Dziewczyna taka jak ja. Ginger Scott

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziewczyna taka jak ja - Ginger Scott страница 13

Dziewczyna taka jak ja - Ginger  Scott Jak my

Скачать книгу

było żałosne – droczy się ze mną.

      Przez chwilę się śmieję, ale wesołość szybko znika i kończy się to tak, że przez niemal minutę wpatruję się w milczeniu w przyjaciela. Pozwala mi na to, patrząc w moje oczy. I jakimś sposobem udaje nam się odbyć rozmowę bez słów.

      – Kocham go… Wes… ja… – urywam i zaciskam usta. Wiem, że Kyle to wie, ale po tych kilku dniach w podróży i po tym, jak staliśmy się sobie bliscy – jeszcze bliżsi niż do tej pory – chcę, aby wiedział, że moje serce pozostaje zajęte.

      – Nie dlatego robię za twojego kierowcę.

      Wzdycham ciężko, a Kyle ujmuje moją dłoń. Pozwalam mu na to i patrzę, jak ją obraca i całuje moje knykcie.

      – Nie zrobiłem tego w nadziei, że jakimś cudem zdobędę twoje serce i zajmę miejsce Wesa. Zrobiłem to dlatego, że ty i ja… robimy dla siebie takie rzeczy. Bez względu na wszystko.

      Kyle patrzy mi w oczy i wiem, że to, co powiedział, jest prawdą. Nie próbuje poprawić mi nastroju. Możliwe, że ten chłopak to najlepszy przyjaciel, jaki chodzi po ziemi. A ja mam szczęście, że jest mój.

      – Myślisz, że Wes potrafi latać? – pytam.

      Wybucha gromkim śmiechem.

      – Aha, a pod ciuchami nosi pewnie rajtuzy. I założę się, że na tę planetę trafił w kapsule – żartuje.

      – O mój Boże, zakochałam się w kosmicie! – Mój śmiech graniczy z histerią. Śmieję się tak intensywnie, że aż mnie łapie kolka.

      I tak to ciągniemy przez długi czas, przerzucając się takimi wyrażeniami, jak laserowy wzrok, magnetycznie dłonie, rozciągliwa skóra i niewidzialność. Choć bawi mnie niedorzeczność tego wszystkiego, towarzyszy temu bolesny ucisk w żołądku, bo bez względu na to, czym to jest tak naprawdę, jest bardziej porąbane niż jakaś historia o superbohaterze. Jestem głównym pionkiem w grze pewnego człowieka. Ja i Wes.

      Usta mnie bolą od śmiechu i w końcu poważnieję. Świat zaczyna emanować poświatą, nie złotą, lecz niebieską – to ta tuż przed wschodem słońca. Patrzę na twarz Kyle’a, także skąpaną w tej poświacie. Z jego twarzy zdążył już zniknąć uśmiech.

      – Jedźmy – mówię.

      – Na pewno?

      Wpatruję się w drogę, która ciągnie się przez wiele kilometrów w obu kierunkach. Nikt się do nas nie zbliża. A ja nie zamierzam wracać do tamtej przyczepy.

      Kiwam głową, a Kyle odczekuje kilka sekund, dając mi szansę na zmianę zdania. Przekręca kluczyk w stacyjce, a ja zapadam się w fotelu i obracam wywietrznik w drugą stronę, żebym mogła się zdrzemnąć w czasie godzinnej jazdy do domu. Po niecałych dwóch kilometrach wołam, aby się zatrzymał.

      – Jezu Chryste, Joss… Pewnego dnia zabijesz nas oboje! O co chodzi?

      Samochód Kyle’a nie zdążył się jeszcze dobrze zatrzymać, a ja otwieram drzwi i wyskakuję, po czym puszczam się biegiem. Ledwie słyszę, jak coś za mną woła. Gdybym szukała, nigdy bym go nie wypatrzyła. Poddałabym się. Wszechświat nie chciał jednak, aby tak się stało.

      W wysokich krzakach, obok przekrzywionego znaku, na którym widniały dawniej godziny kursowania łodzi, ukrywa się van Shawna. Najpewniej od kilku godzin. Ktoś inny uznałby, że to porzucony grat, schowany w krzakach po to, żeby nie psuć widoku. Ale ja znam ten samochód. I wiem, że jest jak najbardziej na chodzie.

