Podpalacz. Peter Robinson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podpalacz - Peter Robinson страница 12
– Wie pani, związki, nadzieje na przyszłość, te sprawy. Wcześniej nie rozmawialiśmy naprawdę poważnie. – Zmarszczyła brwi. – Nic mu się nie stało, prawda? Niech mi pani powie, że nic mu jest.
– Jest cały i zdrowy – zapewniła ją Annie. – Czy wspominał o Tinie?
– Tina? Kto to jest?
– Nieważne – ucięła Annie. – O czym mówił?
– Czy on ma dziewczynę? Nic o niej nie wspominał. Niewierny skurwiel!
– Mandy, czy pamiętasz, co ci mówił?
Mandy potrzebowała kilku chwil, żeby zapanować nad złością i odpowiedzieć na zadane pytanie.
– O łodzi. Że mieszka na jakiejś łodzi. Że pracuje na budowie, ale chciałby się zająć kamieniarstwem i odnawianiem kościołów. Powiedział, że ma siostrę, która ćpa, i że chce jej pomóc. Różne takie rzeczy. Jak mówiłam: życie, marzenia. Zaraz, zaraz… Czy ta Tina to nie była przypadkiem jego siostra?
– Nie wiem – skłamała Annie. – Czy wspominał może o mężczyźnie imieniem Tom?
– Tom? Nie. Kto to taki?
– Sąsiad. Malarz, który mieszkał na barce obok Marka.
Mandy pokręciła głową. Brązowe loki podskoczyły.
– Nie – zapewniła. – Nie wspominał o żadnym Tomie. Mówił tylko, że bardzo mu się na tej barce podoba, bo jest spokojnie i cicho. Narzekał tylko na jakiegoś starego czubka, który próbował go stamtąd wykurzyć.
Pewnie chodziło o Andrew Hursta, pomyślała Annie, śmiejąc się w duchu z określenia, które usłyszała.
– O której stąd wyszedł?
– Nie wiem. Późno. Właściwie już spałam i nawet nie zauważyłam, jak wychodzi.
– Jak późno – naciskała Annie. – O pierwszej? O drugiej?
– Nie, zdecydowanie później. Naprawdę rozmawialiśmy przez kilka godzin, przynajmniej do drugiej. Dopiero potem…
– Co potem?
– No wie pani. Ale już po wszystkim wydawał się podenerwowany. Mówił, że nie może spać. Powiedziałam mu więc, żeby sobie poszedł, bo muszę się wyspać przed pracą.
– Czyli było po drugiej?
– Nawet bliżej trzeciej.
– Czas na mnie – stwierdziła Annie, wstając z miejsca.
– Teraz pani kolej – przypomniała Mandy już przy drzwiach.
– Co?
– Obiecała mi pani powiedzieć, dlaczego zadaje te wszystkie pytania.
– Ach, o to chodzi. Przeczytasz o wszystkim w porannych gazetach – powiedziała i ruszyła w stronę schodów. Po chwili rzuciła jeszcze przez ramię: – Albo po prostu włącz radio.
Dopiero przed południem Banks zdołał w pełni uruchomić biurokratyczną machinę śledztwa w sprawie morderstwa. Trzeba było powołać zespół, przydzielić zadania oraz zamówić jednostkę mobilną, żeby stacjonowała nad kanałem. Już wcześniej Banks zlecił, żeby tuzin funkcjonariuszy przeczesywał teren wokół barek oraz miejsca, z których najwygodniej było się do nich dostać, włącznie z fragmentem lasu, gdzie ukrywał się Mark. Gdyby coś znaleźli, mieli to zagrodzić i czekać na przybycie techników kryminalistycznych. Niestety najbliższym zamieszkanym miejscem był dom Andrew Hursta. Wioska Molesby znajdowała się kilometr dalej, w kotlinie po drugiej stronie kanału, Banks nie spodziewał się więc, że przepytywanie mieszkańców cokolwiek da. Ale i tak trzeba przejść od domu do domu. Ktoś mógł coś zauważyć albo usłyszeć. Banks wrócił do swojego gabinetu. Lewy policzek nadal go bolał w miejscu, gdzie jakaś gałąź przecięła skórę, gdy gonił Marka między drzewami. W płucach piekło go, jakby wypalił paczkę papierosów. Niczego na świecie nie pragnął teraz bardziej, niż iść do domu, wziąć długi prysznic i zdrzemnąć się chwilę przed pracą, nie mógł jednak sobie na to pozwolić. Działał pod presją czasu.
