.
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу - страница 7
Nela Domosławska nie lubiła Gabrieli Kąckiej. Na początku, owszem, nawet zapałała do niej sympatią, zwłaszcza gdy ta pozwalała jej na czesanie swoich pięknych długich włosów. Potem jednak, gdy już wszyscy mieszkali w jednej izbie, zauważyła, że panna Kącka traktuje Błażeja jak niegdyś jej matka nieco głupawą dziewczynę ze wsi, która pomagała jej podczas gruntownych porządków. Tymczasem dla niej Błażej był najmądrzejszym i najlepszym chłopcem, jakiego znała. Szczególnie gdy straciła z oczu swojego tatę, obdarzyła Błażeja Piotrowskiego specjalnymi przywilejami. A owe specjalne przywileje polegały na tym, że zawsze się go słuchała. W przypadku rodziców bywało różnie. Miała świadomość, iż czasami postępuje niewłaściwie, jednak równie dobrze zdawała sobie sprawę ze swojej bezkarności. Połajanki czy straszenie pasem były jedynie czczą gadaniną. Nigdy w życiu nie dostała lania.
Pewnego dnia jednak coś w jej życiu się zmieniło. Jej tata zniknął i mimo że bardzo za nim tęskniła, nigdy nie powrócił. Ani wówczas, gdy jeszcze mieszkały w Oszmianie, ani też nie przyjechał, by zabrać je z tego strasznego miejsca, jakim był Kazachstan i śmierdzące lepianki. Niekiedy myślała sobie, że ojciec zostawił je, bo była niegrzeczna. W swoim młodym umyśle obwiniała się, iż pewnego dnia zniknął, gdyż miał już dość swojej krnąbrnej córki. Podobnie sądziła, gdy umarła mama. Obawiała się, że to jej złe zachowanie sprowadziło na matkę najpierw chorobę, a potem śmierć. W pewnym momencie dotarło do niej, iż nie ma już nikogo na świecie, nawet Błażeja, i zapewne jego odejście także było jej winą. Kiedy więc młody Piotrowski zabrał ją z sierocińca i od tej wrednej, wielkiej kobiety, postanowiła, że jego będzie słuchała zawsze i w każdych okolicznościach, bo nie chciała, by pewnego dnia i on ją zostawił.
Przeżywała bardzo, gdy oznajmił, że idzie na wojnę, a nią zaopiekuje się pani Nina. Pytała, czy była niegrzeczna, czy nie lubi jej, ale Błażej zapewniał, że wszystko się na tym świecie „pokićkało” i nie ma w tym ani odrobiny jej winy. Powoli przywykła do tej myśli i zaczęła sobie tłumaczyć, że nie wszystko, co złe, dzieje się przez nią. Zwłaszcza że wszyscy, których znała, w pewnej chwili zaczynali się dziwnie zachowywać. Pani Apolla wciąż płakała, a panna Kącka któregoś dnia całkiem zwariowała. Błażej, dla odmiany, pokłócił się o coś z panną Gabrielą i chodził zły, jakby go użądliła osa.
A przecież ona nic złego nie zrobiła i nie odpowiadała ani za czyny panny Kąckiej, ani za jej wariactwo. I tylko pani Nina była pogodna, życzliwa i często się uśmiechała. Pani Apolla twierdziła, że gach jej w głowie namieszał, i zapewne miała na myśli tego ogromnego mężczyznę o imieniu Grzegorz, który od czasu do czasu pojawiał się w ich namiocie. Chyba nie tylko pani aktorce namieszał, bo gdy ich odwiedzał i pani Apolla pogodniała, poprawiała fryzurę i szybko poruszała powiekami, co wyglądało dość zabawnie. Jakby bolały ją oczy. Nela lubiła pana Grzegorza, bo zawsze opowiadał jej coś śmiesznego albo sadzał sobie na ramionach i szli na spacer. Była już dużą dziewczynką i potrafiła przejść nawet dziesięć kilometrów bez odpoczynku, ale lubiła poczuć się jak kiedyś, gdy jej tata, duży i silny, nosił ją na rękach.
Bardzo tęskniła za rodzicami, za przytulnym mieszkaniem w Oszmianie i beztroskim dzieciństwem, którego kiedyś nie doceniała, uważając, że matka i ojciec zbyt mocno ją ograniczają, zabraniając zabaw z obcymi psami, samotnych wędrówek po lesie czy bicia po głowie kolegów, gdy wyśmiewali jej piegowatą twarz. Błażej nie mógł być jak jej tata, łączyła ich nieco inna relacja – braterska. Przynajmniej on tak uważał, bo Nela wciąż roiła sobie w głowie, że zostanie kiedyś jego żoną. Gdy już będzie całkiem dorosła.
