Sprawiedliwy oprawca. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sprawiedliwy oprawca - Aleksandra Marinina страница 24
– Może przynajmniej teraz mi pani powie, do kogo mnie wiezie?
– Nie mogę. – Pokręciła głową. – A nuż to się panu nie spodoba? Jeszcze pan ucieknie. Będzie mi przykro, gdy po tych wszystkich perypetiach zgubię pana na ostatnich metrach. Jak dojedziemy, sam pan zobaczy. Tak czy inaczej, może pan być pewien, że ten człowiek nie nosi się z niecnym zamiarem, by się pana pozbyć, inaczej nie próbowałby przeszkodzić tym, którzy chcą to zrobić. A zatem w najbliższej perspektywie pana życiu nic nie grozi.
– To bardzo pokrzepiające. – Uśmiechnął się. – Niech pani poda rękę.
– Po co? – zdziwiła się. – Chce mi pan powróżyć?
– Pomóc. Przecież kiepsko znosi pani lądowanie.
– Skąd pan wie?
– Łatwo to zauważyć. Nie po raz pierwszy siedzimy razem w samolocie. Proszę się nie bać i dać mi rękę.
Nastia posłusznie wyciągnęła dłoń. Tym razem palce Pawła były ciepłe. Dwoma rękami obmacał jej nadgarstek, znalazł jakiś punkt i mocno nacisnął. W pierwszej chwili Nastia drgnęła z bólu, ale niemal od razu poczuła, że mdłości zaczęły ustępować. Saulak nie wypuszczał jej ręki ze swoich dłoni i Nastia ze zdziwieniem stwierdziła, że jego dziwne sztuczki odnoszą skutek. Ustąpił nawet ucisk w uszach. Przymknęła oczy i odprężona odchyliła się w fotelu. Ręce i nogi zrobiły się ciężkie jak z ołowiu, nie spała już trzecią noc z rzędu, lecz dopiero teraz poczuła potworne zmęczenie. Ogarnęła ją senność, zrobiło jej się ciepło i błogo, zapragnęła, żeby to się nigdy nie skończyło. Siedziałaby tak w fotelu rozgrzana, spokojna i zrelaksowana, o nic by się nie martwiła…
– Pobudka. – Usłyszała nad uchem głos Pawła. – Przylecieliśmy.
– O Boże! – zawołała przestraszona. – Czyżbym zasnęła?
– Owszem. Nawet jęczała pani przez sen.
– Ale przynajmniej nic nie mówiłam?
– Mówiła pani. I zdradziła mi wszystkie sekrety.
Nastia wiedziała, że Paweł żartuje, ale twarz miał, o dziwo, poważną, a nawet chyba zagniewaną. Do licha, że też zasnęła, siedząc tuż koło obiektu wysokiego ryzyka, za jaki nie bez powodu uważała swojego towarzysza podróży! Coś podobnego! To niewybaczalne.
Pasażerowie już schodzili po trapie, a ona nie miała siły, żeby wstać. Paweł też siedział, trzymając ją wciąż za rękę. Nastia pokonała rozleniwienie.
– Chodźmy – powiedziała stanowczo, wstając z fotela.
Na parkingu koło budynku lotniska odszukała auto, które zostawiła tutaj parę dni temu. Na szczęście pogoda w stolicy ostatnio była łagodna, bez silnych mrozów, więc Nastia nie miała problemu, żeby otworzyć samochód i uruchomić silnik.
Jechali w milczeniu. Nastia miała nieprzyjemne uczucie, że została wykorzystana jak pionek w grze. Nie udało jej się przecież dowiedzieć, co ukrywa Paweł Saulak oraz kto i po co go śledzi. Trzeba jednak przyznać, że nie miała takiego zadania. Generał Minajew wiedział wszystko na temat Pawła, a ją, Anastazję Kamieńską, potraktował jak darmową siłę roboczą, wykorzystując przyjaźń z jednym z szefów MWD i prosząc go o przewiezienie Saulaka z Samary do Moskwy.
O trzeciej w nocy droga do miasta była całkiem pusta. Nastia miała minąć przystanek autobusowy za posterunkiem GAI6, trzysta metrów dalej powinien czekać samochód. Zgadza się, oto i on, mercedes, stoi z włączonymi światłami. Nastia zwolniła i zatrzymała się tuż koło niego. Z ciemności wyłonił się mężczyzna, podszedł do auta i otworzył drzwi od strony Pawła.
– Niech pan wysiądzie, Pawle Dmitrijewiczu – powiedział.
Ten jednak ani drgnął, nawet nie odwrócił głowy.
– Nastiu – powiedział półgłosem.
Drugi raz odezwał się do niej po imieniu.
– Tak?
– Dziękuję pani.
– Nie ma za co. Zrobiłam, co do mnie należy.
– Niech pani nie zapomni tego, co powiedziałem. Do widzenia.
– Do widzenia, Pawle.
Wysiadł, starannie zamykając drzwi, i ruszył w stronę mercedesa, ale po kilku krokach nagle się zatrzymał. Nastia odniosła wrażenie, że chce jej coś jeszcze powiedzieć. Szybko wyskoczyła z samochodu. Dzieliły ich ze trzy metry. W ciemności nie potrafiła dostrzec wyrazu jego twarzy, ale jedno wiedziała na pewno – patrzył jej w oczy. I znowu oblała ją fala gorąca, poczuła się miękka i podatna jak topniejący wosk.
Saulak skinął jej lekko głową, po czym gwałtownie się odwrócił i wsiadł do samochodu. Trzasnęły drzwi, rozległ się warkot silnika, mercedes nabrał szybkości i znikł z pola widzenia.
Nastia usiadła za kierownicą, ale nie potrafiła się zmusić, żeby przekręcić kluczyk w stacyjce. Zupełnie opadła z sił.
Część 2
Operacja Stella
Rozdział 5
Anton Andriejewicz Minajew zawiózł Pawła do swojego domku letniskowego. Był on ciepły, wygodny i pieczołowicie urządzony, Anton Andriejewicz chętnie spędzałby w nim cały rok, gdyby nie żona i córka, które wolały mieszkać w mieście, bo uroki życia na wsi wcale ich nie pociągały.
– Chyba jest pan znużony i chce odpocząć – powiedział Minajew, otwierając dom i włączając ogrzewanie. – Proszę się rozgościć. I nie martwić, że jest zimno, zaraz zrobi się gorąco. Rozmowę odłożymy na później.
– Wolałbym najpierw porozmawiać – odrzekł oschle Saulak. – I od razu wyjaśnić sytuację. Niewykluczone, że wycofa pan propozycję gościny.
– No cóż, skoro pan nalega… – Minajew rozłożył ręce, zadowolony w głębi ducha. Rzeczywiście lepiej od razu się rozmówić i zrzucić ciężar z serca. – W takim razie postawię wodę na herbatę, bo czeka nas długa rozmowa.
Zaparzył świeżą, mocną herbatę, umieścił na stole cukier, konfitury i miseczkę z cukierkami, nakroił sera i chleba, które przezornie ze sobą przywiózł: gość z drogi na pewno jest głodny.
– Wie pan, kim jestem? – zapytał Pawła, gdy wszystko było gotowe.
– Jeśli się nie mylę, mam do czynienia z pułkownikiem Minajewem. Czy może już z generałem?
– Z generałem – potwierdził Anton Andriejewicz. – A zatem chyba pan wie, że
6
GAI (Gosudarstwiennaja awtomobilnaja inspiekcija) – kontrola drogowa.