Geoff Hamilton, który nadal przebywał na miejscu pożaru, zdążył już interweniować w zakładzie kryminalistyki, żeby przyspieszono ustalanie rodzaju cieczy łatwopalnej w próbkach pobranych z pogorzeliska. Patolog doktor Glendenning miał przeprowadzić pierwszą sekcję zwłok po południu, zaczynając od Toma, ponieważ to na jego barce powstał pożar. Banks wiedział, że trochę na wyrost podjął decyzję, żeby traktować sprawę jako podwójne zabójstwo, powinien bowiem poczekać, aż Geoff Hamilton i doktor Glendenning podadzą mu informacje niezbędne do jej podjęcia, ale wystarczyło mu to, co zobaczył na pokładzie obydwu barek. Pierwsze dwadzieścia cztery godziny po odkryciu poważnego przestępstwa są kluczowe dla śledztwa, potem ślady szybko stygną. Będzie więc się martwił, jeśli dostanie opieprz od zastępcy komendanta głównego policji McLaughlina, gdy jego przypuszczenia okażą się błędne, a koszty, na które naraził jednostkę, zupełnie niepotrzebne. Na razie przekonał komendanta Kathleen Finlay oraz nadinspektora Gristhorpe’a o konieczności natychmiastowego działania, śledztwo więc zaczęło się toczyć. On sam je nadzorował, Annie została jego zastępczynią.
Banks musiał zrobić jeszcze jedno, zanim mógł choćby pomyśleć o lunchu. Zatelefonował na dół do oficera dyżurnego izby zatrzymań i polecił, żeby przyprowadzić do jego gabinetu Marka, którego pełne nazwisko, jak ustalono, brzmiało Mark David Siddons. Testy nie wykazały żadnych śladów substancji chemicznych na jego dłoniach. Ubranie chłopaka natomiast czekało jeszcze w laboratorium na chromatografię gazową, której przeprowadzenie musiało trochę potrwać. Mark nie był więc poza podejrzeniami.
Czekając, Banks włączył trzeci program BBC. Puszczali muzykę kameralną. Nie rozpoznał utworu, ale kojące brzmienie w sam raz się nadawało na tło rozmowy. Banks nie przypuszczał, żeby Mark był fanem muzyki poważnej, ale to się nie liczyło. Nie na niej przecież chłopak będzie się koncentrował. Banks miał w pamięci niedawno przeczytany artykuł o tym, że muzykę poważną puszczano na stacjach metra, żeby zniechęcić młodych ludzi do atakowania podróżnych. Najwidoczniej odstraszała prymitywów. Może powinni puszczać Mozarta albo Bacha przez głośniki na ulicach centrów miast, zwłaszcza w godzinach zamykania pubów.
Spojrzał na kalendarz. Styczniowe zdjęcie przedstawiało ośnieżony stok w Swaledale usiany owcami o czarnych pyskach.
Wreszcie do drzwi zastukał funkcjonariusz i w progu stanął Mark.
– Usiądź – powiedział Banks.
Mark z niepokojem rozejrzał się po gabinecie, po czym przycupnął na krawędzi krzesła.
– Co się dzieje? – zapytał. – Pan coś wie? Chodzi o Tinę, prawda?
– Wyrazy współczucia, Mark – powiedział Banks.
Głośne wycie, które wydobyło się z drobnego