Dziewczyna taka jak ja. Ginger Scott
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dziewczyna taka jak ja - Ginger Scott страница 16
– Nie jadę – mówię w końcu.
Wybucha śmiechem, ale milknie, kiedy się prostuję i patrzę mu w oczy. Wyciągam rękę po torbę, ale on przerzuca ją sobie przez ramię i piorunuje mnie wzrokiem. Podchodzi do drzwi, otwiera i przytrzymuje otwarte. Mijam go powoli.
– Taki masz plan? Znowu zamierzasz się na wszystko wypiąć? Może wróć do fajek, zmieszaj tabletki z kilkoma shotami whisky, zacznij wychylać się z samochodów, albo nawet skocz na główkę z mostu. Kurwa, Joss, czasem naprawdę trudno być twoim przyjacielem.
Zatrzymuję się kilka metrów przed jego samochodem, ale on idzie dalej. Wrzuca do środka moją torbę.
– Nie potrzebuję takiego gadania, Kyle! – wołam, on jednak ucina moje słowa trzaśnięciem drzwi. Szybko uruchamia silnik.
Nie patrzy na mnie, więc podchodzę do auta, wsiadam, gniewnie zapinam pasy i przytulam się do szyby, bo chcę się znaleźć jak najdalej od niego.
Spodziewam się, że jechać będzie równie szybko – nagłe skręty, ostre hamowanie – ale nie tym razem. Kyle prowadzi spokojnie, mimo że czuję, jak niewypowiedziane przez niego słowa aż się biją o to, żeby je uwolnić. W milczeniu zajeżdżamy pod szkołę. Odpinam pasy i otwieram drzwi. Kyle nie rusza się z miejsca i nim zdążę zatrzasnąć za sobą drzwi, widzę, jak obiema rękami pociera twarz.
– No co? – fukam.
Opuszcza ręce i odwraca się, opierając głowę o siedzenie. Patrzy na mnie zmęczonymi oczami.
– I co my teraz zrobimy?
Ściągam brwi i mrużę z irytacją jedno oko. Gniewne emocje jeszcze ze mnie nie wyparowały, do tego nadal boli mnie noga.
– Pójdziemy na cholerne zajęcia, potem wrócimy do domu, a ja przebiorę się w strój roboczy i sprawdzę, czy uda mi się załapać na jakąś dodatkową zmianę.
– Nie chodzi mi o to – mówi Kyle i kręci głową.
Zdrowym biodrem opieram się o otwarte drzwi i wzruszam ramionami.
– Co zrobimy z tym wszystkim, co wiemy? Wes… jego bracia. Jak mam wejść teraz do szkoły, przywitać się z TK i Levim i udawać, że dwa ostatnie dni w ogóle się nie wydarzyły? Czy to w porządku? Ich brat żyje, a ja mam nie pisnąć na ten temat ani słowa? A jaki jest twój plan, Joss? W jaki sposób zamierzasz ich okłamywać?
Powoli wciągam powietrze przez nos i zmuszam się do tego, żeby nie zaciskać zębów. Wzruszam ramionami, następnie puszczam drzwi i robię krok w tył, nie odrywając wzroku od twarzy przyjaciela.
– Nie zamierzam – mówię, po czym zatrzaskuję drzwi, przechodzę na drugą stronę auta, sięgam za fotel Kyle’a i wyjmuję swoją torbę.
Szybkim krokiem ruszam w stronę głównego wejścia, ale on okazuje się szybszy. Chwyta mnie za rękę, żebym zwolniła.
– Nie możesz wejść tam i im powiedzieć, Joss. Zgadzam się, że muszą się dowiedzieć, ale trzeba to odpowiednio rozegrać. Nie możesz…
– Nie jestem głupia – rzucam, wyszarpując rękę. Nadal idę ku wejściu, ale już bez wcześniejszej determinacji. Kyle ma rację.
