Subtelna prawda. Джон Ле Карре

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Subtelna prawda - Джон Ле Карре страница 15

Жанр:
Серия:
Издательство:
Subtelna prawda - Джон Ле Карре

Скачать книгу

patrzysz?

      Wcale nie robi tego świadomie, ale jest przekonany, że ta pani za bardzo narzeka.

      Toby Bell, świeżo namaszczony osobisty sekretarz świeżo namaszczonego ministra Jej Królewskiej Mości, przejmuje pieczęcie urzędu. Być może poseł Fergus Quinn, osamotniony blairzysta w erze Gordona Browna, sądząc z pozorów nie jest ministrem, którego Toby wybrałby na swojego pana i władcę. Fergus, jedyne dziecko starej inżynierskiej rodziny z Glasgow, która nie poradziła sobie w ciężkich czasach, wyróżnia się wśród politykujących lewicowych studentów, krocząc na czele marszów protestacyjnych, tłukąc się z policją i na ogół nie unikając pierwszych stron gazet. Po magisterce z ekonomii na Uniwersytecie Edynburskim znika w tumanach politycznej mgły szkockiej Partii Pracy. Trzy lata potem, nie wiadomo jakim cudem, wypływa w John F. Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda, gdzie spotyka i poślubia obecną żonę, zamożną, lecz niezrównoważoną Kanadyjkę. Wraca do Szkocji, gdzie czeka go pewne miejsce w parlamencie. Partyjni spin doktorzy szybko uznają, że jego żona nie nadaje się do eksploatacji medialnej. Jak głosi plotka, chodzi o uzależnienie od alkoholu.

      Opinie, które Toby poznał, krążąc po bazarze w Whitehall, są w najlepszym razie mieszane: „Szybko przyswaja raporty, ale pilnuj tyłka, kiedy zdecyduje się działać na ich podstawie”, bardzo nieoficjalnie mówi weteran z Ministerstwa Obrony. Od byłej sekretarki, Lucy, słyszy: „Bardzo słodki, bardzo czarujący, kiedy musi”. A kiedy nie? – pyta Toby. „Po prostu nieobecny – mówi z naciskiem, uciekając wzrokiem. – Jest nie wiadomo gdzie, walcząc ze swoimi demonami”. Ale wyznanie, jakie to demony i jak z nimi walczy, przekracza chęci lub możliwości Lucy.

      Jednak na pierwszy rzut oka wszystko zapowiada się dobrze.

      To prawda, Fergus Quinn nie jest łatwy do okiełznania, ale Toby wcale się nie spodziewał, że będzie inaczej. W ciągu pół dnia potrafi być jednocześnie sprytny, ograniczony, pokorny, wulgarny i oszałamiająco troskliwy, w jednej chwili skupiony bez reszty na rozmówcy, w drugiej zabarykadowany za grubymi mahoniowymi drzwiami ponurak wydający tylko pisemne polecenia. Jak wieść niesie, z natury chamski, otwarcie pogardzający służbą cywilną, nieszczędzący połajanek nawet najbliższym współpracownikom. Ale najwięcej dostaje się rozległej wywiadowczej ośmiornicy Whitehall, którą uważa za rozdętą, snobistyczną, skupioną na sobie i zachwyconą własną legendą. To wszystko jest tym bardziej niefortunne, że jego zespół jest między innymi zobowiązany do „oceny materiałów wywiadowczych ze wszystkich źródeł i przekazywania rekomendacji do wykorzystania przez właściwe służby”.

      Co do skandalu-w-Obronie-którego-nigdy-nie-było, to gdy Toby próbuje dowiedzieć się czegoś więcej, zawsze trafia na mur milczenia celowo wzniesiony dla jego dobra, przynajmniej takie ma wrażenie. „Sprawa zamknięta, stary… wybacz, chłopie, gęba na kłódkę…” I raz, chociaż tylko od chełpliwego gryzipiórka z sekcji finansowej przy piątkowym kufelku w Sherlocku Holmesie, usłyszał: „Kradzież w biały dzień i upiekło mu się, no nie?”. Trzeba było nieznośnego Gregory’ego, przypadkowego sąsiada podczas poniedziałkowej, porażająco nudnej nasiadówki na zebraniu personelu i kierownictwa, by wszystkie dzwonki alarmowe rozdzwoniły się na dobre.

      Wielki i pompatyczny Gregory, starszy od Toby’ego, jest jego obecnym i zapewne przyszłym rywalem. Ale jest też tajemnicą poliszynela, że gdy gdzieś obaj startują, młody zawsze o włos wyprzedza na mecie starszego. I tak było i tym razem, w ostatnim wyścigu do stanowiska osobistego sekretarza nowego ministra, tyle że plotkarski młyn uznał, iż pogwałcono reguły gry. Gregory’ego oddelegowano na dwa lata do Obrony, dzięki czemu niemal codziennie miał kontakt z Quinnem, podczas gdy Toby był prawiczkiem – czyli mówiąc wprost, nie wniósł ze sobą mętnego bagażu zaszłości.

