Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja. Dorota Schrammek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja - Dorota Schrammek страница 3

Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja - Dorota Schrammek

Скачать книгу

dalej? Nie przyznała się babci, że odwiedziła tutejszy urząd pracy. Poza sezonowymi ofertami w turystyce nie było nic. Rozmyślała, czy nie spróbować szukać pracy w Kołobrzegu lub w Koszalinie. To oznaczałoby jednak rozłąkę z babcią, a przecież z jej powodu trafiła na Winne Wzgórze.

      Staruszka pod wpływem wnuczki nabrała więcej sił do życia. Przez kilka zimowych miesięcy była niemal uziemiona z powodu nogi. Teraz, gdy nastały naprawdę długie i piękne dni, wypuszczała się o lasce spory kawał od domu. Odwiedzała sąsiadów, zbierała zioła na łące, chodziła na stary niemiecki cmentarz i pieliła groby. Każdego dnia miała nowy cel i zadanie do wykonania. Lilę to cieszyło.

      Wkrótce babcia zaczęła interesować się nowinkami technicznymi. Wnuczka wymusiła na niej obietnicę, że będzie nosiła przy sobie telefon komórkowy i użyje go w razie potrzeby. Gdy udawała się do sąsiadki, dzwoniła, że dotarła na miejsce, a potem że właśnie wychodzi do domu. Liliana zawoziła ją do pani Walentyny i czekała na sygnał, kiedy po babcię przyjechać. Gdy wnuczka wybierała się do sklepu do Czaplinka, staruszka mogła telefonicznie uzupełnić listę zakupów. To srebrne pudełeczko okazało się świetną pomocą.

      Kiedyś komórka Liliany rozgrzewała się do czerwoności rozmowami prowadzonymi jedna za drugą. Teraz panowała kompletna cisza. Właścicielka kilka razy w ciągu dnia włączała podświetlenie ekranu i sprawdzała, czy nie przeoczyła jakiegoś połączenia. Niestety nikt nie usiłował skontaktować się z nią, kiedyś niezastąpioną osobą w korporacyjnym świecie, informowaną i bombardowaną o każdej porze dnia i nocy, w święta oraz w weekendy. Wtedy odnosiła wrażenie, że bez jej decyzji zawali się coś, że prezes będzie niezadowolony, a podwładni nie dadzą sobie rady. Praca była jej życiem. Życie stało się pracą. Teraz panowały kompletna pustka i cisza. Jakby w kilka tygodni po jej decyzji o rezygnacji z pracy nagle przestała istnieć. Na początku miała jeszcze nadzieję, że ktoś zreflektuje się, zatęskni za nią, doceni jej profesjonalizm i wkład, jaki włożyła w rozwój firmy, i powie: „Niech pani pracuje na swoich warunkach, a kiedy będzie mogła, wróci do nas”. Ale tak się nie stało. Trybik w korporacyjnej machinie został zastąpiony kolejnym.

      Praca pracą, ale najbardziej przykre było jednak to, że Wiktor prawie się nie odzywał. Mieli ze sobą sporadyczny kontakt. Wiedziała, że od śmierci żony minęły zaledwie dwa miesiące i mężczyzna na pewno potrzebuje czasu, by oswoić się z nową sytuacją, ale czy ona rzeczywiście była nowa? Przecież kobieta od miesięcy przebywała w hospicjum. Wiktor wiedział doskonale, że żona nie opuści tego miejsca i tam dokończy żywota. Kontakt z Lilą po tym przykrym zdarzeniu ograniczył niemal do zera. Liliana powstrzymywała się przez ostatnie cztery tygodnie. Pewnie był zajęty pogrzebem, potem porządkowaniem rzeczy po zmarłej, kontaktem z rodziną – tak sobie tłumaczyła to milczenie. Jego gabinet w tym czasie był zamknięty. Przypadkowo w sklepie dowiedziała się, że doktor Matusz zaczął przyjmować pacjentów na nowo. Zadzwonić jednak nie zamierzał. W końcu kobieta wysłała esemesa:

      Witaj! Czy wszystko u Ciebie w porządku? Pozdrawiam.

      Odpowiedź przyszła po dwóch godzinach:

      Tak, jest okej. Zadzwonię do Ciebie za kilka dni.

      Zrobił to dopiero po kolejnych dwóch tygodniach. Rozmowa była sztywna.

      – Jak sobie radzisz? – spytała Liliana.

      – Tak, jak muszę – odparł zdawkowo. – Wstaję, idę do pracy, zajmuję się pacjentami.

