Dziewczyna taka jak ja. Ginger Scott
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dziewczyna taka jak ja - Ginger Scott страница 8
– Dokąd? – pyta mój przyjaciel.
– Do domu. – Wzdycham i opieram głowę o szybę.
– Okej. – Kyle włącza radio i zaczyna szukać jakiejś przyzwoitej stacji. Ostatecznie decyduje się na taką, która gra alternatywny rock.
Dopiero po niemal godzinie jazdy przez pustynię w końcu się poruszam. Zastanawiam się, czy nie zamknąć oczu, ale mam problem ze spaniem podczas jazdy. Szyba robi się ciepła od słońca, z każdą minutą coraz bardziej, aż w końcu muszę przesunąć głowę. Moje spojrzenie pada na kopertę, którą wcisnęłam między drzwi a siedzenie, sięgam więc po nią i kładę na kolanach.
– Jesteś pewna, że chcesz ją teraz otworzyć? – pyta Kyle.
– Czemu nie? – Wzruszam ramionami.
Kyle ponownie się skupia na drodze, a ja wyjmuję plik zdjęć i kartek i kładę je na kopercie. Najpierw przeglądam zdjęcia – większość przedstawia mnie jako niemowlę i kilkulatkę. Na jednym cała jestem w błocie i rozbawiona pokazuję je Kyle’owi.
– Ha, już nawet wtedy chętnie się brudziłaś. – Śmieje się.
Uśmiecham się cierpko i odkładam zdjęcie na leżący na kolanach stosik. Następnie przeglądam kilka kartek. To urodzinowe kartki dla mnie, których mama nigdy nie wysłała – jedna z okazji dwunastych urodzin, druga trzynastych, a trzecia osiemnastych. Otwieram tę ostatnią, bo urodziny miałam dwa tygodnie temu, co oznacza, że kupiła ją z wyprzedzeniem… zanim umarła.
Wiadomość w środku jest krótka, a charakter pisma mamy w ogóle się nie zmienił. Czytam, muskając kciukiem zakręcone J.
Kochana Joss,
żałuję, że nie mogę być świadkiem tego, jak kończysz osiemnaście lat. Nigdy nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale po prostu musiałam odejść. Dusiłam się. Absolutnie nie z Twojego powodu. Mam nadzieję, że zrobisz coś wielkiego ze swoim życiem.
Te słowa powinny doprowadzić mnie do łez, ale tak się nie dzieje. Czytam je po raz drugi i nic nie czuję. Nie zawracam sobie głowy pozostałymi kartkami. Zbieram wszystko i chowam z powrotem do koperty. Kiedy to robię, wyczuwam, że kryje się w niej coś jeszcze. To list – zaadresowany do mamy. Nie ma na niej nazwiska nadawcy, a jedynie adres: LAKE ISABELLA.
Kartka jest krucha i pożółkła na rogach, więc ostrożnie ją rozkładam. List napisano jasnym ołówkiem, rozmazanym w kilku miejscach, ale udaje mi się wszystko odczytać.
Kristino,
dowiedziałem się, że Ty i Eric rozwiedliście się. Bardzo mi przykro. Mam nadzieję, że nie uznasz za narzucanie się tego, iż znalazłem w internecie Twój adres. Liczę, że właściwy. Chciałem się upewnić, że u Ciebie wszystko w porządku, no i czy Josselyn jest pod dobrą opieką. Przez to picie Erica martwię się o nią. Proszę, daj znać, czy mogę jakoś pomóc, zwłaszcza jeśli chodzi o Joss. Kocham tę dziewczynę, jakby była moją córką.
Życzę Ci dużo szczęścia.
Chwytam Kyle’a za ramię i natychmiast się prostuję. Odwracam kartkę, lecz nic więcej nie napisał. To jednak wystarczy. Koperta wystarczy. Puszczam ramię Kyle’a, który zjechał tymczasem na pobocze. Obok nas śmigają pędzące samochody.
– To on – oświadczam i ponownie rozkładam list.
Kyle bierze go ode mnie.
– Shawn… myślisz, że to ten Shawn? – Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Nie ma innej opcji. – Przełykam głośno ślinę i spoglądam na widniejący na kopercie adres. Trzęsącymi się rękami próbuję go wpisać do nawigacji w telefonie. Kyle podłącza ładowarkę i wręcza mi drugi koniec, żeby nie rozładowała mi się bateria. Shawn zawsze był domem dla Wesa. Kiedy rodziny zastępcze wypinały się na niego, wracał pod opiekę Shawna. Człowieka, który był jedyną stałą jego w życiu – jako pracownik opieki społecznej i jako wujek, który wiedział, że Wes należy do rodziny Stokesów razem z Levim i TK. – Lake Isabella – mówię.
– To tak blisko domu.
Przytakuję i czuję trzepotanie w brzuchu, a serce wali mi jak młotem.
Kyle wrzuca bieg, ogląda się, po czym ponownie wjeżdża na autostradę. Mocno dociska pedał gazu. Kiedy wskaźnik prędkościomierza zaczyna się zbliżać do stu siedemdziesięciu, puszcza gaz, ale zwalnia tylko trochę.
On także uważa, że to właściwy Shawn. Co więcej, wierzy, że jesteśmy blisko.
Jesteśmy blisko odnalezienia Wesa.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy docieramy w okolice Lake Isabella, jest już noc. Nawet nie wieczór, bo minęła dziesiąta. Moje potrzeby nie zaczekają jednak do jutra. I tak nie zmrużyłabym pewnie oka. Kyle nie zadaje pytań. Pozwala, abym kierowała go pod podany na kopercie adres.
W okolicy nie ma dużego zagęszczenia domów, a drogi są kiepskiej jakości. Jedziemy drogą gruntową, coraz bardziej zbliżając się do jeziora, kiedy w końcu zauważamy skrzynkę pocztową z właściwymi numerami.
– Myślisz, że to tutaj? – pyta Kyle i hamuje. Koła wzbijają tuman kurzu.
Robię głęboki wdech, po czym głośno wypuszczam powietrze i wzruszam ramionami.
– Nie zabrzmiało to zbyt pewnie. – Kyle się śmieje.
– Bo nie jest pewne – odpowiadam z rozbawieniem.
Kyle zwalnia pedał hamulca i pikap rusza z głośnym chrzęstem. Jakąś godzinę temu wyłączyłam radio. Moje nerwy nie były w stanie znosić dłużej dźwięków. Teraz odgłos opon na żwirze wydaje się ogłuszający.
Kyle zatrzymuje się w połowie drogi między skrzynką pocztową a samotną przyczepą kempingową i gasi silnik. Prostuję palce, po czym zaciskam dłonie w pięści. W uszach słyszę głośne bicie serca i przełykam ślinę, bo zbiera mi się na mdłości.
– Nie widzę jego vana – mówię i przez kolejną minutę wpatruję się w nasze miejsce docelowe. – Jest tam jednak podjazd. Kiedy widziałam Shawna, jeździł na wózku. Podjazd byłby mu potrzebny.
– No tak. – Kyle opiera ręce na kierownicy i nachyla się. – Przez szpary w żaluzjach widać światło.
Kiwam energicznie głową.
– Powinniśmy tam zapukać – dodaje.
Ponownie przytakuję, ale nie ruszam się z miejsca. Siedzę w bezruchu, nie licząc drżenia nóg. Po niemal minucie Kyle w końcu otwiera drzwi.
– Ja