Sprawiedliwy oprawca. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sprawiedliwy oprawca - Aleksandra Marinina страница 6
Koło wpół do dziewiątej znalazła się pod budynkiem administracji więziennej i usiadła na ławce. Brama, przez którą miał wyjść Saulak, była pięć metrów dalej. Nastia położyła obok siebie lekką, ale pojemną torbę, wsunęła ręce w kieszenie i przygotowała się na długie czekanie. Już w pociągu zmarzły jej nogi, więc siedząc na ławce, apatycznie poruszała palcami w butach, żeby krew zaczęła żwawiej krążyć i żeby choć trochę się rozgrzać.
O dziewiątej piętnaście pod budynek zajechała szara wołga. Kierowca zatrzymał się tuż przy bramie, ale na polecenie pasażera, który obejrzał się na Nastię i skrzywił z niezadowoleniem, znowu ruszył i odjechał jakieś pięćdziesiąt metrów dalej – tam, gdzie powinien pójść wypuszczony na wolność więzień Saulak.
Pierwsi już się stawili, z satysfakcją odnotowała Nastia. Ciekawe, czy przyjechali wcześniej, tak jak ja, czy może wiedzą, o której wyjdzie Saulak. Jeżeli im powiedziano, to znaczy, że mają swoich ludzi w kolonii. Zobaczymy.
Nieśpiesznie wstała z ławki i podeszła do bramy. Cokolwiek się zdarzy, musi być pierwszą osobą, którą zobaczy Saulak. I co najważniejsze, muszą ją też zobaczyć ci, którzy się interesują Pawłem Dmitrijewiczem.
O dziewiątej dwadzieścia pięć na zakręcie prowadzącym ze stacji pojawił się młody mężczyzna w puchowej kurtce i dużej czapce z wilczego futra. Na widok szarej wołgi zatrzymał się w odległości dwustu metrów. Nastia zauważyła, że pasażer i kierowca zamienili parę słów, po czym samochód znowu zaczął manewrować, jakby szukając lepszego miejsca. Tylko nie wiadomo, czemu inne miejsce miało okazać się lepsze. Chłopak w czapce postał ze trzy minuty, w zamyśleniu obserwując pętle zataczane przez auto, po czym wrócił na gościniec.
Osaczają nas ze wszystkich stron, pomyślała Nastia. Pięknie, bez dwóch zdań. A przeciwko całej tej różnorodnej bandzie głupiutka, naiwna Kamieńska, bez broni i legitymacji służbowej. No dalej, Saulak, wychodź, dłużej nie mogę czekać, cała zdrętwiałam z zimna.
Dziesięć po dziesiątej Nastia usłyszała metalowy zgrzyt po drugiej stronie bramy i domyśliła się, że ktoś pokonuje kolejne odcinki ogrodzenia ochronnego. Zgadza się, żelazne skrzydło bramy odjechało w bok i pojawił się Paweł Dmitrijewicz Saulak we własnej osobie. W ciągu ostatnich sześciu dni Nastia tyle razy oglądała jego zdjęcie, że od razu go poznała. Wysokie czoło z zakolami sięgającymi prawie ciemienia, małe oczka, twarz bez brwi z mocno zapadniętymi policzkami, cienkimi ustami i długim, garbatym nosem. Widząc przed sobą tę twarz, nie wiedzieć czemu poczuła się nieswojo.
– Musi mnie pan wysłuchać – powiedziała szybko, biorąc Saulaka pod rękę. – Szara wołga przyjechała po pańską duszę, ale ja chcę pana uratować, chociaż nie jestem pewna, czy dam radę. Usiądźmy na ławce.
Saulak posłuchał w milczeniu. Nastia wyciągnęła z torby termos z gorącą kawą i dwa plastikowe kubki.
– Ma pan ochotę?
Saulak pokręcił głową.
– Jak pan chce. A ja się napiję. Okropnie zmarzłam, czekając na pana. No więc, Pawle Dmitrijewiczu, ktoś na pana poluje. Nie wiem, kto i dlaczego chce pana dopaść, ale moje zadanie polega na tym, żeby dowieźć pana bez szwanku do Moskwy. W tym celu mnie wynajęto i za to mi zapłacono. Nie wiem, co z pana za ptaszek i kogo tak przypiliło, żeby pana dopaść, ja jednak muszę wykonać swoje zadanie. Do tej pory wszystko jasne?
Saulak kiwnął głową.
– Halo, Pawle Dmitrijewiczu, umie pan mówić? Czy udaje głuchoniemego?
– Słucham panią. Proszę kontynuować – odezwał się w końcu.
– Dobrze. Chcę, żeby zrobił pan parę rzeczy, i to nie z grzeczności dla mnie, ale dlatego, że to naprawdę konieczne. Po pierwsze, proszę od razu powiedzieć: chce pan dotrzeć żywy do Moskwy, czy ma pan jakieś inne plany w tym względzie?
– Chciałbym. – Saulak lekko się uśmiechnął.
– W takim razie druga prośba: niech mi pan wierzy i mnie słucha. Mam pomysł, jak względnie bezpiecznie dowieźć pana na miejsce, ale na razie nie zdradzę szczegółów. Ustalmy jedno: sam pan nie dojedzie, a z moją pomocą ma pan szansę, więc proszę pozwolić mi ją wykorzystać. Zgoda?
– Nie jestem pewien, ale na razie przyjmę to jako aksjomat.
– W porządku, to mi odpowiada – stwierdziła Nastia beztrosko. – Powiedzmy, że na razie, potem zobaczymy. No i wreszcie trzecia kwestia: poznajmy się jak należy. Mam na imię Anastazja, może mnie pan nazywać Nastią i dla dobra naszej wspólnej sprawy proszę mi mówić po imieniu. Nie podaję panu ręki, pasażer z wołgi zbyt uważnie nas obserwuje, nie chciałabym, by się domyślił, że właśnie przed chwilą się poznaliśmy i coś uzgodniliśmy.
– Może mnie pani nazywać Pawłem. I proszę mi nalać kawy.
– Przecież prosiłam, żeby mówił pan do mnie po imieniu – z wyrzutem powiedziała Nastia, podając mu kubeczek z ciemnym parującym płynem.
– Potrzebuję czasu. Muszę się przyzwyczaić. Boże, jak może pani pić to świństwo!
Ze wstrętem upił parę łyków i się skrzywił.
– Kawa jest dobra – zauważyła Nastia. – Dziwne, że panu nie smakuje.
– Nie znoszę kawy, nigdy jej nie piję.
– Sam pan przecież prosił…
– To dla pasażera w wołdze. Jeżeli rzeczywiście po mnie przyjechał.
– Sądzę, że tak. Ale łatwo to sprawdzić. Zaraz wsiądziemy do pociągu i pojedziemy do Samary. Zatrzymamy się w hotelu, a jutro rano polecimy do Jekaterynburga.
– Po co? Przecież zamierza pani zabrać mnie do Moskwy, prawda?
– Zgadza się. Dlatego polecimy do Jekaterynburga. Dobrze pan widzi pasażera?
– Owszem.
– A kierowcę?
– Też.
– Rozpozna pan ich w innych warunkach?
– Bez trudu.
– W takim razie ruszajmy na stację. I jeszcze raz proszę: przejdźmy na „ty”.
– Nie obiecuję. Nie widzę potrzeby.
– W porządku. – Nastia ustąpiła. – Zostawmy to. Tak jest nawet lepiej.
Wsunęła termos z powrotem do torby, zarzuciła długi pasek na ramię i wstała.