Wisznia ze słowiańskiej głuszy. Aleksandra Katarzyna Maludy
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wisznia ze słowiańskiej głuszy - Aleksandra Katarzyna Maludy страница 8
Jaga włóczyła się po łąkach w poszukiwaniu broczy24, świeżych liści krwawnika, babki, bylicy, dziurawca i kto ją tam jeszcze wiedział czego. Ziele suszyło się ciężko, bo wiosna była mokra, zapasów brakowało, a po zimie ludzie chorowali.
Broch kręcił się koło kąciny, w której stał posąg Peruna, wiciądza25 nad wszystkimi bogami. Nikt nie śmiał na figurę spojrzeć, więc bóg stał otoczony rzadką palisadą z pni, zasłonięty ze wszystkich stron skórzanymi kotarami. I tylko on, Broch, któremu ta godność przypadła po ojcu, nabierał powietrza w płuca, odchylał zasłony, sprzątał nawiane tu liście, a kiedy musiał koniecznie wypuścić powietrze i nabrać świeżego, wybiegał z kąciny, by śmierdzącym oddechem nie skalać świętego miejsca. Niektórzy mówili, że kowal Wilk godniejszy jest tego zaszczytu, że kto ze świętym żelazem pracuje, nad jego mocą może zapanować, milszy byłby Perunowi niż Broch, ale on nie zamierzał ustąpić.
Niech kowal kuje sierpy, topory. Do tego jest zdatny, tego we wsi potrzeba, a ja zajmę się kąciną! – fukał w myślach.
Poszedł do stajni, by oporządzić Perunowego konia. Biały był jak mleko i czysty. Perun na nim nie jeździł tej nocy, co nie było dobrym znakiem. Broch zajrzałby chętnie do kielicha przytroczonego do posągu boga, sprawdziłby, czy Perun dający święte życie upił z niego trochę ofiarnego miodu, ale usłyszał głos rogu.
Jaga zaostrzonym patykiem wygrzebywała z ziemi korzeń broczy, kiedy zabrzmiał róg.
Wisznia stała wtedy po kolana w wodzie i ścinała tatarak.
Dzienia tłukła kijanką w onuce nad rzeką.
Kowal zamarł z młotem wzniesionym nad głową.
Czaty dmą w róg! Na trwogę!
Dziad czuł, że śmierć sobie o nim przypomniała. Trzęsawka go wzięła. Dygotał przykryty mokrymi po przeprawie skórami, ale słowem się nikomu nie poskarżył. Zresztą kto miałby teraz czas dla niego! Umrzeć mu była już najwyższa pora i tylko się modlił do Boga Wielkiego Nieba, by ostatni raz dane mu było zobaczyć przed śmiercią huńskie zwycięstwo. Zaklinał los, śpiewając pieśń:
Prześwietny król Hunów Attyla
Zrodzony z ojca Mundzuka,
Pan najdzielniejszych plemion,
Który z potęgą, o jakiej nigdy nie słyszano,
Sam posiadł królestwa scytyjskie i germańskie,
Który przeraził oba cesarstwa rzymskiego świata,
Zdobywając miasto po mieście,
I aby reszty nie łupić,
Prośbami ubłagany, przyjął roczną daninę…
Z trudem wsparł się Dziad na ramionach, próbując wypatrzyć na mijanych wzgórzach umocnień wroga, ocenić, jaką mogą mieć korzyść ze zwycięstwa. Jednak gasnącymi oczami nie mógł nic zobaczyć, więc padł na barłóg i dalej śpiewał, choć sam nie wiedział, czy głos jego słychać, czy tylko słowa błąkają się po umyśle.