Zatrzymuję się, kiedy docieramy do głównego budynku. Pozwalam, aby torba zsunęła mi się z ramienia i spadła na ziemię, sama zaś siadam na niskim murku prowadzącym do sali gimnastycznej. Odruchowo kieruję spojrzenie na boisko do baseballu. Jest puste i ściska mnie w żołądku na myśl, że nie zobaczę tam więcej Wesa.
Kyle siada na trawie naprzeciwko mnie, podciąga kolana i opiera się na nich łokciami.
– Wczoraj wieczorem mój tato wyszedł z domu. Chyba nie wrócił.
Kyle’owi opadają ramiona, jakby uszło z niego powietrze. Zna dobrze mój niepokój.
– To niekoniecznie oznacza, że wrócił do picia, Joss – mówi i przygryza wargę, bo wie, że równie dobrze tak właśnie może być.
Moje spojrzenie ponownie ucieka w stronę boiska.
– Nie sądzę, abym dała sobie z tym wszystkim radę. A jeśli pije? Ledwie się trzymam, a to… Nie mogę do tego wrócić.
Kyle nie odpowiada. Nie musi. Siedzimy tutaj – z boku, gdzie nikt nie zwraca na nas uwagi – do czasu, aż rozlega się dzwonek. Nie mogąc dłużej udawać, oboje wstajemy, podnosimy z ziemi torby i czekamy, aż nasi przyjaciele przyjdą z siłowni. Mój ojciec się tam udał, no ale z drugiej strony… zawsze tak robił. Nigdy nie zawiódł chłopaków ze swojej drużyny. I choć nie jest już ich trenerem, to nadal jego chłopcy.
Witają się żółwikiem i wypytują TK o futbol, Taryn natomiast bierze mnie pod ramię i idziemy razem ku schodom. Zerka na mnie, pytając bezgłośnie, czy potrzebna mi pomoc, ale ja uśmiecham się blado i kręcę przecząco głową.
– Gdybyś widziała, jakie ćwiczenia wymyślała Rebecca, wiedziałabyś, że schody to teraz dla mnie pikuś. – Chichoczę.
Nie popisuję się, mimo że mnie kusi. Wchodzę po schodach po jednym stopniu i trzymam się balustrady. Jestem ostrożna – tak, jak chciałby Wes.
– No i jak tam Grace? – pyta Taryn w chwili, gdy zajmujemy swoje miejsca w pracowni biologicznej. Zastanawiam się, czy Wes też by wybrał te zajęcia.
– Grace… – Wyjmuję z torby nowy zeszyt na spirali i przewieszam ją przez oparcie krzesła. Robię szybki wydech nosem, a kiedy się odwracam, otwieram zeszyt na pierwszej stronie i wpisuję datę. – Okazała się naprawdę super – przyznaję, uśmiechając się do Taryn.
Przyjaciółka odpowiada mi w taki sam sposób.
– Serio? – pyta.
Przytakuję i opuszczam wzrok na czystą kartkę. Przesuwam ołówek wzdłuż spirali, rysując małe punkciki.
– Dała mi trochę rzeczy po mamie… głównie zdjęć – opowiadam i przygryzam wnętrze policzka, żeby nie powiedzieć czegoś więcej.
– Ucieszyła się na twój widok? – Taryn opiera głowę na dłoni, a ja się odwracam i patrzę jej w oczy.
– Aha. – Ponownie przytakuję. Tym razem uśmiecham się szczerze. – Myślę, że nawet bardzo.
– No to dobrze, że tam pojechaliście – stwierdza.
Coś mi mówi, że moją przyjaciółkę nieco zabolało, że zamiast do niej poszłam z tym do Kyle’a, ale potrzebowałam swojej opoki. Pewne sprawy – te najmniej przyjemne – najlepiej zrozumie zawsze Kyle, może nawet lepiej niż Wes.
Pan Dickerson chrząka, po czym gasi światła i zamyka