Byłem żałosnym dupkiem – czyli jak żyć z sensem. John Kim
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Byłem żałosnym dupkiem – czyli jak żyć z sensem - John Kim страница 9
![Byłem żałosnym dupkiem – czyli jak żyć z sensem - John Kim Byłem żałosnym dupkiem – czyli jak żyć z sensem - John Kim](/cover_pre422174.jpg)
A potem poznałem jego ojca. Ożeż w mordę! Opowiadano mi, jak pobił trzech wielkich facetów w Tommy’s Burger, a jego syn z matką patrzyli na to z samochodu. I to nie w jakichś zamierzchłych czasach, raptem rok wcześniej. Gość był z gatunku tych, których boją się nawet współwięźniowie pod celą. W każdym razie nie podobało mu się, że chłopak tańczy. „Mój syn nie jest mięczakiem”. Wpadłem jak śliwka w kompot. Wszyscy – a w pierwszym rzędzie oczywiście mój pacjent – oczekiwali, że załatwię zgodę ojca na występy taneczne syna. Ale jak sprawić, by ktoś, kto pakuje ludzi do szpitala tylko za to, że ośmielili się zerkać na jego żonę, zmienił swoje poglądy na bycie mężczyzną?
Zaprosiłem go, żeby obejrzał syna podczas treningu. Rzecz jasna, nie chciał przyjść, w końcu jednak go przekonałem. Przyszedł niechętnie i stał obok mnie z kamienną twarzą. Opowiedziałem mu o postępach syna i o tym, jak ta nowa miłość do tańca pozwala mu odejść od nałogu.
– Niech pan patrzy, jaki on jest szczęśliwy na scenie – powiedziałem.
Nie potrafił temu zaprzeczyć. Przekonał się, że jego syn jest tylko dzieciakiem, a taniec daje mu szczęście.
Gdy już zawiązaliśmy nić porozumienia, chłopak opowiedział mi o tym, jak jego ojciec codziennie spuszczał mu manto. A teraz na tej scenie zobaczył samego siebie. I zdał sobie sprawę, że wypaczone pojęcie o tym, na czym polega bycie mężczyzną, odziedziczył po ojcu. Że to ojciec wpoił mu takie, a nie inne poglądy, co dodatkowo przysporzyło jego synowi bólu i doprowadziło do uzależnienia.
A teraz ten ojciec pozwolił synowi tańczyć.
Zrobił coś, czego od swojego ojca nigdy się nie doczekał.
# 8
Nie kwękaj
Dopiero po trzydziestce uświadomiłem sobie, jaki ze mnie mazgaj. Właśnie odkryłem program CrossFit. Ćwiczenia były ponad siły, zwłaszcza kiedy wymagały ruchów, których wcześniej nie stosowałem albo za którymi moje ciało nie przepadało. Dlatego gdy przychodziłem, a ćwiczenia były nie po mojej myśli, marudziłem i kląłem przez całą rozgrzewkę, aż włączano zegar i trzy… dwa… jeden… start! Ludzie śmiali się, sądząc, że John Kim się zgrywa, jednak byłem śmiertelnie poważny. Naprawdę narzekałem na ćwiczenia i na to, że się na nie zdecydowałem, choć przecież zrobiłem to dobrowolnie. Ale kiedy zacząłem trenować z grupką sportowców, zdałem sobie sprawę, że jestem jedynym marudą, a nikt poza mną nie narzeka, nie biadoli. Raz czy dwa zdarzyło się komuś zakląć, ale zaraz brał się do roboty.
Była to chwila prawdy. Ta, kiedy orientujesz się, że jesteś inny niż reszta na sali.
Zacząłem wówczas analizować swoją przeszłość. Gdy ojciec zabierał mnie i mojego brata do pracy, przez cały czas, czyli od jazdy do biura aż po drogę powrotną, byłem naburmuszony. Jeżeli nie wyrażałem tego na głos, to zachowywałem się jak nieznośny bachor, prezentowałem negatywną energię. Dziesięć godzin dąsania się. Z perspektywy czasu widzę, że jeżdżenie z ojcem do pracy było najgorszym, co mnie spotkało w życiu. Zgoda, dzieciaki nie palą się do zakładania instalacji telefonicznych w biurach. Sęk w tym, że nie byłem wtedy dzieckiem, tylko dwudziestolatkiem. I gdybym podszedł do tego inaczej, gdybym nie biadolił, nie marudził i nie doprowadzał siebie i wszystkich wokół do czarnej rozpaczy, nie byłoby tak źle. Ale to ja na własne życzenie zrobiłem z tego coś strasznego.
