Subtelna prawda. Джон Ле Карре
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Subtelna prawda - Джон Ле Карре страница 18
– Chcesz powiedzieć, że jakiś mężczyzna wysiadł z samochodu, żeby go zabrać?
– Z tyłu czarnego citroena. To bezsprzecznie był pasażer, nie służący.
– Potrafisz opisać tego człowieka?
Recepcjonista nie potrafi.
– Hm, był biały? – pyta niecierpliwie Toby.
– W całości, monsieur.
– Ile miał lat?
Recepcjonista zgaduje, że mniej więcej tyle co minister.
– Widziałeś go wcześniej? Jest tu częstym gościem?
– Nigdy, monsieur. Przypuszczam, że to dyplomata, może kolega z pracy.
– Wysoki, niski, jak wyglądał?
Recepcjonista znów się waha.
– Jak monsieur, ale trochę starszy i włosy krótsze.
– A jakim językiem się posługiwali? Słyszałeś, jak rozmawiali?
– Angielskim, monsieur. English anglaise.
– Masz jakieś pojęcie, dokąd się udali? Jak ci się wydaje, gdzie pojechali?
Recepcjonista wzywa boya hotelowego, małego bezczelnego Kongijczyka w czerwonej liberii i czapce. Boy dokładnie wie, dokąd pojechali:
– Do La Pomme du Paradis, restauracji koło pałacu. Trzy gwiazdki. Grande gastronomie!
To by było na tyle z migreną Quinna, myśli Toby.
– Skąd ta pewność? – pyta stanowczo boya, który plącze mu się pod nogami, chętny do pomocy.
– Tak kazał szoferowi, monsieur! Słyszałem wszystko!
– Kto kazał? Komu?
– Ten dżentelmen, który zabrał pańskiego ministra! Usiadł koło szofera i powiedział: „Teraz ruszaj do La Pomme du Paradis”, właśnie kiedy zamykałem drzwi. Słowo w słowo, monsieur!
Toby zwraca się do recepcjonisty:
– Powiedziałeś, że mężczyzna, który zabrał mojego ministra, jechał z tyłu. Teraz słyszymy, że kiedy odjechali, siedział z przodu. Czy ten człowiek, który go zabrał, to nie mógł być ochroniarz?
Ale mały kongijski boy, który raz dorwał się do głosu, nie odpuszcza:
– To było konieczne, monsieur! Trzy osoby z tyłu z elegancką damą, to byłoby niegrzeczne!
Z damą, myśli załamany Toby. Jeszcze tylko damy nam brakowało.
– A co to była za dama? – pyta figlarnie, ale podenerwowany.
– Była drobniutka i czarująca, monsieur, niezwykle dystyngowana.
– A ile mogła mieć lat według ciebie?
Boy rży nieustraszenie.
– To zależy, jaką część ciała mamy na myśli, monsieur – odpowiada i zmyka, zanim spadnie nań gniew recepcjonisty.
Ale następnego przedpołudnia, kiedy Toby puka do drzwi apartamentu ministra, niby to przynosząc stos pochlebnych wycinków z brytyjskiej prasy, które skopiował z Internetu, przez krótki moment dostrzega przy stoliku, za dzielącym salon przepierzeniem z mlecznego szkła, nie cień młodej czy starej damy, tylko mężczyzny – szczupłego, wyprostowanego mężczyzny średniego wzrostu w nienagannym ciemnym garniturze i krawacie.
„Jak monsieur, ale trochę starszy i włosy krótsze”.
Minister chwyta wydruki i zatrzaskuje mu drzwi przed nosem.
Praga.
Ku zaskoczeniu personelu Quinn z wielką przyjemnością przyjmuje zaproszenie do skorzystania z gościny ambasady w Pradze. Pani ambasador, świeży nabytek z City, jest starą koleżanką Quinna z Harvardu. Podczas gdy Fergus rezolutnie wspinał się po szczeblach kariery w sektorze publicznym, Stephanie robiła podyplomowe studia z zarządzania. Konferencja w bajkowym zamku, klejnocie Pragi, rozciąga się na dwa dni koktajlów, lanczów i kolacji. Tematem jest udoskonalenie łączności między członkami NATO uprzednio będącymi w strefie wpływów Sowietów. Delegacje opuściły miasto w piątek po południu, ale Quinn zostaje na wieczór, by rozkoszować się, wedle słów Stephanie, „skromną kolacyjką tylko dla mojego drogiego kolegi z uczelni, Fergusa”, co oznacza, że obecność Toby’ego nie jest wymagana.
Przedpołudnie mija Toby’emu na pisaniu raportu o konferencji, a popołudnie na spacerze po wzgórzach Pragi. Wieczorem, jak zawsze urzeczony wspaniałościami miasta, przemierza nadbrzeża Wełtawy, kluczy brukowanymi zaułkami, rozkoszuje się samotnym posiłkiem. Po powrocie do ambasady postanawia na wieczorną rozrywkę wybrać się w długą przechadzkę wokół zamku i zauważa, że światła w sali konferencyjnej na pierwszym piętrze nadal się palą.
Widok z ulicy jest utrudniony, dolne połowy okien są z mlecznego szkła. Jednak wystarczy podejść troszkę wyżej na wzgórze i stanąwszy na palcach, Toby rozróżnia zarys sylwetki mężczyzny stojącego na podium, przy mównicy, bezgłośnie wygłaszającego przemówienie. Jest średniego wzrostu. Trzyma się prosto i mówiąc, ledwo rozchyla usta; sądząc po powierzchowności to niewątpliwie Brytyjczyk – chociaż Toby nie potrafiłby dokładnie uzasadnić tego wrażenia, może jedynie tym, że szybka i precyzyjna gestykulacja tamtego jednocześnie zdradza coś na kształt skrępowania. Toby nie wątpi również, że językiem mówcy jest angielski.
Czy Toby go rozpoznał? Jeszcze nie. Nie całkiem. Jest zbyt zajęty audytorium. To dwanaście osób, siedzących wygodnie, w luźnym półokręgu. Widać tylko głowy, ale Toby bez problemu rozpoznaje sześcioro obecnych. Cztery głowy należą do zastępców szefów wywiadu wojskowego Węgier, Bułgarii, Rumunii i Czech, z których każdy zaledwie sześć godzin wcześniej zapewniał Toby’ego o swojej dozgonnej przyjaźni, zanim teoretycznie wszedł na pokład samolotu lub wsiadł do wozu służbowego, udając się w powrotną drogę do ojczyzny.
Dwie pozostałe głowy trzymają się blisko siebie i z dala od reszty, a jedna z nich należy do Jej Ekscelencji ambasador Jej Królewskiej Mości w Republice Czeskiej, a druga do jej drogiego kolegi z uczelni, Fergusa Quinna. Za nimi, na rozkładanym stole, spoczywają pozostałości wystawnego bufetu, który zapewne zastąpił skromną kolacyjkę dla Fergusa.
Toby pozostaje na wzgórzu pięć minut lub dłużej – nigdy nie będzie pewien – ignorując nocny ruch uliczny, patrząc na oświetlone okna zamku, przede wszystkim skupiając uwagę na sylwetce przy mównicy; na szczupłym wyprostowanym ciele, eleganckim ciemnym garniturze i skąpych, zdecydowanych gestach, za pomocą których wyraża