Dziewczyna taka jak ja. Ginger Scott
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dziewczyna taka jak ja - Ginger Scott страница 5
– Czasami. – Ta odpowiedź dotyczy wszystkich trzech pytań. – Miał dodatkowy pokój. Podobało ci się, kiedy gościł u siebie inne dzieci, klientów, którym musiał znaleźć dom. Był pewien chłopiec… – Odchyla się i zamyka oczy, a z jej gardła wydostaje się cichy śmiech. – Oboje mieliście wtedy mniej więcej dwa latka i kłóciliście się o każdą zabawkę w domu Shawna. Wybuchałaś płaczem, a ten słodki chłopczyk… – znowu chichocze – …zawsze ci ustępował.
Czuję potworny ciężar w klatce piersiowej, ramiona mi opadają. Niedobrze mi.
– Pamiętasz, jak miał na imię? – W uszach czuję pulsowanie krwi.
– Josselyn, ledwo pamiętam, jaki mamy dzień tygodnia.
Pulsowanie ustaje.
– Ale coś ci powiem… Nigdy w życiu nie widziałam dziecka z równie błękitnymi oczami. – Uderza dłońmi w blat, podkreślając znaczenie swoich słów, po czym wstaje i bierze się do szykowania dla nas torby na drogę.
Na moich ustach drży jego imię i niemal nie chcę go wypowiedzieć, bo to by była kolejna dziwna rzecz, ale jednocześnie – muszę wiedzieć.
– Wes – szepczę.
Gapiąc się na jej plecy, czekam na sygnał, że mam rację. Grace nie przerywa przekładania rzeczy z jednej torby do drugiej, a mnie zalewa fala rozczarowania. W pewnej chwili moja babcia nieruchomieje z paczką krakersów w ręce.
– Wiesz co, może… może i masz rację. Jego imię było krótkie, tego jestem pewna. To niesamowite, że pamiętasz! – Wraca ze śmiechem do pracy.
Nie pamiętam. Nie znaczy to jednak, że w głębi duszy nie znam prawdy.
– Wiesz, dokąd przeprowadził się Shawn?
Od tamtego czasu minęło wiele lat, pewnie z piętnaście, ale może przypadkiem…
– Nie znałam go zbyt dobrze. Twoja mama była z nim bardzo zżyta. Kiedy w czasie ciąży musiała leżeć w łóżku, często do niej zaglądał. Stało się to jego codziennym zwyczajem, a twój tata nie miał nic przeciwko, no bo Shawn… cóż, trudno go było uznać za konkurencję, zresztą twój tata tak bardzo się martwił o ciążę… Moja droga, nie było z tobą łatwo. – Zerka na mnie przez ramię i widzę, że jeden kącik ust ma uniesiony w krzywym uśmiechu.
– Żadna mi nowość – mówię, śmiejąc się. Wstaję od stołu przepełniona pewnością, że ta podróż da mi pełen obraz tego, jak bardzo toksyczne było małżeństwo moich rodziców, ale ani jednej wskazówki, która pomogłaby mi odnaleźć Wesa.
Zostawiam Grace w kuchni i udaję się do pokoju gościnnego. Ostrożnie uchylam drzwi, ale Kyle już nie śpi. Leży na łóżku z rękami pod głową i patrzy na mnie.
– Strasznie tu dziwnie. Wolałem już spać na podłodze w tamtym pokoju – stwierdza. Podnosi się i opiera się na łokciu. Siadam obok niego w takiej samej pozycji, a on zakłada mi za ucho pasmo włosów, po czym z uśmiechem szczypie mnie lekko w brodę.
– Nie wiem, co ja sobie myślałam. – Mrugam i zaciskam usta w cienką linię.
Kyle zerka na mnie z ukosa, następnie przekręca się na brzuch, splata dłonie pod policzkiem i tak leży.
– Myślałaś, że sama to wszystko zrobisz – rzuca.
Przewracam oczami i głośno wzdycham.
– Co zrobię?
Plecy Kyle’a unoszą się w rytm jego oddechu. Z twarzy znika uśmiech.
– Nikt tak naprawdę go nie szuka. Wszyscy dali za wygraną. Ale nie ty. – Unosi rękę i ponownie szczypie mnie w brodę. Nie zabierając ręki, przygląda mi się przez długą chwilę. – Wierzę ci.
Słysząc te proste słowa, przygryzam wargę. Opowiedziałam Kyle’owi o wszystkim, co pamiętałam, o tym, jak Wes złapał kamień, o tym, jaki był silny, że wszystko kończyło się dla niego najwyżej zadrapaniem i o tajemniczych wiadomościach. A on słuchał tego bez słowa.
I jechał. Jechał, aż przywiózł mnie tutaj.
– Myślisz, że on żyje? – pytam drżącym głosem, a do oczu napływają mi łzy, więc trę twarzą o chłodną pościel, aby się do końca nie rozkleić.
Kyle ponownie odsuwa mi z twarzy splątane włosy i tym razem dotyka mojego policzka.
– Tak – mówi. – I znajdziemy go.
Kładę rękę na jego dłoni i szepczę:
– Dziękuję ci.
Mieliśmy wybrać się dzisiaj na grób mojej mamy. Nie mam już na to ochoty. Tak naprawdę pochowałam ją dawno temu. Myślę, że w tej podróży bardziej chodziło o Grace. Albo przynajmniej tak się z czasem stało… o nią i o mnie.
Siadam i trę oczy, zastanawiając się, czy Kyle ja zdążymy się wyspać, nim rankiem wyruszymy w dalszą drogę donikąd. Wiem, że Shawn mieszka niezbyt daleko od Bakersfield, no bo przecież przyjechał po rzeczy Wesa. Liczę na to, że pomocne się okaże rozpytywanie w różnych miejscach, może w sklepach spożywczych w małych miasteczkach. Nie mam żadnego konkretnego planu, ale zamierzam prowadzić poszukiwania przez tyle dni, ile Kyle zgodzi się mnie wozić.
– Josselyn – odzywa się za mną Grace. Jej głos jest cichy, delikatny… ostrożny. Ma do powiedzenia coś niedobrego. Odwracam się i widzę, że stoi w otwartych drzwiach. Podchodzi do łóżka i podaje mi nieduży woreczek z przyborami toaletowymi. Biorę go od niej i uśmiecham się krzywo, czekając na to, co zaraz usłyszę. – Kevin – mówi. W moich żyłach zaczyna krążyć adrenalina. – Powinnaś się z nim spotkać.
– Nie. – Nie potrafię zamaskować chłodu w swoim głosie. Przykro mi, kiedy Grace się wzdryga, ale nie… Kevin to ten zły. Co tam moja mama. To on jest czarnym charakterem.
Dostrzegam, że spojrzenie Grace prześlizguje się na Kyle’a. Robi wydech i zaciska lekko usta, a nim zdążę zmienić pozycję tak, by zasłonić jej widok, wtrąca się Kyle.
– Dlaczego? – pyta.
– Nieważne dlaczego, Kyle. – Szybko się odwracam i piorunuję go wzrokiem. Zęby zaciskam tak mocno, że aż mi strzyka w żuchwie.
Mruga i przechyla głowę, co jeszcze bardziej mnie wkurza.
– Nie spotkamy się z Kevinem – oświadczam, nakreślając granicę, którą Kyle od razu przekracza, wstając z łóżka i podchodząc do Grace.
– Myślisz, że on też mógłby jej coś powiedzieć? O jej mamie? – pyta.
– Możliwe – odpowiada Grace i zaciska usta.
– Myślę,