      – Mogę ci jakoś pomóc? – Zabrzmiało jak tekst z amerykańskiego tasiemca.

      – Nie, dziękuję. Kiedyś to wszystko przejdzie, ale na razie emocje są świeże. Jak czuje się twoja babcia? – zmienił temat.

      Dalsza część konwersacji dotyczyła staruszki. Wiktor nie zapytał, co u Liliany. Nie interesowała go jej praca, a właściwie brak zajęcia. Pożegnał się szybko, nie obiecując, że zadzwoni, przyjedzie, odwiedzi…

      Spotkała go przypadkiem kilka dni później, gdy wybrała się do pralni. Zabijała czas i oczekiwanie na jakiekolwiek zajęcie, zabierając się za solidne porządki w domku babci i obejściu. Umyła wszystkie okna, najęła specjalistów do prania dywanów, wymiotła wszystko z szaf i ciężkie, grube rzeczy zawiozła do pralni w Czaplinku. Tam, stojąc przy ladzie, usłyszała za sobą znajomy głos. Wiktor jej nie zauważył. Podszedł do pracownika zajmującego się przyjmowaniem odzieży i przekazywał coś w szarych, długich workach.

      – Dzień dobry. – Liliana podeszła do lekarza.

      Drgnął, zaskoczony, słysząc jej głos.

      – Dzień dobry! – Podał jej rękę. Nie przytulił, nie pocałował, przywitał się jak z każdym innym człowiekiem.

      Patrzyli na siebie, nie wiedząc, jak prowadzić rozmowę.

      – Masz czas na kawę? – Odważyła się zapytać.

      – Niestety. Muszę biec na wizyty domowe. – Nie patrzył jej w oczy, nie była zatem pewna, czy mówi prawdę, czy po prostu podaje wymówkę. Po chwili odebrał kwitek i bez pożegnania niemal wybiegł z pralni.

      Liliana spojrzała na parking, szukając wzrokiem jego samochodu. Po mieście poruszał się autem, a motor zostawiał na dłuższe dystanse. Czerwone audi wypatrzyła od razu. Czekała, aż Wiktor wsiądzie do samochodu i odjedzie. Nieoczekiwanie drzwi pasażera otworzyły się. Wysiadła młoda kobieta. Podeszła do lekarza, uśmiechnęła się, powiedziała coś, a potem go objęła. Wtedy Liliana wszystko zrozumiała. Nie kontaktował się, bo miał kimś innym zajęte myśli. Szybko znalazł pocieszenie po śmierci żony! Dlaczego to nie ona, Lila?! Przecież to jej… No właśnie: co jej? Obiecał cokolwiek? Oświadczył się? Zadeklarował miłość? Nic z tych rzeczy! Zabrał ją kilka razy na przejażdżkę, okazał bliskość, ale nic poza tym. Resztę dopowiedziała sama. Wyobraźnia podsuwała jej, że z tej relacji może wyjść związek. Była naiwna! Jakby niczego nie nauczyła ją sytuacja z pracą w korporacji! Nie powinno się nikomu ufać ani na nikim polegać! Jedynie na sobie!

      Liliana z trudem otworzyła puszkę z farbą. Po pomieszczeniu gospodarczym rozszedł się mocny zapach. Podobno babcia kiedyś wynajmowała domek letnikom. Przez kilka lat przyjeżdżały do niej zaprzyjaźnione rodziny ze Śląska, by na lato zmienić otoczenie.

      – Ale to było dawno – opowiadała staruszka. – Miałam wtedy krowę, kilka kur, dbałam o sad. Dla miastowych było to coś egzotycznego, gdy mogli napić się ciepłego mleka prosto od krowy, przecedzonego przez pieluchę założoną na wiadro. Dzisiaj, gdyby to zobaczył ktoś z sanepidu, miałabym masę kontroli na głowie.

      Liliana rozglądała się po wnętrzu. Poniemieckie mury wydawały się w bardzo dobrym stanie. Wiedziała, że doprowadzono tu kanalizację. W niewielkiej kuchni stały zakurzone sprzęty. Obok była łazienka, z której nikt już nie korzystał. Kobieta weszła tam, aby sprawdzić coś, co przed chwilą zaświtało jej w głowie. Tak, dałoby się to tutaj wstawić… Oczami wyobraźni widziała wszystko nieco inaczej. Z roku na rok wprowadzałaby zmiany. Najpierw musi porozmawiać z babcią, czy w ogóle jest taka możliwość… Spontaniczny pomysł, który właśnie się narodził, domagał się realizacji.

      Z malowaniem okiennic babci uporała

Скачать книгу