Podpalacz. Peter Robinson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podpalacz - Peter Robinson страница 16
Banks wziął głęboki wdech i nacisnął dzwonek. Drzwi otworzyła kobieta, która wyglądała młodziej, niż się spodziewał. Była mniej więcej w wieku Annie, tuż po trzydziestce, miała cieniowane blond włosy, bladą cerę, nieskazitelną skórę, zwiewną sylwetkę i sprawiała wrażenie przestraszonej.
– Pani Aspern? – zapytał.
Kobieta odpowiedziała skinieniem głowy. Zrobiła zdziwioną minę i przyłożyła dłoń do policzka.
– Chodzi o pani córkę, Tinę. Jestem policjantem. Czy mogę wejść?
– Christine? – Pani Aspern zmięła w palcach luźny kołnierz robionego na drutach swetra. – Ona już tutaj nie mieszka. Co się stało?
– Czy możemy porozmawiać w środku?
Usunęła się na bok i Banks wszedł na lśniący, wypolerowany parkiet.
– Pierwsze drzwi na prawo – powiedziała pani Aspern.
Ruszył we wskazanym kierunku i znalazł się w małym salonie o kremowych ścianach, z ciemnoniebieską kanapą i dwoma fotelami w tym samym kolorze do kompletu. Na ścianach wisiały dwa oprawione obrazy: jeden nad ozdobnym, ale spełniającym swą funkcję kominkiem. Obydwa przedstawiały pejzaże i obydwa miały proste czarne ramy.
– Czy mąż jest w domu? – zapytał Banks.
– Patrick? Przyjmuje pacjentów w swoim gabinecie.
– Czy zechce pani poprosić go tu na chwilę?
– Poprosić? – Wyglądała na zatrwożoną. – Ale… pacjenci.
– Chcę porozmawiać z wami obojgiem. To ważne – oznajmił Banks.
Kręcąc głową, pani Aspern wyszła z salonu. Banks wykorzystał okazję, żeby się uważniej przyjrzeć obrazom. Akwarele wyglądały, jakby malowano je w mglistym świetle poranka. Jedna przedstawiała kościół Świętego Jana Chrzciciela, stojący kawałek dalej przy tej samej ulicy, który Banks odwiedził kiedyś z byłą żoną Sandrą, niedługo po przyjeździe do Yorkshire. Wiedział, że to najstarszy normański kościół w Leeds, wzniesiony w połowie dwunastego wieku. Sandra zrobiła wtedy kilka niezwykłych zdjęć. Prosty budynek słynie z misternych płaskorzeźb w prezbiterium i nad wejściem, ale na akwareli ledwie je zaznaczono.
Drugi malunek przedstawiał las, też pewnie miejscowy, jak się domyślał Banks, i też w tym samym pretensjonalnym, przesyconym strzępkami mgły porannym świetle, w którym polana wyglądała jak magiczny las ze Snu nocy letniej. Na obydwu obrazach widniał ten sam podpis: Keith Peverell. Czyli bez związku z Tomem, czego zresztą Banks się spodziewał.
Pani Aspern wróciła po kilku minutach wraz z rozdrażnionym mężem.
– Proszę pana – wypalił mężczyzna, zanim Banks zdążył się przedstawić. – Nie mogę zostawiać moich pacjentów na lodzie. Proszę wrócić po siedemnastej.
– Obawiam się, że to niemożliwe – stwierdził Banks, pokazując swoją legitymację służbową.
Aspern obejrzał ją starannie i delikatny nieprzyjemny uśmiech wykrzywił kąciki jego ust. Spojrzał na żonę.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś, kochanie? Detektyw inspektor we własnej osobie – powiedział. – Zapewne to coś ważnego, skoro przysłali samego kataryniarza. Proszę spocząć.
Banks usiadł. Zadowolony, że do rozmowy z nim wydelegowano kogoś odpowiedniego do jego statusu, choć zapewne wolałby komendanta miejscowych służb policyjnych, Aspern szybko zapomniał o pacjentach. Wyglądało na to, że sprawy potoczą się bardziej gładko. Jeśli Banks im pozwoli.
Aspern był o dobre piętnaście lat starszy od żony, zgadywał Banks. Około pięćdziesiątki, z rzednącymi, rudawozłotymi włosami i kanciastymi rysami był nawet przystojny, choć Banks uznał za odstręczające jego cyniczne spojrzenie i usta, na których nieustannie błądził pełen wyższości, paskudny uśmieszek. Miał sylwetkę kogoś, kto regularnie gra w tenisa i golfa oraz odwiedza siłownię. Jako lekarz wiedział pewnie wszystko o korzyściach płynących z aktywnego trybu życia, choć Banks znał więcej niż jednego lekarza, wśród nich patologa doktora Glendenninga, którzy palili, pili i mieli gdzieś ćwiczenia fizyczne.
– Niestety przynoszę złe wiadomości – zaczął, gdy państwo Aspernowie usiedli naprzeciwko niego na kanapie. Pani Aspern ogryzała już paznokieć, jakby w oczekiwaniu na najgorsze. – Dotyczą państwa córki Tiny.
– Zawsze nazywaliśmy ją Christiną, proszę pana – sprostowała kobieta.
– Niech pan to wreszcie z siebie wyrzuci – ponaglał Aspern. – Czy zdarzył się jakiś wypadek?
– Nie – odparł Banks. – Christina nie żyje. Przykro mi, nie da się tego powiedzieć delikatniej. Będę prosił jedno z państwa lub obydwoje o zidentyfikowanie zwłok.
Małżonkowie siedzieli w milczeniu, nie patrząc na siebie, nawet się nie dotykając. W końcu Aspern zapytał:
– Nie żyje? Jak to? Co się stało?
– Zginęła w pożarze. Czy wiedzieliście państwo, że mieszkała na barce tuż pod Eastvale?
– Tak. Kolejny z jej głupich pomysłów. – Dopiero teraz Aspern spojrzał na żonę. Płakała, jakby od obierania cebuli, nie wydając żadnego dźwięku. Jej mąż wstał po pudełko chusteczek jednorazowych. – Proszę, kochanie – powiedział, kładąc je na jej kolanach.
Nawet na nie nie spojrzała, wpatrzona przed siebie w jakąś potworną otchłań. Z jej brody skapywały łzy, tworząc małe zacieki na bladozielonym materiale spódnicy w miejscach, gdzie spadły.
– Doceniam fakt, że przyjechał pan osobiście, żeby nam o tym powiedzieć – stwierdził Aspern. – Jak pan widzi, moja żona jest wstrząśnięta. To prawdziwy szok. Czy to wszystko?
– Obawiam się, że nie, proszę pana – odpowiedział Banks. – Przyczynę pożaru uznaliśmy za podejrzaną. Muszę więc jak najszybciej zadać państwu kilka pytań. Prawdę mówiąc, muszę to zrobić teraz.
– W porządku, Patricku – odezwała się pani Aspern, powróciwszy z bardzo daleka. – Pozwól temu panu wykonywać jego pracę.
Poirytowany faktem, że przejęła kontrolę nad sytuacją – albo tylko tak się Banksowi wydało – Aspern usiadł z powrotem na kanapie.
– Skoro tak uważasz… – rzucił.
– Tak uważam. – Pani Aspern spojrzała na Banksa. – Proszę nam powiedzieć, co się stało.