Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja. Dorota Schrammek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja - Dorota Schrammek страница 2

Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja - Dorota Schrammek

Скачать книгу

o szefie. Myślałam, że znowu się w kolejnym zadurzyła. Wiesz, pan Arek to, pan Arek tamto… Suszyłam jej głowę, że w małym miasteczku nie powinna wikłać się w romans. Odpowiadała lekceważąco, że szef nie jest w jej typie. Po co pojechała w tę podróż z nim, nie mam pojęcia.

      Dorota drgnęła, gdy drzwi sekretariatu się otworzyły.

      – Tu jest wypis pani męża. – Pielęgniarka podała jej dokumenty. – I recepta na leki przeciwbólowe. Proszę po tygodniu przywieźć pacjenta na kontrolne badania do chirurga. W zabiegowym ściągniemy wtedy resztę opatrunków.

      Droga do domu minęła małżeństwu w milczeniu. Kolejne dni także upływały niemal w ciszy.

      Po wizycie, gdy wszystko okazało się w jak najlepszym porządku, kobieta nalała sobie kieliszek wódki, wypiła go duszkiem i przypuściła lawinę pytań.

      – Muszę znać całą prawdę – zażądała. – Chcę wiedzieć, po co jeździłeś do Kołobrzegu i po co brałeś Karolinę. Nie zasługuję na kolejne lawirowanie.

      Mierzyła go takim wzrokiem, że Arek drżącym głosem zaczął opowiadać wszystko od początku. Nie patrzył jej w oczy.

      – Czyli restauracja nie jest nasza. Dobrze zrozumiałam? – przerywała mu od czasu do czasu, wtrącając pytania.

      – Nie jest. Nabyliśmy lokal za odstępne. Oznacza to, że ma właściciela, a my tylko dzierżawimy. Umowa była jednak tak skonstruowana… Byłem przekonany… Wiem, powinienem wziąć prawnika, a nie udawać, że pozjadałem wszystkie rozumy, ale… Wierz mi, chciałem jak najlepiej dla naszej rodziny. Chciałem pokazać, że coś potrafię, że mogę prowadzić własny biznes.

      Dorota roześmiała się szyderczo i nalała sobie kolejny kieliszek wódki. Ponownie wypiła duszkiem. Arek nie odważył się zwrócić jej uwagi, że nigdy w taki sposób nie piła alkoholu i za chwilę będzie na sporym rauszu.

      – Co dalej? – spytała.

      Opowiedział o piśmie, w którym właściciel zapowiadał trzykrotne podniesienie czynszu. Wspomniał o Karolinie, która usłyszawszy o problemie, zaproponowała kontakt z zamożnym znajomym.

      – Dlatego tam pojechaliśmy – dodał na zakończenie. – A w drodze powrotnej wydarzył się ten wypadek. Z przeciwka na nasz pas wyskoczył samochód. Kierowca wyprzedzał na trzeciego. Musiałem ratować się, uciekając do rowu. Nie było najmniejszych szans na inną reakcję.

      Dorota chwyciła za kieliszek i nalała wódki po raz trzeci. Powoli zaczynało się jej kręcić w głowie. Piła na pusty żołądek.

      – Jak to jest, że kompletnie obca kobieta, twoja podwładna, wiedziała o całej sytuacji z restauracją, a ja nie? Jakim prawem z nią konsultowałeś ważne kwestie, pomijając we wszystkim żonę? Rozumiem, że wkład, jaki był z mojej strony, okazał się niewystarczający. To, że zgodziłam się, aby na restaurację poszły całe nasze oszczędności, jest nieistotne. Popatrz mi prosto w oczy i powiedz, dlaczego tyle czasu zatajałeś wszystko przede mną!

      Nie mógł spojrzeć. Odwrócił głowę w drugą stronę, by Dorota nie widziała łez. Co miałby powiedzieć? Że wstydził się przed małżonką swojego nieudacznictwa? Że nie zniósłby jej wzroku pełnego zawodu? To dla niego najgorsza kara.

      – Od dzisiaj chcę mieć wgląd we wszystko, co dotyczy restauracji – zarządziła, wstając. Zachwiała się lekko. Wypity alkohol zrobił swoje. – Chcę wiedzieć o każdej decyzji, nawet jeżeli chodzi o zakup butelki coca-coli. Od jutra zabieram się za przeglądanie dokumentów. Nie interesuje mnie, co powiedzą pracownicy, bo nie ufam ci za grosz. A teraz dobranoc!