– Idę do dzieci – oznajmiła nagle dziewczynka i wyszła z namiotu.
Niemal pośrodku obozu znajdował się kawałek wolnej przestrzeni, gdzie zbierały się dzieciaki, by chociaż w minimalnym stopniu posmakować zabawy z rówieśnikami. Było to zwykłe klepisko, nie stały tam żadne huśtawki ani karuzele, a jednak Nela lubiła przychodzić w to miejsce i opowiadać podekscytowanym głosem swoje historie. Wiele razy wymyślała je, by wydały się pozostałym bardziej interesujące. Uważała także, że inni również nieco zmyślają, opowiadając na przykład o chorobie zwanej szkorbutem, która tworzyła na ustach strup. Samuel, chłopiec spod Lwowa, opowiadał, jak o mały włos nie umarł z głodu, bo nie mógł otworzyć ust z powodu tego szkorbutu. Nela lubiła go, chociaż za każdym razem, gdy mówił o swojej chorobie, ów strup na ustach robił się większy i dziewczynka była niemal pewna, że za jakiś miesiąc wmówi jej, iż pokrywał całe jego ciało. Zośka z Grodna opowiadała zaś o bardzo bogatej ciotce, która przyjechała do nich na wakacje i już nie wróciła do swojego domu pod Białymstokiem, bo wylądowała wraz z jej najbliższą rodziną w wagonie, który powiózł ich do posiołka koło Krasnojarska. Ciotka była już nieco leciwą kobietą i pewnego dnia, gdy poszła do pracy przy wyrębie lasu, zamarzła. Zmęczona była harówką, bowiem do niej nie przywykła. Jej mąż był właścicielem młyna, gorzelni i hodował norki, miała pieniędzy jak lodu, więc we wszystkim wyręczała ją służba, składająca się z kucharki, trzech pokojówek, stangreta, ogrodnika i człowieka od samochodów, których to ciotka posiadała aż dwa. Przed wojną głównie czytała, słuchała muzyki albo czas spędzała na ploteczkach u znajomych. A w posiołku musiała zapomnieć nie tylko o służbie, ale także nakazano jej zbierać grube, ciężkie gałęzie i ciąć drewno przez kilkanaście godzin dziennie. I pewnego razu, jak przysiadła zmęczona na pieńku, tak zamarzła. Ojciec Zośki poszedł po nią, żeby tak nie siedziała nieżywa na widoku, ale ciotka już była całkiem zesztywniała i musiał poprosić o pomoc mężczyzn z ich baraku. Przenieśli zwiniętą w kucki ciotkę na miejsce, gdzie grzebano pod pryzmami śniegu zmarłych, i tam ją zasypali. Kiedy jednak zrobiło się ciężko i głód kolejny raz zajrzał im w oczy, mama Zośki przypomniała sobie, że ciotka miała wstawione złote zęby, a za złoto można było kupić od strażników chleb albo dostać trochę zupy. Ojciec więc poszedł pod wieczór na grób ciotki, gdzie był wbity jedynie kijek z numerem i wygrzebał kobietę spod pryzmy śniegu. A potem używaną w lesie siekierą wybił jej złote zęby. Narzędzie to było duże i ciężkie i nie nadawało się za bardzo do tego typu spraw, dlatego ojciec Zośki odrąbał ciotce pół twarzy, zanim udało mu się to z jej zębami.
– Widziałaś jak twój ojciec rąbie ciotkę? – ze zgrozą jęknął mały Kazek.
Zośka pokręciła przecząco głową i oznajmiła, że ojciec nikogo nie zabrał ze sobą, bo jakby ktoś odkrył, dokąd idzie i w jakim celu, toby go zamordowali.
– E tam, to coś bajdurzysz. – Samuel machnął ręką.
– Nie brecham! – żachnęła się Zośka. – Jak ojciec wrócił, to dał dla matki te zęby, a potem rozgłosił się i mówił tak jakoś… że ciotkę Helkę porąbał i pójdzie do piekła. I że tam go Lucyper też na drzazgi porąbie, zanim do beczki ze smołą wrzuci. To tak sobie by nie gadał…
– To okropne. – Kazek prawie się rozpłakał.
– A moja mama umarła na tyfusa – powiedziała cicho Nela.
Dzieci spojrzały na nią badawczo, jakby oczekując kolejnej mrożącej krew w żyłach opowieści.
– No i? – Zośka trąciła ją łokciem.
– I nic.