Korekty. Джонатан Франзен

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Korekty - Джонатан Франзен страница 17

Korekty - Джонатан Франзен

Скачать книгу

kosmetyczkę do pokoju, w którym tymczasem zdążyło się zrobić całkiem jasno, i wyszeptał imię Melissy. Nie otrzymawszy odpowiedzi uklęknął, po czym zaczął grzebać w jej torbie. Obmacał miseczki biustonoszy, zwinięte skarpetki, zbadał wszystkie kieszenie i zakamarki. Zdumiało go, jak boleśnie odczuwa to nowe upodlenie Melissy. Skąpany w pomarańczowym blasku swego wstydu czuł się tak, jakby nadużywał jej wewnętrznych organów, jakby był chirurgiem obmacującym jej młode płuca, nerki, trzustkę. Mięciutkie delikatne skarpetki, wspomnienie tych, które ściągał z jej stóp, obraz romantycznej obiecującej studentki pakującej bagaże, żeby wyjechać na weekend z uwielbianym nauczycielem – wszystkie te sentymentalne skojarzenia podsycały trawiący go płomień wstydu, przypominając równocześnie o wszystkich niegodziwościach, którymi ją uraczył. O akcentowanym postękiwaniem dupczeniu. O wsuwactwie, popychactwie i ocieractwie.

      Wstyd kipiał w nim już z taką siłą, że lada chwila mogło mu od tego pęknąć coś w mózgu, ale mimo to, nie spuszczając wzroku ze śpiącej Melissy, zdołał powtórnie przetrząsnąć jej torbę. Dopiero na samym końcu stwierdził, że prochy muszą być w zewnętrznej, zapiętej na suwak kieszeni. Zaczął otwierać ją ząbek po ząbku, wstrzymując oddech, ponieważ wydawało mu się, że czyni przy tym niesamowity hałas. Udało mu się już odsunąć suwak na tyle, żeby włożyć rękę do środka (silny stres zwalił mu na głowę górę wstydliwych, bardzo świeżych wspomnień; Chip najchętniej zapadłby się pod ziemię z powodu tego wszystkiego, co wyczyniał z Melissą w pokoju dwadzieścia trzy, oddałby wszystko, co miał, żeby tylko to się nie zdarzyło, żeby do niczego nigdy nie doszło), kiedy zadzwoniła jej komórka na nocnym stoliku i dziewczyna obudziła się z cichym jękiem.

      Wyszarpnął rękę z torby, uciekł do łazienki, wziął długi prysznic. Kiedy wrócił do pokoju, Melissa była już ubrana i właśnie pakowała torbę. W blasku poranka nie wyglądała ani odrobinę podniecająco. Pogwizdywała wesoło.

      – Kochanie, nastąpiła zmiana planów – oświadczyła. – Mój ojciec, naprawdę uroczy człowiek, przyjeżdża do Westport. Chcę spędzić z nim cały dzień.

      Chip stwierdził ze zdziwieniem, że ona w ogóle nie zdaje sobie sprawy z trawiącego go wstydu. Chętnie pozbyłby się tego uczucia, ale głód narkotyku był zbyt silny.

      – A co z naszą kolacją? – zapytał.

      – Wybacz, ale to dla mnie bardzo ważne, żeby się z nim zobaczyć.

      – Nie wystarczy, że codziennie rozmawiasz z rodzicami po parę godzin przez telefon?

      – To są moi najlepsi przyjaciele.

      Chip nigdy nie lubił słuchać Toma Paquette: rockmana z zamiłowania, dziecka z funduszem powierniczym, które sprzedałoby swoją rodzinę za parę rolek. W ciągu kilku minionych dni, kiedy Clair potrafiła godzinami gadać o swoich sprawach, Chip stracił do niej niemal całą sympatię.

      – Świetnie. W takim razie zawiozę cię do Westport.

      Melissa odgarnęła włosy do tyłu.

      – Kochanie, nie złość się na mnie.