      Nie włącza świateł, a szkoda. Gdyby światła samochodu mnie oślepiły, nie dostrzegłabym wpatrujących się we mnie oczu. Świt sprawia, że wszystko, co nas otacza, staje się coraz bardziej złote.

      Miałam obsesję na punkcie znalezienia go, na punkcie wiary, że on żyje i ma się dobrze… gdzieś tam. Tylko to kazało mi walczyć, kiedy zaczęłam rehabilitację z Rebeccą. Może to przez to, że zobaczyłam kolekcję Shawna, usłyszałam jego teorie, zetknęłam się z jego obłędem. W każdym razie wraz ze zniknięciem gwiazd coś we mnie pękło i teraz jedyne, co czuję, to gniew. Wściekam się dlatego, że potrzebuję Wesa – a on nie znajduje się tam, gdzie powinien. Sprowadził mnie tutaj, dał mi tę całą… nadzieję… a mimo to się ukrywa. Czemu to robi?

      – Ty cholerny tchórzu! – krzyczę. Podnoszę z pobocza ciężki kamień i rzucam go w samochód. Udaje mi się zrobić wgniecenie w zderzaku, ale satysfakcję poczuję, dopiero gdy stłukę szybę, więc biorę do ręki kolejny kamień.

      – Joss, przestań! – warczy Kyle i chwyta mnie za łokieć, nim zdążę posłać kamień w stronę mojego tak zwanego superbohatera.

      – On tu, kurwa, jest, Kyle! Cały czas… tu był!

      Gorąco mi i głośno dyszę. Nogi mam jak z waty i mocno się chwytam ramienia przyjaciela. Mój wzrok utkwiony jest w Wesie, ale podtrzymuje mnie Kyle.

      – On tu jest – wyrzucam z siebie.

      Kyle się nie odzywa, niemniej wyczuwam, jak cały się spina. Gdyby znajdował się teraz twarzą w twarz z Wesem, toby go uderzył. A ja bym mu na to pozwoliła.

      – Czemu się nie ruszasz?! – wrzeszczę.

      Kyle poluźnia uścisk, aż w końcu puszcza mnie zupełnie – buzująca w moich żyłach krew znowu daje mi siłę.

      Robię kilka ostrożnych kroków naprzód. Droga jest nierówna i pełna kolein pozostawionych przez jeżdżące w błocie ciężarówki. Im bardziej się zbliżam, tym wyraźniej go widzę. Jego niebieskie oczy nawet nie mrugną. Klatka piersiowa unosi się i opada w powolnym, miarowym tempie.

      Chciał, żebym go znalazła.

      Podchodzę do vana i dostrzegam, że Wes bardzo się stara nie patrzeć na moją nogę, więc zatrzymuję się na tyle blisko, aby go widzieć – aby słyszał każde słowo – ale na tyle daleko, żeby i on widział mnie całą.

      – Chodzi o to?! – wołam, pokazując palcem na protezę. Tak bardzo się do niej przyzwyczaiłam, że nie krępuje mnie już chodzenie w krótkich spodenkach. Dzięki treningom z Beccą moje nogi są w doskonałej formie. Nadal toczę walkę z wątpliwościami, ale jestem coraz lepsza w pokonywaniu ograniczeń. Uczę się udowadniać innym, że się mylą. – Ukrywasz się przede mną, ponieważ myślisz, że ty to zrobiłeś? – Mój głos odbija się echem od drzew. Wes jedynie mi się przygląda. Nie wygląda na wystraszonego tym, że został zdemaskowany. Jest tak, jakby dręczył samego siebie.

      A tymczasem dręczy mnie.

      Zaczynam się śmiać – to gardłowy dźwięk naznaczony odrazą. Milknę, patrząc mu w oczy. Powoli zamykam usta w wymuszonym uśmiechu i mrużę oczy.

      – To nie ty to zrobiłeś. Życie… życie to zrobiło! Z życiem tak już czasem jest, a nasze zadanie to nauka radzenia sobie z tym, co przynosi.

      Podchodzę jeszcze bliżej i dotykam palcami maski

Скачать книгу