      Realizację planu zaczęła już następnego dnia. Dopóki trwał rok szkolny, przyjeżdżała do restauracji zaraz po zamknięciu biblioteki. Obu synów sadzała w rogu niewielkiego gabinetu Arka, a sama pochylała się nad dokumentami. Wertowała zarówno te dotyczące spraw urzędowych i notarialnych, jak i faktury, listy zamówień oraz zrealizowanych zakupów. Pewne rzeczy wynotowywała, dodając przy nich tylko sobie zrozumiałe symbole. Nie rozstawała się z plikiem kartek. Przeglądała je w każdej wolnej chwili, jakby układając w głowie zapisane informacje.

      Dla Arka to była droga przez mękę. Dorota niemal nie rozmawiała z nim, ograniczając się do spraw związanych z dziećmi i ewentualnych pytań o restaurację. Nie było wspólnych wieczorów spędzonych na oglądaniu telewizji, bo nawet gdy mąż wracał wcześniej do domu, to wyjeżdżała żona, by sprawdzić coś w restauracji. Naturalnie, że próbował zagajać rozmowę, ale Dorota nie kontynuowała tematu. Spali razem w małżeńskim łóżku w sypialni, jednak na każdą próbę jego dotyku reagowała odsuwaniem się. Miał wrażenie, że robi to ze wstrętem. Ten stan utrzymywał się od kwietnia.

      Pewnego czerwcowego ranka Dorota stanęła w oknie, delektując się smakiem gorącej kawy. Spoglądała na ogród, który rozkwitł pełnią barw i aromatów. Pomyślała, że nim słońce będzie wysoko, musi podlać rośliny. Gdy zrobi to zbyt późno, zaparzą się. Teraz jednak ma jeszcze chwilkę dla siebie. Włączyła radio stojące na kuchence mikrofalowej. Przy muzyce zawsze lepiej jej się rozmyślało. Usłyszała głos Zbigniewa Wodeckiego. Uwielbiała go słuchać.

      Dni złe zwodziły mnie

      Na krętych dróg rozstaje,

      We mgle gubiłem się…

      Otarła spływającą po policzku łzę. Dość! Najwyższy czas przestać się gubić, a kręte drogi zamienić na dwupasmową autostradę. Najwyższy czas podjąć konkretne decyzje!

      Rozdział 2. Malowane na niebiesko okiennice

      Liliana z zadowoleniem popatrzyła na efekt porannej pracy. Cieszyło ją, że nie poddała się lenistwu, tylko wyskoczyła z łóżka i zabrała się do tego, co obiecała babci. Dała słowo już dobrych kilka tygodni temu, ale ciągle wynajdywała wymówki, aż nadszedł dzień, w którym nie miała jak wytłumaczyć swojej opieszałości. Wyszła z pościeli i narzuciła roboczy fartuch staruszki używany do prac w obejściu – tak nazywała podwórze i najbliższą okolicę. Chwyciła zardzewiały pojemnik z farbą. Jeszcze niedawno wyszukiwała argumentów, by nie podjąć się tej pracy.

      – Babciu, to jest stare! – tłumaczyła, wskazując na puszkę, z której zeszła etykieta. – Nie wiadomo nawet, jaki kolor jest w środku.

      – Owszem, kupowane dawno, ale wtedy produkty były lepszej jakości – odpierała atak staruszka.

      – Otworzę, a opary mnie zabiją!

      – Wątpię. Pewnie wszystko wywietrzało.

      – To znaczy, że farba nie nadaje się do użytku. Pojadę do sklepu i kupię nową.

      – Takiego odcienia nie znajdziesz. – Babcia popatrzyła na wnuczkę. – Kiedyś nie było wyboru. Kolory komponowało się samodzielnie. W sklepie były podstawowe barwy, a ludzie, którzy chcieli czegoś innego, musieli wysilić się nieco. Tę farbę zmieszać z tą, tu dodać jeszcze trochę innej. Powstawały naprawdę wspaniałe efekty. Teraz mamy wszystko podane na tacy i niemal nie musimy się starać.

Скачать книгу