle Dmitrijewiczu, że skłamałem. Wiem, kto to zrobił. I chcę, żeby mi pan pomógł zlikwidować tych ludzi. Widzi pan, wyłożyłem wszystkie karty. Nie chcę, żeby ci ludzie zniknęli jedynie z powierzchni ziemi, chcę, żeby ich nazwiska okryły się hańbą po wsze czasy.
– Rozumiem. – Paweł skinął głową. – Ale nie podzielam pańskich uczuć. Nie ukrywajmy przed sobą prawdy, Antonie Andriejewiczu, skoro nie potrafimy wyznać jej innym. To, co robił generał Bułatnikow, a także to, co robiłem ze swoimi ludźmi, wykonując jego rozkazy, nosiło znamiona przestępstwa, łagodnie mówiąc. Wszystkich nas należało rozstrzelać za to, co robiliśmy. Łącznie z panem, bo wiedział pan i milczał. A teraz chce pan ukarać innych za czyny, których dopuszczał się też Bułatnikow? To znaczy, że on mógł, a oni nie? Podwójny rachunek, podwójna moralność? Dla pana Władimir Wasiljewicz to dowódca, przyjaciel i mentor. Ale dla ogromnej większości jest zwyczajnym zabójcą i bandytą. Więc jeśli chce się pan zemścić za jego śmierć, to wyłącznie pańska sprawa. Nie może pan nikogo w to wciągać i żądać pomocy.
– Nawet od pana?
– Nawet ode mnie.
– Czyżby nie pozostała w panu krztyna ciepłych uczuć wobec Bułatnikowa? Nigdy w to nie uwierzę.
– Nie zależy mi na tym. Jestem panu wdzięczny,