Korekty. Джонатан Франзен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Korekty - Джонатан Франзен страница 14
Poszedł do swojego gabinetu we Wroth Hall i zajął się ocenianiem prac. „Charakter Cressidy oczywiście mógł wpłynąć na wybór właśnie tego imienia dla modelu toyoty, ale jeśli uważasz, że Szekspir kierował się decyzją koncernu, umieszczając w swoim dramacie właśnie tę, a nie inną postać, powinnaś chyba przytoczyć bardziej przekonujące argumenty”. Dla osłabienia krytycznej wymowy uwagi zakończył ją wykrzyknikiem. Na marginesach innej, jeszcze słabszej pracy, narysował kilka uśmiechniętych buziek. „Ortografia!” – dopisał studentowi, który na ośmiu stronach uparcie używał imienia „Trolius” zamiast „Troilus”. Nie zapominał również o znaku zapytania. Skorzystał z niego między innymi, komentując następujące zdanie: „W ten oto sposób Szekspir dowodzi ponad wszelką wątpliwość racji Foucaulta dowodzącego historycznych aspektów moralności”. Może warto ująć to nieco inaczej, napisał, dodając w nawiasie: „chyba Nietzche, nie Foucault”.
Pięć tygodni i dziesięć albo piętnaście tysięcy błędów później, w wietrzny wieczór tuż po Halloween, wciąż jeszcze zajmował się sprawdzaniem prac, kiedy usłyszał jakiś szelest za drzwiami. Otworzywszy je, ujrzał wiszącą na klamce papierową torbę z groszowego sklepiku, nieco dalej zaś Melissę Paquette oddalającą się szybkim krokiem.
– O co chodzi? – zapytał.
– Staram się nawiązać przyjazne stosunki.
– Cieszę się, ale nie rozumiem. Co to ma być?
Zbliżyła się wolnym krokiem. Miała na sobie biały kombinezon malarski, ciepły podkoszulek z długim rękawem i jadowicie różowe skarpetki.
– W Halloween chodziłam po domach – wyjaśniła. – To jest mniej więcej jedna piąta tego, co zebrałam.
Podeszła tak blisko, że się cofnął. Wsunęła się za nim do gabinetu, obeszła pokój na czubkach palców, prześlizgując się wzrokiem po grzbietach książek. Chip oparł się o biurko i skrzyżował ręce na piersi.
– Chodzę na teorię feminizmu do Vendli – powiedziała.
– To logiczne, skoro stanowczo odrzuciłaś nostalgiczno-patriarchalną tradycję teorii krytyki.
– Też tak uważam, ale niestety, jej zajęcia są okropne. Ona uważa, że powinniśmy siedzieć w kółku i opowiadać sobie o swoich uczuciach. Ponieważ Stara Teoria mówiła o głowie, to Nowa Teoria musi być o sercu. Wątpię, czy czytała te wszystkie lektury, które nam zadaje.
Przez otwarte drzwi gabinetu Chip widział drzwi pokoju Vendli O’Fallon ozdobione podnoszącymi na duchu wycinkami z prasy i sentencjami: Betty Friedan w roku 1965, rozpromienione gwatemalskie wieśniaczki, rozradowana futbolistka, Virginia Woolf, OBALIĆ DOMINUJĄCY PARADYGMAT – to ostatnie nasunęło mu niezbyt przyjemne skojarzenia z Tori Timmelman. Na temat oblepiania drzwi gabinetów miał zdanie następujące: Czy jesteśmy małymi dziećmi? Czy to są nasze sypialnie?
– A więc można powiedzieć, że choć moje zajęcia uznałaś za bzdury, to teraz okazały się one całkiem interesującymi bzdurami?
Na twarzy Melissy rozkwitł rumieniec.
– Mniej więcej. Poza tym pan jest dużo lepszym nauczycielem. Mnóstwo się od pana nauczyłam. Właśnie to chciałam panu powiedzieć.
– Możemy uznać, że już to zrobiłaś.
