Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy - Joanna Jax страница 5
– Towarzyszko Laudańska, a gdzie to się towarzyszka wybiera w taką pogodę? – Usłyszała głos Anatolija Razańskiego.
Zatrzymał się tuż obok niej saniami zaprzężonymi w nieco zabiedzonego konia. Zapewne zwierzę nie nadawało się już do ciągnięcia ciężkich wozów czy sań wypełnionych drewnem i przekazano je zawecze do dyspozycji.
Nie miała pojęcia, dlaczego nazywał ją towarzyszką, przecież nie należała do partii, ale zawecze zwracał się w ten sposób do każdego, kogo lubił i szanował, bez względu na przynależność organizacyjną.
– Tak idę bez celu, towarzyszu. Mam zły dzień – odparła zgodnie z prawdą.
– Jeśli człowiek nie robi nic społecznie pożytecznego, wówczas miewa złe dni. Ale cóż, wychowanie przyszłego obywatela Związku Radzieckiego to też ważne zadanie, zwłaszcza gdy nasz naród dziesiątkowany jest przez niemieckiego wroga – wygłosił mowę Razański.
Ewa pomyślała, że ten człowiek chyba jest kompletnie oderwany od rzeczywistości, jeśli uważa, iż Ewa czuje się obywatelką tego kraju i zechce pozostać w nim na zawsze. Albo że będzie żałowała Sowietów, gdy dostaną łupnia od Niemców. Jedni i drudzy byli siebie warci. Nie powiedziała jednak ani słowa, bo zależało jej i na pracy, i na ciepłym pokoiku w miejscowej szkole. Skinęła jedynie głową i wykrzesała z siebie słaby uśmiech.
– A może przyjdziecie do mnie na prawdziwy, mocny czaj? Mam konfitury i słodki placek. Od razu się towarzyszce humor poprawi – zapytał w końcu.
Ponownie skinęła głową i wsiadła do sań. Razański okrył ją baranimi skórami i powoli ruszyli w kierunku zabudowań zawecze. Dom Anatolija był niewielki, przypominał inne okoliczne domostwa i jedyne, co go wyróżniało, to niezwykle bogato rzeźbiony mały portyk nad wejściem. Zapewne poprzedni mieszkaniec tego domostwa został uznany za bogacza i wypędzony do jakiegoś obozu, by odrobić w kopalni albo lesie swój dobrostan i ów nieszczęsny fantazyjny portyk.
W istocie gorąca, mocna herbata z konfiturami i słodki placek, jakiego Ewa już dawno nie jadła, nieco poprawiły jej humor. Nie miała jednak ochoty na pogawędki z Anatolijem i z ulgą przyjęła fakt, że ten zamiast rozmawiać z nią, włączył trzeszczące radio i zaczął pilnie wsłuchiwać się w wiadomości z frontu.
Ewa powróciła do swojego pokoju późnym popołudniem. Sądziła, że Paweł będzie zadawał jej pytania, mówił, jak bardzo martwił się o nią, a wreszcie oczekiwała jakichś przeprosin albo chociażby gestów pojednania z jego strony. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Paweł milczał i dopiero gdy wychodził, by powrócić do ambulatorium, usłyszała ciche: „dobranoc”.
4. Jungijul, 1942
Gabriela tak bardzo ucieszyła się, gdy w końcu, po wielu miesiącach, dotarł do niej list od Klary. Była niemal pewna, że niebawem siostra do niej dołączy, a dzięki temu ona przestanie czuć się taka osamotniona. Po trosze stało się tak, bo sprowokowała los, sądząc, iż nie ma takiego czynu, którego Błażej by jej nie wybaczył. Nawet nie wiedziała, dlaczego wówczas tak się zachowała i po co uwodziła jakiegoś oficera, a potem pozwoliła, by ją pocałował. Nie miała pojęcia, skąd wzięły się te jej wszystkie dziwne zachowania. Przecież powrotu do przeszłości i do młodzieńczych wygłupów już nie było. Być może cała sytuacja ją przerosła. Z jednej strony wciąż zakochana była w Hubercie, z drugiej – zaczynało się w niej budzić uczucie do tego gówniarza, Błażeja. Co prawda chłopak stał się już mężczyzną, i to nie byle jakim, ale jakże mogła to wszystko poukładać w swoim sercu? Nie umiała pogodzić tych dwóch światów. W jednym istniał Hubert Morawiński i ich wielka, pełna namiętności miłość. W drugim, tym obecnym, istniał Błażej. Flirty z innymi, prawie obcymi mężczyznami, a nawet gorące pocałunki z nimi stanowiły bezpieczną rozrywkę, bowiem nie wywoływały podobnych dylematów.
