Ciemniejsza strona Greya. Э. Л. Джеймс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ciemniejsza strona Greya - Э. Л. Джеймс страница 6
– Tak, dziękuję, panie Grey – odpowiadam równie grzecznie.
– W takim razie chodźmy pooglądać zdjęcia tego chłopca.
Wyciąga rękę i pomaga mi wysiąść.
Na spotkanie wychodzi nam siwowłosy, brodaty mężczyzna. Uśmiecha się szeroko. To ten sam człowiek, którego poznałam ostatnim razem.
– Joe. – Christian uśmiecha się i puszcza moją rękę, aby wymienić z nim uścisk dłoni. – Zajmij się nim. Stephan zjawi się koło ósmej czy dziewiątej.
– Zrobi się, panie Grey. Witam panią – kiwa mi głową. – Pański samochód czeka na dole. Och, winda się zepsuła, muszą państwo zejść schodami.
– Dziękuję, Joe.
Christian bierze mnie za rękę i ruszamy w stronę schodów.
– Z tymi obcasami masz szczęście, że to tylko trzy piętra – burczy z dezaprobatą.
No coś takiego.
– Nie podobają ci się te kozaczki?
– Bardzo mi się podobają, Anastasio. – Jego spojrzenie ciemnieje i wydaje mi się, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymuje. – Chodź. Zejdziemy powoli. Nie chcę, żebyś spadła z tych schodów i skręciła kark.
Siedzimy w milczeniu, gdy kierowca wiezie nas do galerii. Niepokój wrócił, przybierając jeszcze na sile. Christian milczy zadumany, wręcz niespokojny. Po rozluźnionej atmosferze nie został nawet ślad. Tyle pragnę powiedzieć, ale ta podróż jest zbyt krótka. Christian w zamyśleniu wygląda przez szybę.
– José to tylko przyjaciel – bąkam.
Odwraca się i mierzy mnie wzrokiem. Oczy ma pociemniałe i nieufne, nie zdradzają niczego. Jego usta – och, jego usta mocno mnie rozpraszają. Pamiętam je na swoim ciele – wszędzie. Pali mnie skóra. Christian poprawia się na kanapie i marszczy brwi.
– Te śliczne oczy wydają się zbyt duże w stosunku do twarzy, Anastasio. Proszę, powiedz mi, że będziesz jeść.
– Tak, Christianie, będę jeść – odpowiadam automatycznie.
– Nie żartuję.
– Doprawdy? – W moim głosie pobrzmiewa pogarda. Ależ ten człowiek ma tupet; człowiek, przez którego pięć ostatnich dni było dla mnie piekłem. Nie, to nie tak. To ja zgotowałam sobie piekło. Nie. On. Potrząsam z konsternacją głową.
– Nie chcę się z tobą kłócić, Anastasio. Chcę, abyś do mnie wróciła i żebyś była zdrowa – mówi.
– Ale nic się nie zmieniło. – Nadal masz pięćdziesiąt twarzy.
– Porozmawiamy w drodze powrotnej, dobrze? Jesteśmy już na miejscu.
Samochód zatrzymuje się przed wejściem do galerii i Christian wysiada. A ja nie jestem w stanie wydobyć z siebie głosu. Otwiera dla mnie drzwi i ja także wysiadam.
– Dlaczego to robisz? – pytam głośniej, niż zamierzałam.
– Ale co? – Christian jest wyraźnie zaskoczony.
– Mówisz coś takiego, a potem po prostu milkniesz.
– Anastasio, przyjechaliśmy na miejsce. Tu, gdzie chciałaś. Załatwmy to, a potem porozmawiamy. Nieszczególnie mam ochotę na scenę na ulicy.
Rozglądam się. Ma rację. To miejsce publiczne. Zaciskam usta, a on piorunuje mnie wzrokiem.
– Okej – burczę.
Bierze mnie za rękę i prowadzi w stronę wejścia.
Znajdujemy się w zaadaptowanym magazynie – cegły, podłogi z ciemnego drewna, białe sufity i biały system rur i przewodów. Przestronnie i nowocześnie. W galerii zdążyło się zebrać sporo osób sączących wino i podziwiających prace José. Na chwilę zapominam o swoich kłopotach, zachwycona tym, że mojemu przyjacielowi udało się zrealizować marzenie. Świetna robota, José!
– Dobry wieczór, witamy państwa na wernisażu José Rodrigueza. – Wita nas młoda, krótkowłosa szatynka w czerni, z dużymi kolczykami w kształcie kół i pomalowanymi na czerwono ustami. Prześlizguje po mnie wzrokiem, następnie zdecydowanie zbyt długo patrzy na Christiana, następnie znowu na mnie, mrugając i rumieniąc się.
Marszczę czoło. On jest mój. A przynajmniej był. Po chwili kobieta mruga ponownie.
– Och, to ty, Ano. Zapraszamy na poczęstunek. – Uśmiechając się szeroko, wręcza mi broszurę i wskazuje stół z napojami i przekąskami.
– Znasz ją? – pyta Christian, marszcząc brwi.
Kręcę głową, równie skonsternowana.
Wzrusza ramionami.
– Czego się napijesz?
– Białego wina.
Brwi schodzą mu się w jedną linię, ale nic nie mówi, tylko odchodzi, aby zrealizować moje zamówienie.
– Ana!
Przez tłum przeciska się José.
A niech mnie! Ma na sobie garnitur. Świetnie wygląda. Uśmiecha się promiennie, a chwilę później bierze mnie w ramiona i mocno przytula. I naprawdę mocno się muszę starać, aby nie wybuchnąć płaczem. Mój przyjaciel, mój jedyny przyjaciel na czas nieobecności Kate. W oczach wzbierają mi łzy.
– Ana, tak się cieszę, że dałaś radę przyjść – szepcze mi do ucha. Nagle odsuwa mnie na odległość ramienia i mierzy bacznym spojrzeniem.
– No co?
– Hej, wszystko w porządku? Wyglądasz, no cóż, dziwnie. Dios mío, schudłaś?
Mrugam powiekami, blokując łzy.
– José, nic mi nie jest. Tak bardzo się cieszę w twoim imieniu. Gratuluję wystawy. – Głos mi drży, gdy na tej tak bardzo znajomej twarzy widzę troskę, ale muszę panować nad sobą.
– Jak się tu dostałaś? – pyta.
– Dzięki Christianowi. – Nagle ogarnia mnie niepokój.
– Och. – José rzednie mina. Puszcza mnie. – Gdzie on jest?
– Tam, poszedł po coś do picia.
Kiwam głową w kierunku Christiana i dostrzegam, że właśnie wymienia uprzejmości z kimś stojącym w kolejce. Christian podnosi wzrok i nasze spojrzenia się krzyżują. Przez krótką chwilę jestem jak sparaliżowana, gdy tak patrzę na tego niezwykle przystojnego mężczyznę, z którego twarzy nic się nie da wyczytać. Przewierca mnie gorącym