Podpalacz. Peter Robinson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podpalacz - Peter Robinson страница 14
– To musi być rodzina. Najbliższy krewny.
– Powiedziałem, że ja to zrobię. – Założył ręce na piersi.
– Nie robisz nam łaski, Mark. Tak czy inaczej się dowiemy.
– Nie chciałaby, żeby te łajzy się do niej zbliżały.
– Dlaczego?
– Dobrze pan wie.
– Czy była molestowana?
Chłopak skinął głową.
– Jej ojczym. Robił to regularnie, a jej matka nie protestowała. Bała się stracić tego żałosnego skurwysyna. Przysięgam, że go zabiję, jeśli kiedyś jeszcze go zobaczę. Mówię poważnie.
– Nie zobaczysz go, Mark. I nie powinieneś grozić nikomu śmiercią. Nawet w emocjach i żałobie. Powiedz, gdzie oni mieszkają?
– W Adel.
– No, no. Dziana okolica – rzucił Banks. Bogate przedmieścia na północy Leeds szczycą się kościołem z czasów normańskich i mnóstwem zieleni.
Mark zauważył zdziwienie Banksa.
– On jest lekarzem.
– Ojczym Tiny?
– Uhm. Przez to się uzależniła. Podkradała morfinę z jego gabinetu, kiedy… no wie pan. Żeby pokonać wstyd i ból. Musiał o tym wiedzieć, ale nic nie mówił.
– Czy wiedział, że Tina mieszkała na barce?
– Tak.
– Czy kiedykolwiek tam przyjechał?
– Tak. Próbował zabrać Tinę. Ale mu nie pozwoliłem.
Mark nie ważył pewnie więcej niż pięćdziesiąt kilka, góra sześćdziesiąt kilogramów. Był chudy, ale umięśniony i wbrew pozorom mógł mieć naprawdę dużo siły. Banks wiedział, że ludzie o takiej budowie mogą się okazać zaskakująco twardymi zawodnikami, ponieważ sam tak właśnie wyglądał w wieku Marka. Nadal zaliczał się do szczupłych, mimo piwa i śmieciowego żarcia. Pewnie kwestia przemiany materii. Z kolei u Jima Hatchleya widać było każdy kufel piwa, który wlał sobie do żołądka.
– Więc ojciec Tiny wiedział o tobie?
– Tak.
– Kiedy przyszedł ostatni raz?
– Jakiś tydzień temu.
– Jesteś pewien, że nie wczoraj?
– Nie wiem. Byłem w pracy. Na budowie. Ale Tina nic nie mówiła.
– A powiedziałaby?
– Może. Ale była… no wie pan… trochę nie w sosie.
Jakaś miła pogawędka z ojczymem Tiny zrobiła się bardziej niż prawdopodobna.
– Jak on się nazywa? – zapytał Banks.
– Aspern – wypluł z siebie Mark. – Patrick Aspern.
– To może od razu powiedz mi, gdzie mieszka.
Mark podyktował adres.
– I trzymaj się od niego z daleka – ostrzegł Banks.
Mark zrobił ponurą minę, ale się nie odezwał.
– Czy możesz powiedzieć mi coś więcej na temat tego Toma z sąsiedniej barki? Jak on wyglądał?
– Całkiem zwyczajnie. Niski, beczkowaty, ale miał długie palce. Nie dało się ich nie zauważyć. Nie golił się często, ale nie miał brody. I nie mył włosów.
– Jakie miał te włosy?
– Brązowe. Długie i tłuste.
Może więc nie Tom był ofiarą? Banks pamiętał kępkę rudych włosów, która jakimś cudem uniknęła płomieni, i postanowił zapytać Geoffa Hamiltona o tę różnicę.
– Ktoś go odwiedzał?
– Dwie osoby, o ile mi wiadomo.
– Jednocześnie?
– Nie, nie, osobno. Jednego widziałem dwa albo trzy razy, drugiego tylko raz.
– Jak wyglądał ten, którego widziałeś kilka razy?
– Trudno powiedzieć. Było dobrze po zmroku.
– Postaraj się.
– Widziałem go tylko przez chwilę, kiedy Tom otworzył drzwi i wpadło trochę światła. Szczupły, raczej wysoki, metr osiemdziesiąt albo więcej, trochę się garbił.
– Widziałeś jego twarz?
– Nie. Było ciemno.
– A włosy?
– Krótkie. Chyba ciemne. Albo mi się tak zdawało po ciemku.
– Ubranie?
– Naprawdę nie wiem. Chyba dżinsy i sportowe buty.
– Rozpoznałbyś go?
– Nie wiem. Raczej nie. Ale jest jeszcze coś.
– Co takiego?
– Miał taką dużą teczkę. No wie pan, jak studenci akademii sztuk pięknych.
– Teczkę na rysunki?
– Tak to się chyba nazywa.
Skoro Tom malował, to pewnie był jego agent albo marszand, pomyślał Banks. Warto sprawdzić.
– Kiedy go ostatnio widziałeś?
– Wczoraj.
– O której?
– Zaraz po zmroku. Chwilę wcześniej wróciłem z pracy.
– Jak długo został?
– Nie wiem. Wróciłem do środka, zanim stamtąd wyszedł. Tylko paliłem na zewnątrz, bo Tina nie lubi dymu. Było zimno.
– Czyli możliwe, że jeszcze tam siedział, kiedy szedłeś do pubu?
– Chyba tak. Nie słyszałem, żeby ktoś otwierał drzwi. Ale mieliśmy włączoną muzykę.
– Ten drugi gość?
– Niewiele mogę