Kiedy wszystkiego szczęśliwie dokonał,
Nie padł od ciosów wrogów,
Nie zginął zdradzony przez swoich,
Lecz zachowując bez uszczerbku rodzinne plemię,
Pośród radosnej zabawy,
Nie czując bólu,
Zasnął…26
I on zasypiał, a przed snem ujrzał jeszcze, jak będąc niedorosłym szczylem, na własne oczy widział śmierć umiłowanego Attyli. Pamiętał, jak jechał jego król w weselnej karocy z nową żoną Ildiko. Jak piękna była jego wybranka! Włosy awarskim zwyczajem zebrała w warkocz, a na głowę włożyła przepaskę szczerozłotą, z której zwieszały się złote dzwoneczki. Dzyń, dzyń – podzwaniały przy każdym jej ruchu. Ildiko patrzyła oczami łani na gości weselnych, co już porządnie miodu i wina popili, ze strachem, z dumą, a trochę z radością. Na szyi jej błyszczał naszyjnik z medalionów nabijanych barwnymi kamieniami, na rękach – brzęczące bransolety. Piękna była Ildiko w dzień swojego ślubu z Attylą. Młoda żona weszła do drewnianego domu swego władcy, zniknęła za drzwiami rzeźbionymi w smoki i szarańcze, a jej mąż został ze swoim ludem i pił jeszcze długo w noc, jak i oni pili. I żarł, jak oni żarli, aż wreszcie wszedł za rzeźbione drzwi, by nacieszyć się piękną żoną.
Dziad, który wtedy nie był jeszcze Dziadem, bo wołali na niego Edekon, tylko dziś już nikt o tym nie pamiętał, też żarł i pił, aż legł gdzieś pod drzewem bez przytomności. Gdy nadszedł dzień i słońce już było wysoko, weselnicy obsiedli dokoła drewniany dom Attyli i czekali, kiedy ich król zechce się pokazać. Nastało południe, potem wieczór, a on nie wychodził… Wtedy najstarszy syn Attylowy, Ellak, wszedł do domu i podniósł alarm. Młody Dziad wspiął się na palce i zajrzał przez zasłonięty tylko skórą wyglądek do wnętrza. Zobaczył króla leżącego na plecach, a nad zakrwawionym ciałem płakała piękna Ildiko. Nikt nie miał wątpliwości. Spił się Attyla strasznie i legł na wznak. Krew puściła mu się nosem, co przedtem już często się zdarzało, i zadusiła go. Tak umarł ten, którego nie mógł pokonać żaden człowiek.
I on, Dziad, też teraz umiera kołysany na bezdrożach naddnieprzańskiego stepu. Już nie zobaczy zwycięstwa Hunów, bo śmierć mu oczy mrokiem zasłoniła i zmąciła umysł, co dobrym było, bo gdyby Dziad dalej snuł wspomnienia, to musiałby przypomnieć sobie, jak Ellak pozwolił pobić swoich królowi Gepidów Ardarykowi, jak lud huński roztopił się wśród Ujgurów, Madziarów, Bułgarów, a tylko niedobitki takie jak jego grupa uszły z tego, by błąkać się po niezmierzonych przestrzeniach stepów od Dunaju do Dniepru, a kto wie, czy nie dalej… Ale to wszystko wreszcie przestało obchodzić Dziada, choć może jeszcze w ostatnich chwilach słyszał, jak róg bojowy wzywa do walki. Jednak nie było mu dane dowiedzieć się, czy Rua, wnuk Dengizeka, młodszego syna Attyli, wiedzie resztki jego ludu po zwycięstwo, czy po klęskę.
4
Dął Niebór w róg na trwogę do ostatniego tchu, do upadłego, bo stojąc na wieży strażniczej w ostrogu na skarpie nad Dnieprem, widział, jak zbliża się do osady gromada obcych. Jechali. Na rączych koniach się kołysali. Już łuki z pleców zdjęli, szykowali się do ataku. Więc dął Niebór w róg i patrzył, jak kowal broń rozdaje chłopom i jak wszyscy w dyrdy puszczają się pod górę do ostrogu, jak kobiety, co prały odzież nad Dnieprem, z krzykiem niczym stado kaczek lecą w stronę warowni. Obserwował, jak
24
jedna z nazw marzanny barwierskiej, której kłącza używano jako czerwonego barwnika
25
pana, dowódcy, wojownika
26
Jordanes,