„Chodzenie do pracy z ojcem było twoim najgorszym życiowym doświadczeniem?”. Ależ nie, skąd, bywały gorsze dni. Tyle że przez mój upór i dąsanie się akurat te przeżycia wryły mi się w pamięć jako najbardziej traumatyczne. Dla odmiany mój brat, zaledwie o kilka lat starszy, wychowany pod tym samym dachem i zrobiony z podobnych genów, nigdy nie narzekał. Naprawdę nigdy, choć pracował z ojcem dwa razy częściej niż ja. Mnie brali tyko wtedy, kiedy potrzebowali pomocnika. Czy znosił to lepiej, bo był silniejszy i zręczniejszy? A skąd! Byłem w znacznie lepszej kondycji fizycznej niż on. Różniliśmy się tylko podejściem do życia. Jeden z nas wciąż był chłopczykiem.
A potem zacząłem się zastanawiać nad swoimi związkami i tym, czy w nich również byłem marudą. Oczywiście, że tak, ale cóż w tym dziwnego. Po prostu powielałem wzorzec zachowania. Jeżeli narzekasz w pracy albo na siłowni, to najprawdopodobniej w innych sytuacjach życiowych jesteś takim samym zrzędą.
Ale przechodząc do rzeczy: oto najbardziej żenujący przykład. Chyba jeszcze nikomu tego nie wyjawiłem. Byłem żonatym facetem po trzydziestce. Rzadko się z żoną kochaliśmy, ponieważ nasze relacje się popsuły. Którejś nocy naszła mnie wielka ochota na seks, ale ona nie chciała. Pamiętam, jak leżałem w łóżku i wściekły jak diabli przewracałem się z boku na bok. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się to komiczne jak numer z kabaretu. Trzydziestoletni facet miotający się na łóżku jak ryba wyrzucona z wody, bo nie dostał tego, czego mu się zachciało. Jestem pewny, że ona nie mogła przez to spać i pewnie zastanawiała się, jakim cudem wyszła za dwunastolatka. Seksowne, co?
Jako mężczyźni sami odpowiadamy za własne szczęście. Biadolenie zwykle jest skutkiem tego, że nie poczuwamy się do tej odpowiedzialności. W powyższym przykładzie, kiedy mazgaiłem się z powodu braku seksu, wcale nie chodziło o seks. Dąsałem się, bo byłem nieszczęśliwy. Strzeliłem focha, bo nie zaszedłem zawodowo tak daleko, jak na to liczyłem. Marudziłem, ponieważ nie lubiłem siebie. Ciskałem się, bo chciałem, żeby kto inny wypełnił moją pustkę.
Na co najczęściej narzekasz i utyskujesz? Na pracę? Na szefa? Na jakim etapie kariery się znajdujesz? Dziewczyna nie spełnia twoich zachcianek? Nie robi czegoś tak, jak tego oczekiwałeś? Ile zarabiasz? Jak dbasz o ciało? O rodzinę? Po pierwsze, zadaj sobie pytanie, czy jesteś naprawdę szczęśliwy. A może, tak samo jak ja kiedyś, jesteś żałosnym dupkiem? Jeśli tak, marudzenie świadczy o tym, że najwyższy czas, żebyś zmienił siebie oraz swoje życie i zaczął odpowiadać za własne szczęście.
# 9
Nie porównuj, kto ma większego
We wczesnym dzieciństwie odkrywamy siusiaka – i zaczynamy się nim fascynować. Wprawdzie mieliśmy go od zawsze, nagle jednak wzbudza naszą ciekawość, intryguje. Nie możemy go odkręcić, więc zaczynamy się nim bawić. I stwierdzamy, że czerpiemy z tego przyjemność. To nowe i podniecające uczucie. Czujemy się ważniejsi. Podświadomie utożsamiamy członka z władzą.
W szkole średniej, gdy przebieramy się w szatni przed wuefem, dociera do nas, że członki różnią się wielkością, i zaczynamy porównywać naszą władzę z władzą innych chłopców. Raz się czujemy jak Superman, innym razem jak zwyczajny Clark Kent. Oto mamy coś namacalnego, co uwewnętrzniamy w odruchu obronnym, by ocenić, ile jesteśmy warci. Ten sposób myślenia wpędza nas w stany lękowe i sprawia, że czujemy się gorsi. Wielu mężczyzn zmaga się z tym nie tylko za młodu, ale i później, w dorosłym życiu.
Następnie odkrywamy pornografię i pokazywane na filmach olbrzymie członki. Teraz już nie jesteśmy nawet Clarkiem Kentem. Jesteśmy stażystą w redakcji „Daily Planet”, który rozwozi pocztę na wózku i uchyla