– W kwietniu rozwiedli się moi rodzice. – Melissa rzuciła się na służbową skórzaną sofę Chipa i przybrała pozycję terapeutyczną. – Na początku cholernie mi się podobało, że pan tak występuje przeciwko koncernom i wielkim korporacjom, a potem to zaczęło mnie wkurzać. Na przykład moi rodzice: mają mnóstwo pieniędzy i wcale nie są złymi ludźmi, nawet mój ojciec, który zamieszkał z jakąś Vicki starszą ode mnie wszystkiego o cztery lata. Ale ja wiem, że on wciąż kocha moją mamę. Po moim wyjeździe z domu trochę się pogorszyło, ale on wciąż ją kocha.
– Z myślą o studentach przeżywających problemy rodzinne władze college’u przygotowały wiele form terapii.
– Wielkie dzięki. Ogólnie radzę sobie z tym całkiem nieźle, tylko wtedy zachowałam się paskudnie wobec pana. – Melissa ściągnęła pantofle, rzuciła je na podłogę. Chip nie mógł nie zauważyć łagodnych symetrycznych wypukłości pod grubym podkoszulkiem. – Miałam wspaniałe dzieciństwo – ciągnęła. – Rodzice zawsze byli moimi najlepszymi przyjaciółmi. Aż do siódmej klasy uczyłam się w domu. Kiedy się poznali, ona była w szkole pielęgniarskiej w New Haven, a on grał w punkowej kapeli The Nomatics. Mama pierwszy raz w życiu poszła na koncert, po koncercie wylądowała w pokoju hotelowym taty i od tej pory stali się nierozłączni. Ona rzuciła szkołę, on rzucił kapelę. Zupełnie jak w jakimś romansie. Ojciec miał trochę kasy w funduszu powierniczym. Wykorzystali ją wręcz genialnie. Wtedy co chwilę w ofercie publicznej pojawiały się akcje nowych spółek. Mama śledziła nowinki z biotechnologii i różnych innych przyszłościowych dziedzin, tata zajmował się liczbami i razem udało im się zrobić sporo znakomitych inwestycji. Clair – moja mama – siedziała ze mną w domu, cały czas byłyśmy razem, a ja uczyłam się wszystkiego co trzeba, a oprócz nas był jeszcze tylko ojciec. Okropnie się kochali. I przyjęcia co tydzień. A w końcu przyszło nam do głowy, że skoro prawie wszystkich znamy i jesteśmy takimi znakomitymi inwestorami, to dlaczego nie mielibyśmy utworzyć własnego funduszu powierniczego? I założyliśmy go. To był niesamowity sukces. Nadal jest. Nazywa się Westportfolio Biofund Forty. Później, kiedy konkurencja na rynku wzrosła, założyliśmy jeszcze kilka. Trzeba oferować klientom całą gamę usług – tak przynajmniej mówili Tomowi inwestorzy instytucjonalni. Zakładał więc kolejne, ale niestety, prędzej czy później wszystkie dały ciała. Podejrzewam, że to jest głównym powodem nieporozumień między nim a Clair. Jej fundusz, Biofund Forty, w którym wyłącznie ona podejmuje decyzje, radzi sobie doskonale. I co z tego, skoro teraz jest zrozpaczona i po uszy w depresji. W ogóle nie wychodzi z domu, a tymczasem Tom koniecznie chce mnie poznać z tą Vicki, bo to niesamowita jajcara i w ogóle super, jak mówi. Najgorsze jest to, że wszyscy wiedzą, że mama i tata są po prostu stworzeni dla siebie. Doskonale się uzupełniają. I myślę sobie, że gdyby pan wiedział, jaka to frajda założyć swoją firmę, i jak jest przyjemnie, kiedy ta firma zaczyna zarabiać pieniądze, to nie byłby pan taki surowy w swoich ocenach.
– Być może.
– Tak czy inaczej, wydawało mi się, że warto z panem pogadać. Ogólnie radzę sobie świetnie, ale przydałby mi się przyjaciel.
– A co z Chadem?
– Miły dzieciak. Dobry na jakieś trzy tygodnie. – Wysunęła nogę i oparła stopę na udzie Chipa, blisko biodra. – Trudno sobie wyobrazić dwoje mniej kompatybilnych długoterminowo ludzi niż on i ja.
Przez materiał spodni Chip wyraźnie czuł, jak dziewczyna porusza palcami. Był przyparty do biurka; żeby się uwolnić, musiał chwycić ją za kostkę i przełożyć nogę z powrotem na sofę. Błyskawicznie chwyciła go obiema stopami za nadgarstek, przyciągnęła ku sobie. Wszystko