Schowała list do kieszeni swetra i pobiegła na łąkę, by przeczytać go w ciszy i spokoju. Nie chciała tego robić w namiocie, gdzie wciąż ktoś się kręcił, a już najbardziej pragnęła uniknąć spotkania z Błażejem. On także starał się trzymać z dala od niej, nawet na nią nie patrzył, ale tym razem to Gabriela nie chciała znaleźć się w jego pobliżu. Pragnęła najpierw przeżyć swoją radość sama. Nigdy nie sądziła, że perspektywa spotkania z siostrą będzie dla niej taka radosna. Niespecjalnie się lubiły i wiecznie dochodziło między nimi do spięć, a jednak bardzo przeżyła rozstanie z nią. Może dlatego, że zostały same. Ich rodzina nagle się rozpadła. Ojciec zaginął bez wieści, matka zmarła, a siostra pozostała w Kazachstanie. Gabriela miała nadzieję, że już niedługo.
Nerwowo rozerwała kopertę i zaczęła zachłannie czytać list od Klary. I chwilę potem pożałowała, że w ogóle go dostała. Dopóki nie miała żadnych wiadomości od siostry, mogła mieć złudzenia, że nie wszystko stracone i spotkają się gdzieś w drodze. A może już za granicą. Tymczasem Klara napisała jej, że nie wyjedzie z Modrogo Sada, ponieważ jest w ciąży. Dodała również, iż ucieczka w takim stanie nie jest możliwa, a gdy dziecko przyjdzie na świat, Ajdar nigdy nie pozwoli jej odejść.
Reszta wiadomości interesowała Gabrielę w stopniu umiarkowanym. Może gdyby istniała szansa, że niedługo zobaczy siostrę, bardziej przejęłaby się losem Morawińskich czy Pieczarkowskich, ale w tej sytuacji nie obchodziło jej już nic. Straciła rodziców, Huberta, siostrę i Błażeja. Została sama. Niekochana przez nikogo. Jej los też już nikogo nie obchodził. Wokół niej był wielki, niemal bezkresny świat, a ona pośrodku niego sama jak palec. Ojciec powtarzał jej zawsze, że trzeba być dzielnym i nie poddawać się. Starała się. Upadała i podnosiła się. Ani razu, nawet gdy Mańko ją zgwałcił, ani wówczas, gdy marzła czy głodowała, nie poddała się. A teraz poczuła, jakby doszła do ściany i nie miała już siły, by walczyć. Ani płakać.
Wróciła do namiotu. W środku siedziały mała Nela i Apolonia, która od kilku dni nie przestawała łkać, bo okazało się, że jej wyjazd ze Związku Radzieckiego nie jest taki pewny. Ryszewska też została sama na świecie i zapewne dlatego stała się taką nieznośną dziwaczką. Pani Zawiślańska chyba tylko z tego powodu ją tolerowała. A może litowała się nad nią, bo przecież podstarzała diwa umarłaby z głodu, gdyby sama musiała o siebie zadbać. Ona nie chciała litości. Tylko co z tego, jeśli już nie było nikogo, kto chciałby się nad nią litować…
Gabriela schowała list do swojej zniszczonej walizki i nagle stwierdziła, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej. Chwyciła za jeden z tobołków i rzuciła go w kąt namiotu. Po chwili przewróciła wszystkie wolne prycze, skotłowała koce i też cisnęła nimi o ziemię. Demolowała wszystko i z takim zapamiętaniem, że ani Apolonia, ani też Nela nie ośmieliły się odezwać. Dziewczynka jedynie przemknęła na pryczę Ryszewskiej i przytuliła się do niej, bo przestraszyła się Gabrieli Kąckiej i jej napadu szaleństwa.
W pewnym momencie Gabriela stanęła nieruchomo pośrodku namiotu i powiodła błędnym wzrokiem po pobojowisku. Odgarnęła z czoła grzywkę i powiedziała cicho:
– Jak ja nienawidzę swojego życia. Co ja takiego zrobiłam, że spada na mnie wszystko, co najgorsze? No co?!
Apolonia