      – Skoro nie chcesz jechać na Cape Cod, to nie chcesz. Zawiozę cię do Westport.

      – W porządku. Ubierzesz się?

      – Wiesz co? Jest coś nienormalnego w tym, że jesteś wciąż tak blisko z rodzicami.

      Jakby go nie słyszała, usiadła przed lustrem i zaczęła nakładać makijaż. Chip stał pośrodku pokoju z ręcznikiem na biodrach, wściekły i zawstydzony. Zdawał sobie sprawę, że Melissa ma prawo czuć do niego odrazę, lecz mimo to nie zamierzał milczeć.

      – Rozumiesz, co do ciebie mówię?

      – Kochanie. Chip. – Na chwilę zacisnęła pomalowane usta. – Ubierz się, proszę.

      – Mówię, że dzieci nie powinny zgadzać się z rodzicami. Twoi rodzice nie powinni być twoimi najlepszymi przyjaciółmi. Niezbędny jest element buntu. W ten sposób określasz siebie jako osobę.

      – Może ty w ten sposób siebie określasz – odparła. – I może właśnie dlatego trudno uznać cię za wzór szczęśliwej dorosłości.

      Zniósł to dzielnie, nawet z uśmiechem.

      – Przynajmniej lubię sama siebie, a ty sprawiasz wrażenie, jakbyś bardzo się nie lubił.

      – Twoi rodzice też chyba się lubią. Wszyscy się lubicie.

      – Owszem, lubię siebie! – Jeszcze nigdy nie widział Melissy naprawdę rozgniewanej. – Co w tym złego, jeśli wolno spytać?

      Nie potrafił powiedzieć, co w tym złego. W ogóle nie potrafił jasno sprecyzować, co mu się nie podoba: czy jej tryskający samozadowoleniem i autoakceptacją rodzice, czy jej skłonność do teatralnych zachowań, czy jej nadmierna pewność siebie, czy zauroczenie kapitalizmem, czy brak przyjaciół wśród rówieśników. Uczucie, które ogarnęło go zaraz po zakończeniu ostatnich zajęć w minionym semestrze – że przez cały czas ogromnie się mylił, że świat jest w porządku, że nie ma nic złego w byciu szczęśliwym, że problem leży tylko i wyłącznie po jego stronie – powróciło z taką siłą, że Chip aż usiadł na łóżku.

      – Jak wyglądamy z prochami?

      – Skończyły się.

      – Aha.

      – Miałam sześć tabletek, z czego ty wziąłeś pięć.

      – Co takiego?

      – Jak widać, powinnam była dać ci wszystkie sześć.

      – A ty? Co ty brałaś?

      – Advil, kochanie – odparła szyderczo. – Na ból tyłka?

      – Nie prosiłem cię o te prochy.

      – Bo nie musiałeś.

      – Co przez to rozumiesz?

      – To, że bez nich raczej nie bawilibyśmy się tak dobrze.

      Wolał nie żądać dokładniejszych wyjaśnień, ponieważ obawiał się, że usłyszy, iż przed wzięciem Meksykańskiej A był nieciekawym, zestresowanym kochankiem, co oczywiście było prawdą, lecz aż do tej pory łudził się, że Melissa tego nie zauważyła. Przygnieciony ciężarem dodatkowego wstydu oraz przybity faktem, że już na pewno nie dostanie swojej pastylki, pochylił głowę i ukrył twarz w dłoniach. Wstyd stopniowo go opuszczał, narastała za to wściekłość.

      – Więc jak, odwieziesz mnie do Westport? – zapytała.

      Skinął głową. Chyba akurat na niego nie patrzyła, bo chwilę potem usłyszał, jak wertuje książkę telefoniczną, a potem jej głos:

      – Chciałam zamówić taksówkę do Comfort Valley Lodge, pokój dwadzieścia trzy. Kurs do New London.

      – Odwiozę cię.

      Odłożyła

Скачать книгу