      Zebranie się wlecze i zamiera. Sala pustoszeje. Toby i Gregory pozostają przy stole, jakby się umówili, chociaż wcale tak nie jest. Toby chciałby trochę naprawić stosunki, ale Gregory nie kwapi się do tego.

      – Dajemy sobie radę z królem Fergiem, hę? – pyta.

      – Świetnie, dzięki, Gregory, prześwietnie. Parę siniaków tu i tam, ale wszystko zgodnie z oczekiwaniami. Jak tam życie pracownika dyżurnego w tych czasach? Pewnie pełno zamieszania i wrzawy.

      Ale Gregory nie pali się do analizowania życia pracownika dyżurnego, które uważa za żałosne w porównaniu z karierą osobistego sekretarza nowego ministra.

      – No, uważaj, żeby nie wyrzucał mebli biurowych, gdy będzie sam, tyle ci mogę powiedzieć – doradza, uśmiechając się krzywo, bez wesołości.

      – Dlaczego? Robi coś takiego? Wyrzuca krzesła i biurka?

      – Miałby problem z wyrzuceniem nowego biurka z trzeciego piętra, nawet on! – odpowiada Toby, uparcie nie odchodząc od stołu. – Jeszcze nie próbował wciągnąć cię do którejś ze swoich prywatnych, niezwykle dochodowych firm?

      – Ciebie próbował?

      – Nie ma mowy, stary – mówi z niezwykłą wesołością. – Nie ze mną te numery. Nie dałem się wciągnąć. Dobrzy ludzie to rzadkość. Inni nie mieli tyle zdrowego rozsądku.

      Jak to zwykle bywa w towarzystwie Gregory’ego, Toby zaczyna tracić cierpliwość.

      – Do diabła, co chcesz mi powiedzieć, Gregory? – pyta ostro. I gdy za całą odpowiedź dostaje kolejny szeroki uśmiech tamtego, kontynuuje: – Jeśli mnie ostrzegasz… jeśli jest coś, co powinienem wiedzieć… to nie chowaj się z tym po kątach, idź do Zasobów Ludzkich.

      Gregory udaje, że rozważa tę sugestię.

      – Hm, podejrzewam, że jeśli jest coś, co powinieneś wiedzieć, stary, to zawsze możesz zamienić na boku kilka słów ze swoim aniołem stróżem Gilesem, no nie?

      Toby’ego ogarnęło megalomańskie poczucie misji, którego i teraz, siedząc przy kulawym stoliku w słońcu Soho, nadal nie potrafi usprawiedliwić, nawet przed samym sobą. Może, dochodzi do wniosku, to nic bardziej skomplikowanego niż uraza po tym, jak odmówiono mu ujawniania należnej mu prawdy, mimo że całe otoczenie ją zna. I z pewnością podniósłby argument, że skoro Diana rozkazała mu trzymać się nowego pana i władcy jak rzep psiego ogona i pilnować, by znowu nie wdepnął w gówno, miał prawo wiedzieć, w co facet wdepnął do tej pory. Jak podpowiadała mu ograniczona w tym zakresie wiedza, rasa polityków ma wrodzoną skłonność zbaczania ze ścieżki prawości. Jeśli również Fergus Quinn zboczyłby z niej w przyszłości, nie kto inny, ale Toby musiałby się tłumaczyć, dlaczego nie dopilnował swego pana i władcy, by nie popełnił głupstwa.

      A co do żarcików Gregory’ego pod adresem „anioła stróża”, Gilesa Oakleya… Toby wiedział, że z tym musi dać sobie spokój. Gdyby Giles chciał, by Toby coś wiedział, powiedziałby mu to. A gdyby Giles nie chciał, nie było takiej siły pod słońcem, która zmusiłaby go do mówienia.

      Jeszcze coś innego, coś głębszego i bardziej niepokojącego popycha Toby’ego do działania. To niemal patologiczna skrytość jego pana i władcy.

      Na Boga, co taki, wydawałoby się, wielki ekstrawertyk robi cały dzień, odosobniony w gabinecie, z którego dolatują tylko ogłuszające dźwięki muzyki klasycznej, zamknięty na cztery spusty nie tylko przed światem, ale i przed własnym personelem? Co jest w tych grubych, dostarczanych przez kurierów, zapieczętowanych na amen, woskowanych

Скачать книгу